ŹRÓDŁO. Śmierć jest wyłącznie przejściem
Znamy tę historię z pewnej bardzo starej i mądrej księgi. To historia o drzewie, które rośnie w samym środku pięknego ogrodu położonego na wschodnim krańcu świata, u źródeł czterech rzek. Drzewo życia, którego owoce zapewniają nieśmiertelność. Niegdyś człowiek żył w tym ogrodzie pod okiem Boga. Był szczęśliwy. Nie znał pojęcia dobra ani zła. Nie odróżniał chłodu i ciepła. Nie myślał o cierpieniu, prześladowaniu i smutku. Karmił się owocami z drzewa życia i trwał jako element całkowitej harmonii, w jedności ze sobą i światem, blisko jądra stworzenia, w centrum nieustającego piękna.
Nieopodal drzewa życia rosło jednak drugie, równie kuszące i równie bogate w owoce. Drzewo wiedzy i poznania. Z niego ludzie – a było ich dwoje, kobieta i mężczyzna – jeść jednak nie mogli. Pewnego dnia – księga powiada, że za podszeptem złego ducha – złamali Boży nakaz. Spożyli owoc z drzewa poznania i otworzyły im się oczy. Ich szczęście dobiegło kresu. Weszli na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. Dostęp do drzewa życia został im wzbroniony. Wybrali wiedzę, która odgrodziła ich od szczęścia. Wybrali poszukiwanie, które nie ma innego końca aniżeli śmierć. Wybrali życie, a wraz z nim strach, oczekiwanie i niepewność. Bóg powiedział: powstałeś z prochu i na powrót w proch się obrócisz. Nie unikniesz tego, choćbyś bezustannie próbował, mierzył się z losem i rzucał wyzwania przeznaczeniu. Skoro pozwoliłeś swojemu ciału poznać ciekawość, pożądanie i wstyd, musisz mu pozwolić poznać także zniszczenie i śmierć.
Pierwotne szczęście w rajskim ogrodzie Edenu nie jest ani życiem, ani śmiercią. Jest stanem całkowitej błogości, która nie musi tworzyć, by trwać. Nie dotyczą jej czas ani przemijanie. Nie dotyczy jej nawet pojęcie dobra czy zła. Jest pełną równowagą dwóch pierwiastków, żeńskiego i męskiego, współistotnych sobie, bo chroniących się wzajemnie od samotności, równie potrzebnych do tego, by ten świat był kompletny i trwał w harmonii. Jest nieśmiertelny, gdyż nie zna umierania ani narodzin. Jest wieczny, bo jest obrazem Bożej woli, która nie ma początku ani końca. Jest tajemnicą stworzenia i trwania, i jest także tajemnicą miłości, gdyż miłość leży u źródeł jego powstania. Bóg kochał swoje dzieło, gdyż widział, że było dobre. Bóg z perspektywy swojej doskonałości nie musi wątpić.
Od momentu, gdy pierwsi ludzie sięgnęli po zakazaną wiedzę, która miała dać im szczęście, a dała jedynie świadomość, jak wiele jest przeszkód na drodze do szczęścia, nieustannie trwa wędrówka. W istocie to droga powrotna. W imię poznania człowiek wybrał śmiertelność, a jednak nie może się z tym pogodzić. Wciąż próbuje oszukać śmierć, okpić ją, chociaż na chwilę wyprowadzić w pole. Nie dostrzega tego, na co drzewo wiadomości dobrego i złego zamknęło mu oczy – że jedynie śmierć otwiera mu drogę, by żyć nadal. Miał tę świadomość u zarania dziejów – właściwie, to nawet nie świadomość, nie znał niczego innego jak szczęśliwa wieczność. Nie musiał się obawiać. Ponieważ zrezygnował z tej pewności, na własne życzenie, na własną prośbę, Bóg skazał go na poszukiwanie. Na przebywanie niekończących się stadiów zrozumienia, na nabywanie wciąż nowej wiedzy, której tak pragnął, na przeżywanie wszystkiego, co się z tym poszukiwaniem wiąże: na cierpienie, tęsknotę, przerażenie, ciągłe upadki i porażki, na załamania i bolesny smutek. Całą tę drogę przebywa po to, by stanąć w punkcie wyjścia: umrzeć dla życia, tak jak prawieki temu narodził się dla śmierci. Odzyskać po długiej walce to, co kiedyś było mu naturalnie należne, a z czego zrezygnował.
Człowiek nie zna niczego innego, jak swoją bolesną i trudną rzeczywistość fizycznego bytowania. Jest dla niego czymś naturalnie cennym, co należy chronić, o co należy dbać. Śmierć jest straszna, gdyż poza nią nie sięga żadne poznanie. Co najwyżej spekulacje i domniemania, które nie dają poczucia bezpieczeństwa. Poza granicą życia zaczyna się coś, nad czym nie mamy kontroli. I obawa, że tym czymś jest wyłącznie nicość.
Niełatwo jest ufać. Nawet najmocniejsza wiara jest dręczona przez wątpliwości. Mimo wszystko jednak czy nie ma niczego, co by nam dało chociaż ułamek nadziei, przerodziło się w chwilę olśnienia, pozwoliło powiedzieć – choćby na krótko – “już się nie boję”? Czy istota nieśmiertelności jest dla nas całkowicie niepoznawalna, czy też po prostu trudno nam połączyć wszystkie oderwane fragmenty w jeden pełny obraz? Czy to nic nie znaczy, że umierająca gwiazda jest symbolem odrodzenia? Że jej śmierć to początek nowego życia dla wielu innych? Że na grobie może wyrosnąć drzewo, czerpiąc z tego prochu i nicości, w które się obracamy? Ta cykliczność znamionuje równowagę. Równowaga istnieje – czy nie może zatem być równowagi doskonałej? Czy te wciąż przecinające się drogi życia i śmierci nie są znakiem, który nam dano?
A mamy przecież coś jeszcze. W rajskim ogrodzie było ich dwoje: mężczyzna i kobieta. Oboje byli dziełem miłości Boga. Ich wzajemna miłość była odzwierciedleniem Boga w nich samych. Ten dar miłości, w idealnym kole pięknego ogrodu na wschodzie, był całkowicie kompletny i doskonały, jak wszystko inne. I tak samo nieśmiertelny. Gdy bramy Edenu się zamknęły, nie było już rajskich owoców ani błogiego zawieszenia. Ale miłość pozostała i trwa, chociaż tak wiele się zmieniło. Potrafi przysporzyć cierpień i największego bólu, jest tak samo skażona i kaleka jak człowiek, który poznał dobro i zło i zaczął je dostrzegać w sobie. A przecież nadal istnieje, nadal jej pragniemy. Nadal miłość ma w sobie siłę wieczności, miłość potrafi sięgnąć poza śmierć. Jest tym, co zachowaliśmy z rzeczywistości Edenu. Jest drogowskazem, w który Bóg wyposażył dwoje tułaczy na początku ich wędrówki. Ona przetrwała – przetrwała poszukiwania mitycznych źródeł wiecznej młodości, które na życzenie kolejnych władców absolutnych podejmowali uczeni, alchemicy i podróżnicy. Trwa obok porażek medycyny, która mimo ciągłych ewolucji, nie zgłębiła nadal tajemnicy śmierci. Ci, którzy kochali, nie przestają kochać w chwili, gdy życie tej drugiej osoby dobiega końca. Cierpią i tęsknią – boją się. Ale wciąż kochają.
Po śmierci Izzy Tommy zostaje sam z bólem i niedokończoną książką, która czeka na ostatni rozdział, na zamknięcie. Jednak żeby ten rozdział napisać, Tommy musi poznać odpowiedź – czym jest źródło? Gdzie ma mieć swój koniec opowieść rozpoczęta wyprawą wiernego sługi królowej Izabeli Hiszpańskiej? Gdzieś w mistycznym zmaganiu umysłu z siłami kosmosu? W głębinach wszechświata? Czy pulsujące w kosmosie siły są najbliższe wieczności, a elipsy i kule najlepszym wyrazem cyklu życia? Nie potrafimy przewidzieć, na co umysł człowieka będzie w stanie się otworzyć za kilka wieków. Może przemierzanie czasoprzestrzeni za pomocą siły woli nie będzie paranaukową fikcją. Ale na ile zbliży nas do prawdy? Czy cokolwiek może nas zbliżyć do niej bardziej niż trwająca miłość do osoby, która już odeszła? I poczucie, że ta miłość nie trafia w próżnię, że zasila wieczność, której wypatrujemy?
Kiedyś już człowiek popełnił ten błąd, że dla mirażu zrezygnował z największego błogosławieństwa. Od tej pory szuka odpowiedzi. Mierzy się z kosmosem, sięga daleko, szuka kolejnych możliwych dróg do prawdy. A ona może być tuż obok. Śmierć jest wyłącznie przejściem, jest bramą, którą trzeba przekroczyć. Nie trzeba sięgać do gwiazd, by dostrzec źródło. Trzeba tylko mieć odwagę, by z niego czerpać.
Tekst z archiwum Film.org.pl (19.02.2007)