4. Festiwal Aktorstwa Filmowego im. Tadeusza Szymkowa – spotkania z aktorami (cz. 2) + zakończenie
Im bliżej końca, tym więcej na tegorocznym FAF-ie gwiazd polskiego kina. Po wybranych filmach odbywały się spotkania z aktorami. W Dolnośląskim Centrum Filmowym pojawili się Maja Komorowska i Janusz Gajos.
Spotkanie z Mają Komorowską
Po zajęciu wyznaczonego miejsca na scenie, przed publicznością, aktorka z rozrzewnieniem wspominała czasy, kiedy mieszkała we Wrocławiu. Przyjazd na festiwal rozbudził w niej tęsknotę za ludźmi, z którymi pracowała, a którzy odeszli. Mieszkała przy ulicy Braniborskiej, skąd dojeżdżała na próby. W tym czasie także zetknęła się z twórczością Jerzego Grotowskiego. Na scenie opolskiego teatru wystawiano wtedy Dziady, potem też Kordiana. Specyfika formy tego rodzaju zrobiła na aktorce ogromne wrażenie.
Nigdy nie widziałam takiego teatru, było to fascynujące. Bardzo chciałam spróbować. Pierwszy raz zetknęłam się z pojęciem pielęgnowania pamięci ciała.
Sprawność fizyczna, tak ważna w teatrze Grotowskiego, zmuszała aktorkę do regularnych ćwiczeń. Komorowska żartobliwie wspomina, że dla samej siebie nigdy nie chciałoby jej się aż tak trenować, jednak na potrzeby teatru musiała utrzymywać kondycję fizyczną. Poza ćwiczeniami, aktorzy w tamtych czasach musieli też dbać o swoje miejsce pracy. Pilnowali sali (by rezerwacji nie przejęła inna grupa), sprzątali pomieszczenia, w których odbywały się próby. Porządkowe zabiegi zwiększały poczucie obowiązku. Ze skromnym uśmiechem Maja Komorowska dodaje, że nawet dziś nie umie wyjść z garderoby i zostawić tam bałaganu.
Urodzona w 1937 roku aktorka jest na sali w nieustannym ruchu, gestykuluje, zamiast na kanapie przysiada jedynie na jej oparciu. Swoją sprawność fizyczną zawdzięcza pracy u Grotowskiego. Upływ czasu jest tematem, do którego wraca często, lecz nie bez humoru, przy okazji przytaczając ciekawostki ze sceny. Zapamiętała jako cenną sentencję zdanie, które w jednym ze spektakli wypowiada postać Sary Bernardt: „Starość – jak mi się to przytrafiło?”.
Ponieważ obsadzana była w różnorodnych rolach, mogła eksperymentować z wykorzystywaniem instrumentu, jakim jest jej ciało. Raz grając w dramacie, raz w komediowym repertuarze, sama przed sobą odkrywała, że może kreować bohaterów zarówno przejmujących, jak i śmiesznych. Raz ślepego chama w Końcówce Becketta, raz Rachelę w Weselu – z rolą w adaptacji Wyspiańskiego wiąże się ciekawostka. W scenie, gdy bohaterka tańczy, lgnie do zapalonej lampy, Komorowska szukała pomysłów do budowania postaci, nasunęło jej się proste i czytelne skojarzenie. Rachela tańczy przy lampie, niczym ruda ćma ciągnąca do światła. Nie chodzi tu o to, by widz zauważył to w gotowej scenie, lecz aktorka sama ciągle zadaje sobie pytania, co pomaga budować jej swoje role. W gruncie rzeczy cały czas rozmawiamy o tym samym – o uruchamianiu wyobraźni.
Pozostając w temacie teatru, Maja Komorowska – jak przedtem Joanna Szczepkowska – wymieniła Czarnobylską modlitwę, reportaż o mieszkańcach skażonych promieniowaniem terenów, których nie chcieli opuścić. Dla aktorki jest to przede wszystkim historia o kondycji człowieka, ile może on znieść. Gdy odkryła książkę, długo się nią zaczytywała. W kontekście lat 80. padło pytanie o stan wojenny i działania Komorowskiej w tym czasie. Odparła, że stara się o tym nie opowiadać, uważa to za „odcinanie kuponów”. Wracając na chwilę do przeszłości, aktorka wspomniała epizod z wrocławskich czasów. Wraz z synem (wówczas kilkuletnim) jechała na Księże Małe (osiedle w dzielnicy Krzyki). Na widok grupki maluchów prowadzonych przez zakonnicę chłopiec spytał, co to za dzieci. W odpowiedzi usłyszał, że one nie mają rodziców. Na to malec odparł, że muszą być bardzo szczęśliwe. Zapytany, dlaczego tak mówi, odparł, że tym dzieciom już nikt nie umrze. Dla matki było to wyjątkowo przejmujące wyznanie, o którym nawet dzisiaj opowiada z zadziwieniem. Zgromadzonej na sali widowni udzielił się refleksyjny nastrój, a Maja Komorowska została zapytana o to, jak radzi sobie z brakiem bliskich i jak tę pustkę wypełnić. Odparła, że przede wszystkim brak nie jest pustką – trudno to określić, ale tęsknota sama w sobie jest już wibracją emocji, jakąś energią.
À propos braku, lecz innego rodzaju, z widowni padło pytanie o młodych adeptów szkoły teatralnej i ich predyspozycje. Komorowska zwróciła uwagę na wymowę, ponieważ często młodym aktorom nie udaje się wyćwiczyć odpowiedniej dykcji, mówią tekst niezrozumiale. Nawet jeśli to staroświecki pogląd, to jednak aktor nie może mieć wady wymowy, musi mieć opanowaną dykcję, rytmikę, etc. Samych młodych wolałaby oglądać w sztukach Szekspira, nie w serialach/reklamach – jednak najważniejsze to pracować w zawodzie, rozwijać się. Wracając ponownie do czasów pracy z Grotowskim, dodała:
Trzeba mobilizować wyobraźnię. To jest jak z podlewaniem kwiatów. Jeśli nie karmimy wyobraźni (choćby chodzeniem do teatru), to sama w sobie może wyblaknąć.
Spotkanie z Januszem Gajosem
(NOMINACJA: główna rola męska)
Ostatnim gościem, który pojawił się po konkursowym seansie, był nominowany za rolę w filmie Body/Ciało Janusz Gajos. I choć padły pytania dotyczące srebrnego ekranu, spotkanie rozpoczęto zupełnie innym zagadnieniem. Fotografia – bo właśnie ten temat rozpoczął dyskusję – towarzyszy aktorowi od 2002 roku, a jego poddawane obróbce graficznej zdjęcia wystawiane były na widok publiczny pięciokrotnie. O swoich pracach Gajos mówił, że są zaledwie hobby, zajęciem odprężającym i dającym mu dużo satysfakcji. W kontekście nadchodzącego 2016 roku (i Europejskiej Stolicy Kultury, jaką ma być Wrocław) zasugerowano, że może pora na kolejną ekspozycję.
Szansa zawsze jest, ale nie wiemy, czy nadam się ze swoją półamatorską zabawą. Lubię, odpoczywam przy tym, ale wszyscy teraz robią zdjęcia, a każdy ma aparat fotograficzny w kieszeni.
Przy okazji planów na przyszłość padło pytanie o obecność Janusza Gajosa na scenie w ramach festiwalu teatralnego. Ten odparł żartobliwie, że zdeklarować się może natychmiast, ale wiąże się to z konsekwencjami, a to już zupełnie inna sprawa. Natomiast zbliżając się do zagadnienia aktorstwa, jeden z widzów spytał, z czego wynika fakt, że z każdym filmem jego bohaterowie mówią coraz mniej. Przyznawszy mu najpierw rację, Gajos odparł, że film jest przede wszystkim sztuką obrazu. Czasem sam konsultuje się z reżyserem i wykreśla niektóre dialogi. W przypadku Body/Ciało, podczas współpracy z Małgorzatą Szumowską doszli do wniosku, że popisy w postaci długich dialogów są często niepotrzebne. Scenariusz jest jedynie zaczynem, a ingerencja w tekst nie jest niczym nowym. Samego spotkania z reżyserką aktor był o tyle ciekawy, że rzadko zdarza mu się pracować ze znacznie młodszymi od niego twórcami. Żartując na temat wieloletniej różnicy między nim a Szumowską, dodał, że jeśli człowiek czuje, że ma jakieś zadanie do wykonania, coś do zrobienia – to wiek nie jest ważny.
Ważna jest natomiast biegłość w swoim fachu. Do tematu kondycji, w jakiej obecnie znajdują się szkoły aktorskie (i o przeroście ilości nad jakością młodych adeptów) Janusz Gajos odniósł się dość zachowawczo. Nie chce źle mówić o młodym pokoleniu, ponieważ pamięta swojego ojca, który mawiał, jak to „kiedyś było lepiej”. Rzeczywiście jednak zarówno gość, jak i widzowie ubolewali nad dykcją i wadami wymowy, które stanowczo za często się spotyka czy to w teatrze, czy na ekranie. Niedbałość jest złą cechą, jednak nadmierne staranie się również może zaszkodzić. Tu Gajos wspomniał pracę z Holoubkiem, który zasugerował mu przy ćwiczeniu roli, że efekt psuje właśnie to, że za bardzo się stara i to widać. O samym aktorstwie, jako sztuce, padły takie słowa:
Kazano nam szukać prawdy. (…) Oczywiście jej nie znaleźliśmy. Nie ma żadnej prawdy, trzeba ją właśnie stworzyć – po to są aktorzy, malarze, etc.
Ważne w pracy jest także rzemiosło – i tutaj Janusz Gajos odniósł się do narzędzia pracy aktorskiej. Ciało jest instrumentem, którego należy być świadomym, należy traktować je poważnie i o nie dbać. Pobrzmiewają tu echa poprzedniego spotkania festiwalowego, kiedy Maja Komorowska wspominała „pamięć ciała”, o której mówił Grotowski.
Na końcu, z pierwszego rzędu widowni, padło pytanie o nieśmiałość i o to, czy osoba nieśmiała może odnaleźć się w aktorskim fachu. Ku zdziwieniu części audytorium gość odparł, że to może być nawet klucz do dobrej gry. Oczywiście każdy jest inny, jednak niektórzy mogą aktorstwo potraktować jako środek do przekroczenia muru, który w prywatnym życiu jest nie do przeskoczenia. Zaznaczył, że warto przyglądać się osobom nieśmiałym, w pewien sposób zmagających się z rzeczywistością – może być to klucz do twórczości artystycznej.
ROZDANIE NAGRÓD, ZAKOŃCZENIE
Złote Szczeniaki 4. Festiwalu Aktorstwa Filmowego im. Tadeusza Szymkowa otrzymali:
MAJA OSTASZEWSKA
za pierwszoplanową rolę w filmie Body/Ciało w reż. Małgorzaty Szumowskiej,
ZYGMUNT MALANOWICZ
za pierwszoplanową rolę w filmie Ojciec w reż. Artura Urbańskiego,
KAROLINA GRUSZKA
za drugoplanową rolę w filmie Pani z przedszkola w reż. Marcina Krzyształowicza,
KRZYSZTOF PIECZYŃSKI
za drugoplanową rolę w filmie Ziarno prawdy w reż. Borysa Lankosza.
Samą uroczystość wieńczącą festiwal uświetnił Zbigniew Zamachowski, roztaczając nad widownią ciepło i udowadniając, że jest nie tylko zdolnym wokalistą, ale też wszechstronnym muzykiem.
I choć Festiwal Aktorstwa Filmowego im. T. Szymkowa jest wydarzeniem z definicji kameralnym, tegoroczna edycja była wyjątkowo skromna – ponoć z powodów finansowych. Na małą burę zasługują też osoby odpowiedzialne za informacje o bieżących zmianach/zamkniętych seansach, etc.
Mimo niedogodności i zamieszania samo wydarzenie warto wspierać, rozwijać i promować, a jego bardzo przyjazny nastrój może uczynić z tego festiwalu rodzynek na tle rodzimych filmowych przedsięwzięć.
Trzymam kciuki, do zobaczenia za rok!
Relacja z otwarcia festiwalu tutaj, a sprawozdanie z poprzednich spotkań z aktorami tutaj.
zdjęcia z festiwalu i korekta tekstu: Kornelia Farynowska