search
REKLAMA
Nagrody KMF

Złote Kraby 2012

REDAKCJA

10 stycznia 2013

REKLAMA

Jak co roku, od lat już 12-tu, przyznajemy nasze filmowe nagrody zwane Złotymi Krabami. Poniższe zestawienie możecie potraktować jako swoisty przewodnik po tym, co było dobre w 2012 roku. A że było, to nie mamy co do tego żadnych wątpliwości – wystarczy zerknąć na poniższe tytuły, z których zdecydowana większość na pewno nie zostanie zignorowana (i nie może!) przy jakichkolwiek podsumowaniach choćby poszczególnych dekad – są to filmy niebanalne, sprawnie opowiedziane, znakomite technicznie. Niektóre wybory mogą co prawda wydawać się kontrowersyjne, ale cóż, taka wola głosujących – Redakcji KMF, członków Klubu Miłośników Filmu oraz najaktywniejszych ludzi z naszego Forum. Zero kalkulacji, tylko szczerość kinomańskich głosów. Co wyszło? Oceńcie sami.

NAJLEPSZY FILM ANGLOJĘZYCZNY


1. Skyfall

Amerykańscy krytycy byli „Skyfallem” zachwyceni (92% na zgniłych pomidorach), w redakcji i na naszym forum film wywołał więcej kontrowersji, ale nie przeszkodziło mu to w zajęciu pierwszego miejsca w tegorocznej edycji Złotych Krabów. To, co się Samowi Mendesowi udało, robi bowiem wielkie wrażenie – reżyser połączył charakterystyczne elementy znane z dawnych filmów o Bondzie (dziewczyny na jedną noc, gadżety, przerysowany czarny charakter) ze specyficzną, poważniejszą tonacją, wprowadzoną do serii przez „Casino Royale”. James Bond jest więc w „Skyfall” ironicznym podrywaczem, który potrafi rzucić w odpowiednim momencie trafnym one-linerem, ale nie są mu obce typowo ludzkie dylematy. Jakby tego było mało, Mendes dodał do swojego filmu subtelnie zarysowaną, synowsko-matczyną relację między Bondem a M i ciekawie nakreślił motywację „tego złego”, którego w filmie gra znakomity Javier Bardem. Efektem jest jeden z najbardziej zdumiewających epizodów w serii i jeden z najbardziej stylowych – należy bowiem pamiętać o przepięknych zdjęciach i świetnej muzyce – blockbusterów ostatnich lat. [Motoduf]

2. The Master

„Mistrz” jest filmem wielce niepokojącym i niejednoznacznym. Anderson doprowadza do tego, że w trakcie seansu widz czuje się nieswojo, intelektualnie błądzi i usiłuje odnaleźć sens całej opowieści. Zaburzenia rytmu – mające miejsce zarówno na poziomie wizualnym, jak i dźwiękowym – nie ułatwiają poszukiwań, a wręcz przeciwnie – wystawiają nas na kolejne próby, męczą, irytują, ale i intrygują. Przez to wszystko „Mistrza” nie ogląda się łatwo. Co prawda, doskonałe role Joaquina Phoenixa i Philipa Seymoura Hoffmana skutecznie utrzymują nasz wzrok na ekranie. Dzieje się to jednak kosztem zasiewania coraz większego niepokoju, który spowodowany jest poprzez enigmatyczność odgrywanych przez nich postaci. Po zakończeniu filmu nie wiemy właściwie nic. Anderson niczego nie wyjaśnia, nie buduje linearnej fabuły. „Mistrz” zdaje się wykraczać poza ramy klasycznie pojętego kina, aby igrać z naszą psychiką. I właśnie to jest w tym filmie niezwykłe i wybitne. [Fidel]

3. Hobbit: Niezwykła podróż

Gdy Peter Jackson ogłosił swój powrót do Śródziemia, wywołane tą informacją odczucia filmowego świata były ambiwalentne. Radość z możliwości uczestniczenia w kolejnej, fascynującej przygodzie mieszała się z obawami nad potencjałem projektu. Trudno było bowiem wierzyć, że Jackson, opierając scenariusz na stosunkowo krótkiej książce (234 strony) przeznaczonej dla najmłodszych czytelników, choć na moment zbliży się jakością i rozmachem do trylogii „Władcy Pierścieni”. Dodatkowe wątpliwości rodził fakt, że reżyser postanowił rozciągnąć materiał fabularny na trzy filmy. Dziś można już otwarcie mówić o efekcie jego pracy i przewidywać, w jakim kierunku zostanie poprowadzona nowa trylogia. „Hobbit: Niezwykła podróż” jest udanym powrotem do świata, który dekadę temu zachwycał swoją głębią i bogactwem. Fabuła została urozmaicona licznymi odniesieniami do tolkienowskiej mitologii, zarówno na poziomie postaci jak i przedstawionych wydarzeń. Tempo narracji jest wyważone, dzięki czemu nasz apetyt na przygodę nie słabnie przez niemal trzy godziny seansu. Wszystko w objęciach wprost cudownej oprawy wizualnej. Peter Jackson udowodnił, że wchodząc po raz drugi do tej samej rzeki, można zachować twórczą werwę.  [Piwon]

 

4. The Avengers

Joss Whedon podjął się bardzo trudnego zadania. Znaleźć i sprawiedliwie rozdzielić czas ekranowy dla Iron Mana, Thora, Hulka, Kapitana Ameryki, Czarnej Wdowy i Hawkeye’a, a do tego upchnąć w tym wszystkim jeszcze czarny charakter i postacie poboczne? Przecież to wydawało się niewykonalne. A jednak! Każda z postaci ma swoje 5 minut, chemia między bohaterami jest wręcz namacalna, film nie pozbawiony humoru i świetnych dialogów, a wszystko to zostało okraszone bardzo dobrymi efektami specjalnymi. Nawiązania do poprzednich produkcji spod znaku Marvela pozawalają widzowi poczuć ciągłość historii i całkowicie zatracić się w jej uniwersum. Reżyser doskonale rozumie materiał źródłowy i czerpie z niego garściami, a obserwujący zdarzenia na ekranie ma znakomitą zabawę. Przykład blockbustera prawie idealnego, który nie obraża odbiorcy infantylizmem, a jednocześnie zapewnia masę doskonałej jakości rozrywki.  [Arahan]

 

5. Dredd 3D

Nie spodziewałem się tego, że w dzisiejszych czasach, które zostały zdominowane przez polityczną poprawność i cenzurę, zobaczę film tak szalenie bezkompromisowy i brutalny. Żywcem wyjęty z lat 80. i 90. Surowe otoczenie, wszechobecna rdza, brud i zgnilizna. Obraz, w którym jedyny sprawiedliwy prze przed siebie i kasuje każdego złoczyńce, a krew widowiskowo bryzga na ściany. R-ka pełną gębą, ale R-ka uzasadniona, a nie wpleciona do filmu tylko po to, żeby nas obrzydzić i od niego odrzucić. Bez zbędnych komentarzy społecznych i nawiązań do rzeczywistości, bez bawienia się w tło psychologiczne postaci. Tylko on: chodząca sprawiedliwość, jego towarzyszka o telepatycznych zdolnościach i banda ludzi, których trzeba wyeliminować. Przepraszam, nie wyeliminować – a osądzić! W obrazie Pete’a Travisa jest praktycznie wszystko, co lubię – brutalność, konkretny główny bohater, który nie patyczkuje się ze złymi ludźmi, dobra muzyka, tony klimatu i najlepsze użycie slow motion od czasu pierwszego Matrixa. Jedyne, czego można żałować, to tego, że widzowie nie dopisali i sequela raczej nie ujrzymy. [Arahan]

6. Moonrise Kingdom

O każdym filmie Wesa Andersona można napisać właściwie to samo. Jego bohaterowie to ekscentrycy nie potrafiący odnaleźć się w rzeczywistości, więc albo ją ignorują, albo od niej uciekają. Jednak nigdy sami – zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie taki, jak oni, czy to rodzina, czy przyjaciele, czy „druga połówka”. Często absurdalny humor kontrastuje z dramatem, który zazwyczaj dotyczy kryzysu rodzinnego. To wszystko znajduje się również w jego najnowszym filmie, ale coś wyróżnia „Kochanków z Księżyca” od poprzednich dzieł Andersona. Tym razem na pierwszym planie umieszcza dzieci, ze swoją beztroską, acz już wykształconą „innością”. Dorośli to często krętacze, albo nieszczęśliwi rozbitkowie zmęczeni życiem. Dwunastoletni Sam i Suzy uciekają od tego wszystkiego, aby być ze sobą, szczerzy w swoich zamiarach i uczuciach. I za tę szczerość należą się Andersonowi brawa.  [Crash]

 

7. Argo

Ben Affleck zaliczył niesamowitą przemianę z aktorskiego syna marnotrawnego w świetnego reżysera, coraz wyraźniej prezentującego swój autorski styl. Jego trzeci film pełnometrażowy to idealnie skrojona historia, w której zwykła kontrola paszportowa na lotnisku sprawia, że widownia wbija sobie paznokcie w uda. Dodatkowo – co zaskakujące jak na taką tematykę – film kipi subtelnym humorem. Reżyser z ironią spogląda na amerykański przemysł filmowy, co zaprezentowane jest szczególnie za pomocą postaci odtwarzanej przez fenomenalnego Alana Arkina, który ma dużą szansę na kolejnego Oscara. A jeśli już jesteśmy przy statuetkach to szykuje się wysyp nagród, na które film zwyczajnie zasłużył – szczególnie ze względu na reżyserię, błyskotliwe dialogi Chrisa Terrio („Argo fuck yourself!”) i brodę Bena Afflecka, którą powinna bez problemu dostać statuetkę za efekty specjalne. [Gamart]


8. Atlas Chmur

Tak, “Atlas Chmur” jest przeciągnięty ponad miarę, w gruncie rzeczy mówi o strasznych oczywistościach a poszczególne historie nie przechodzą jedna w drugą w tak sensowny i bezbolesny sposób jak miało to miejsce w książce, ale nie można mu odmówić jednego – wykonania. Wizualnie, montażowo, muzycznie – ten film jest niesamowity. Sam nie do końca widziałem powód, dla którego jest tu kilka raczej licho powiązanych historii, ale sceny, w których na kilku płaszczyznach czasowych przeplatają się podobne punkty zwrotne kilku z nich po prostu… działają. Nawet pomimo zilustrowania narracją z offu, niemal każdy podręcznik scenopisarstwa każe się wystrzegać. Sceny te budzą emocje, a to chyba najlepszy wyznacznik tego, czy oglądamy coś dobrego.  [Ciuniek]

 

9. Cabin in th Woods

Horror roku? Niekoniecznie. Film Drew Goddarda bawi się motywem „domku w lesie” i czyhających tam niebezpieczeństw – każe tak widzom, jak i bohaterom zmieniać nastawienie wobec nowych sytuacji, już od pierwszej sceny, w której dwójka panów w białych koszulach rozmawia w jakimś mega tajnym laboratorium. Reguły gry się zmieniły, bo obok katów i ofiar jest ta trzecia grupa ludzi mających wszystko pod kontrolą. Oglądający prędzej parsknie śmiechem niż porządnie się wystraszy, ale trudno się dziwić, gdy ktoś trzyma rękę na przycisku, który w każdej chwili może zmienić zasady gry. Scenariusz Goddarda i Jossa Whedona co rusz zaskakuje, wprowadzając powiew świeżości do już mocno skostniałego tematu. Ma świetne dialogi, dobre tempo i inteligentny humor – w kinie rozrywkowym to dużo. Ale horror śmiejący się z samego siebie, nadal musi być horrorem. Wiedział to Wes Craven kręcąc „Krzyk”. Goddard chyba o tym zapomniał.[Crash]

 

10. Wstyd

Gdyby ktoś pokusił się o stworzenie kompletnego spisu filmów, które dotyczą wszelakiego typu uzależnień, to narkomania oraz alkoholizm zajmowałyby w nim prawdopodobnie jakieś 95%. „Wstyd” McQueena byłby prawdopodobnie jednym z nielicznych przedstawicieli kina, które porusza wątek uzależnienia od pornografii. Pochwała należy się zatem chociażby za świeżość podjętego tematu. Niemniej, film brytyjczyka ma dużo więcej zalet. Michael Fassbender wzbija się tu na swoje aktorskie wyżyny. Jego postać aż kipi od ambiwalencji – z jednej strony pragnienie miłości, z drugiej żądza możliwa do zaspokojenia jedynie poprzez pornograficzne fantazmaty. Carey Mulligan znów udowadnia, że jest jedną z najciekawszych aktorek młodego pokolenia. Świetne są zdjęcia, nieśpieszny montaż, tło muzyczne. Właśnie dzięki temu „Wstyd”, mimo kilku fabularnych uproszczeń, wciąż pozostaje jednym z najciekawszych filmów roku 2012. [Fidel]

NAJLEPSZY FILM NIEANGLOJĘZYCZNY

1. Nietykalni

Prosta fabuła o dwójce całkowicie odmiennych ludzi, wywodzących się z różnych środowisk, których połączyła przyjaźń. Historia wydawało by się stara jak świat i ograna na wszystkie możliwe sposoby, a jednak podana w sposób absorbujący widza totalnie. Wspaniała opowieść o tolerancji i radzeniu sobie z codziennością zaserwowana z humorem, polotem i bez politycznej poprawności. Niektóre z żartów nieco mnie zszokowały, jednak nie sposób było opanować się i nie zaśmiać w kilku momentach. Twórcy fantastycznie pokazują dwie docierające się osobowości i robią to z lekkością, jakiej w kinie brakuje. Obraz duetu Nakache i Toledano to również pokaz świetnego aktorstwa, a także gigantyczna dawka pozytywnej energii. Naprawdę nie sposób przejść obok tego filmu obojętnie. To miłość od pierwszego wejrzenia. Magiczny, wzruszający, a jednocześnie śmieszny i podnoszący na duchu. Wielkie i zasłużenie docenione kino. [Arahan]

2. The Raid

„The Raid” przypomina prostą grę platformową, w której liczy się tylko wejście na wyższy poziom. Wszystko w tym filmie jest jedynie pretekstem dla efektownej, krwawej, nakręconej z typową dla azjatyckiego kina finezją rozwałki. Banalna fabuła i ostentacyjnie nijacy bohaterowie służą reżyserowi Garethowi Evansowi do pokazania mozolnego przedzierania się przez kolejne poziomy betonowego bloku, które oddzielają oddział policji od „finałowego bossa”. Krew leje się strumieniami, policjanci słaniają się ze zmęczenia i bólu, a za broń służy wszystko to, co akurat znaleźć można pod ręką. Z jednej strony jest to więc film niesamowicie prosty, z drugiej – właśnie w prostocie tkwi jego siła. Trudno o lepszy przykład „guilty pleasure” – filmu na zdrowy rozsądek bardzo złego, ale jednocześnie takiego, który ogląda się z wielką przyjemnością. [Motoduf]

3. Łowcy głów

Norweska układanka kryminalna Mortena Tylduma – będąca adaptacją prozy bestsellerowego Jo Nesbø – zaskakuje specyficznym klimatem i już od pierwszych scen zabiera widza w absurdalną podróż wraz z Rogerem Brownem, korporacyjnym łowcą głów, który mizerny wzrost rekompensuje sobie romansami i kradzieżą dzieł sztuki. Jednak nic, co dobre nie trwa wiecznie i w końcu protagonista obiera za swój cel bardzo niebezpieczną osobę.
Pogmatwana opowieść Tylduma mogłaby być kolejnym schematycznym kryminałem, ale zimny skandynawski klimat, w połączeniu z estetyczną scenografią i będącą jej przeciwwagą groteskową przemocą, tworzy niezwykle oryginalne widowisko, które mimo nielicznych wad mocno angażuje i zaskakuje kolejnymi irracjonalnymi sekwencjami (w kategorii najlepiej rozchlapanego mózgu rywalizować z „Łowcami głów” może tylko „Dredd”). Nie jest to żadna zjawiskowa produkcja, ale Norwegowie udowadniają po raz kolejny, że znają się na robieniu oryginalnego kina. Oczywiście amerykanie już szykują swoją wersję filmu. [Gamart]

4. Miłość

Najbardziej wzruszające w „Miłości” jest to, że ten drapieżny, bezlitosny i skoncentrowany na ludzkiej ułomności Haneke w końcu opuścił gardę. Mimo tego, że w filmie nie pojawiają się bezpośrednie nawiązania, to zdaje się, że sens jego opowieści zawarty jest w tekście jednej z najbardziej przejmujących pozycji w historii humanistyki, „Kulturze jako źródle cierpień” Freuda. Austriak wspomina tam, że główną groźbą miłości jest widmo jej utraty. W momencie, gdy szczerze pokochamy, już nigdy nie pozbędziemy się podświadomego strachu przed ostateczną utratą. A zatem miłość jest w pewnym sensie źródłem jednego z największych cierpień, jakie może spotkać człowieka. Zarówno Freud, jak i Haneke nie mówią jednak, aby nie kochać. Ten tragizm jest sensem naszej egzystencji. „Miłość” wyraża go w niezwykle wrażliwy i subtelny sposób. W dodatku, Jean-Louis Trintignant i Emmanuelle Riva swoimi kreacjami tworzą historię. [Fidel]

5. Akacje

„Akacje” są typowym przedstawicielem nowego kina Ameryki Południowej. W filmie wszystko dzieje się bez pośpiechu, mówi się niewiele, więcej wyczytać można z ogólnej atmosfery panującej w kadrze. Pozornie brzmi to może mało interesująco, ale wystarczy kilkanaście minut, aby dać porwać się tej prostej, lecz mądrej i wzruszającej opowieści o samotności i rozpaczliwym poszukiwaniu drugiego człowieka. Pablo Giorgelli tworzy film pozytywny i napawający wiarą w to, że w w trakcie codziennego, szarego życia zdominowanego przez pracę i inne obowiązki może zdarzyć się cud. Takie kino jest potrzebne, szczególnie w tak dobrym wydaniu. [Fidel]

 

NAJLEPSZY FILM POLSKI


1. Róża

„Róża” uderza. Mocno. Drastycznie. Prosto w trzewia, w zmysły, wyobraźnię, pamięć. To jeden z tych obrazów, przed którymi chce się zamknąć oczy i zasłonić uszy. Niesamowite, jak Smarzowski działa na emocje, jak definiuje na nowo historię, która tutaj nie jest podręcznikowym opisem wydarzeń, a psychologicznie wiarygodnym portretem tamtych czasów. Smarzowski udowodnił „Różą”, że jest naprawdę jednym z niewielu twórców (na świecie! obok chyba Larsa von Triera, Michaela Haneke), którzy potrafią wstrząsnąć treścią, sponiewierać formą i wciąż pozostają w tym niezwykle naturalni, bliscy zwyczajnie ludzkim uczuciom – bez najmniejszego zadęcia i wielkich słów. Prawda – brutalna, lekko histeryczna, niewygodna – to wciąż prawda. I jej wierny jest Smarzowski.  Wstrząsające, ważne kino. „Róża” to klasyk polskiej kinematografii, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. I chyba najlepsze co do tej pory Smarzowski zrobił, choć zawsze robił przecież wyśmienicie („Małżowina”, „Wesele”, „Dom Zły”). Marcin Dorociński zagrał rolę życia (poniżej, w „Obławie”, niemalże pobił samego siebie), tym samym trafił na mój osobisty szczyt najlepszych polskich aktorów 2012. [desjudi]

2. Obława

„Obława” to też jeden z najlepiej sfilmowanych polskich filmów ostatnich lat. Rodzimi twórcy rzadko przykładają tak wielką uwagę do zdjęć, montażu, kolorystyki kadrów. U Krzyształowicza strona wizualna idealnie wpasowuje się w to, co dzieje się w warstwie fabularnej – zdjęcia są szaro-brązowe, wyprane z kolorów, ale jednocześnie rewelacyjnie skomponowane, a cięcia montażowe następują dokładnie wtedy, kiedy powinny, żeby utrzymać widza w odpowiednim nastroju. Klimat pomagają też budować aktorzy, obsadzeni w większości na przekór ich dotychczasowemu emploi – Marcin Dorociński może nie zaskakuje, bo miał już kilka podobnych ról, ale wielkie wrażenie robi znany z komediowego repertuaru Maciej Stuhr i nadzwyczaj skromna Weronika Rosati, zupełnie nieprzypominająca tej Weroniki Rosati, którą znamy z rubryk towarzyskich i mało elokwentnych wypowiedzi w wywiadach. Krzyształowicz nakręcił film mądry i dojrzały, zostający w głowie na długo (widziałem go pół roku temu, a do dziś pamiętam prawie każdą scenę), wypełniony bohaterami, w których po prostu chce się wierzyć. To właśnie na „Obławę”, a nie na żenującą „Bitwę pod Wiedniem”, powinny pójść polskie szkoły. [Motoduf, fragment recenzji]

3. W ciemności

Film obdarzony absolutnie zerową dawką zadęcia i nadymy wynikającej z ważności opisywanego tematu, dzięki czemu staje się czymś względnie nowym na polskim podwórku filmów historycznych. Przede wszystkim Robert Więckiewicz daje totalnego czadu – jego rola to najlepsza kreacja w filmie, najbarwniejsza postać, a przecież rzadko się zdarza, aby tym mianem określano protagonistę opowieści. Pani Agnieszka stawia w swoim dziele na absolutny, brutalny realizm i naturalizm. Autentyzm jest dla niej najważniejszy – a więc aktorzy musieli nauczyć się gwary lwowskiej, sceneria miasta i wydarzeń jest oddana z bolesnym realizmem, a wiele ujęć z ręki doskonale ilustruje chaos, stres i lęk, jaki towarzyszył żydowskim uciekinierom podczas tych zdarzeń. Zresztą zdjęcia to w ogóle oddzielna, doskonała sprawa – większość akcji rozgrywa się w kanałach, a pani Holland wspaniale udało się oddać wrażenie przebywania w nich. Gra światłem i ciemnością to absolutne mistrzostwo, często jest tak ciemno, że zupełnie nic nie widzimy, a czasem snop oślepiającego światła tak w nas walnie, że musimy zmrużyć oczy – dokładnie tak, jak bohaterowie filmu. W filmie Holland ciemność jest śmiercią, światło – nadzieją, życiem, wyzwoleniem. [Rodia, fragment recenzji]

4. Jesteś Bogiem

Nowy film Leszka Dawida nie bez powodu wszedł do polskich kin ze szturmem. „Jesteś Bogiem” opowiada losy Piotra „Magika” Łuszcza, który wraz z kolegami założył zespół hiphopowy Paktofonika. Zespół legendarny, postać jego lidera również. To nie jest jednak film biograficzny i nawet przez chwilę nie stara się nim być. Historia oparta jest na tragedii, jaką przeżywa artysta, na źle poprowadzonym potencjale, który zamiast budować, niszczy. I choć każdy z nas wie, jak skończy się ten dramat, do końca chcemy wierzyć, że Magik jednak z okna nie wyskoczy. Nie osieroci dziecka, nie pozostawi żony samej sobie. Pozbiera się i jeszcze coś napisze… Historia wypełniona bólem jednostki wybitnej, angażuje i skłania do przemyśleń. Czy można było mu pomóc? [Piwon]

5. Pokłosie

Prawdopodobnie większości Polaków „Pokłosie” kojarzy się jedynie z szumem medialnym, jaki pojawił się wokół filmu zaraz po jego premierze. Film Pasikowskiego musiał wywołać kontrowersje, ponieważ wielu obywateli naszego kraju nie potrafi spojrzeć na historię krytycznie. Niestety, przez wszelakiego typu ataki skierowane w osobę reżysera lub aktorów odtwarzających główne role dyskusja na temat samego filmu zeszła na drugi plan . „Pokłosie” stało się tym „kontrowersyjnym filmem o Polakach co zabijali Żydów”. Wielka szkoda, ponieważ Pasikowski stworzył bardzo dobry dramat wpisany w stylistykę kryminału. Scenariusz i realizacja emocjonalnie angażują widza, nie pozwalają oderwać oczu od ekranu. Takich filmów robi się w Polsce niewiele. Mam nadzieję, że będzie tworzyło się ich więcej (bez względu na ideologiczne reakcje części publiczności). [Fidel]

 

NAJLEPSZY FILM ANIMOWANY

1. ParaNorman

Już przy okazji recenzji “ParaNormana” i niedawnego artykułu o animacjach stop motion pisałem, że jest to wizualny i techniczny majstersztyk, który pokazuje w jaki sposób należy używać komputerowego retuszu w animacji poklatkowej, aby nie zatrzeć uczucia namacalności wszystkiego, co otacza bohaterów filmu. “ParaNorman” na szczęście nie jest jedynie pustym w środku wizualnym cudeńkiem ani, jak można się było spodziewać po zapowiedziach, zwyczajną zgrywą z gatunku jakim jest grindhouse’owy horror. Ten film w zaskakująco dojrzały sposób podchodzi do motywu zemsty, zachowania tłumu i schematów myślenia, bawiąc się oczekiwaniami widzów.  [Ciuniek]

2. Piraci!

Szaleństwo, absurd, przygoda i Karol Darwin. Jak to miło, ze w dobie n-tych części “Strasznych Filmów” i wywodzących się z nich coraz to bardziej żenujących parodii filmowych komuś w końcu udało się znaleźć sposób na oddanie ducha ZAZu na ekranie. “Piraci!” może i nie są parodią w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale duch “Airplane” i charakterystycznego dla niego poczucia humoru unosi się nad nim wyraźnie. I gdyby tylko scenariusz nie stawał się w pewnym momencie uwierająco pretekstowy (zamiast uroczo pretekstowego) to spora byłaby szansa na wyższą pozycję najnowszego filmu studia Aardman na tej liście.  [Ciuniek]

3. The Brave – Merida Waleczna

Oglądając „Meridę waleczną” trudno nie dostrzec, że właścicielem Pixara zostało studio Disneya – to film o wiele mniej rewolucyjny i odważny niż wcześniejsze produkcje Pixara, o wiele bardziej skonwencjonalizowany, przypominający raczej klasyczne disneyowskie animacje niż filmy takie jak „Odlot” czy „Wall-E”. Narzekanie byłoby jednak niedorzeczne, bo „Merida waleczna” jest mimo to bajką wzruszającą, mądrą i piękną, a poziom jej realizacji zwyczajnie zachwyca. Chyba jeszcze nigdy nie widzieliśmy w kinie animowanym tak pięknie odwzorowanych krajobrazów i… tak naturalnie wyglądających komputerowych włosów, które szaleją wokół głowy tytułowej bohaterki w każdej scenie. Jeżeli dodamy do tego galerię zabawnych bohaterów i dużą ilość niegłupiego humoru, otrzymamy film, który na pewno nie jest arcydziełem, ale w stu procentach spełnia swoją rolę i zapewnia widzom – tak młodym, jak i starszym – dużo frajdy. [Motoduf]

4. Frankenweenie

Tima Burtona powrót do korzeni można uznać za przerost formy nad treścią, ale nie można odmówić mu stylu i pasji. Niby to tylko laurka dla klasyków kina grozy i rozwinięcie starego, o ironio, odgrzebanego gdzieś z szuflady pomysłu, ale zrealizowana w taki sposób, że nie da się odczuć włożonego w każdy element produkcji serca. Postacie, scenografie, zdjęcia, muzyka – wszystko to sprawia, że nawet pomimo oczywistości zakończenia, do którego ta historia dąży, trudno nie dać się wciągnąć. Warto również zaznaczyć, że Martin Landau był już w filmie Burtona Belą Lugosim, a tutaj udaje innego klasyka (i jednocześnie idola ekscentrycznego reżysera) – Vincenta Price’a.  [Ciuniek]

5. Hotel Transylvania

Z przysłowiowym bananem na twarzy ogląda się cały „Hotel Transylwania”. To film niezwykle pogodny, zwariowany i,  choć połowa bohaterów to sztywniaki lub na wpół sztywniaki, pełen życia. Gdy mumia pojawia się w hotelu, nanosi górę piachu, niewidzialny człowiek próbuje pokazać kalambur, a gdy wszyscy występują na scenie, Frankie gra oczywiście na gitarze elektrycznej. Żartów z przywar klasycznych potworów znajdziemy w filmie znacznie więcej. „Hotel…”, poza stworami wszelkiej maści, wypełniony jest  po same brzegi  pozytywną energią. Kontynuuje tym samym najlepsze tradycje komediowych crossoverów w stylu „Mad Monster Party?”, za którego nieoficjalny remake, mógłby śmiało uchodzić. W finale, gdy (uwaga – MAŁY SPOJLER!) dochodzi do spotkania bohaterów z ludźmi, ta zwariowana komedia potrafi też naprawdę wzruszyć, a cała opowieść niesie ze sobą cenne przesłanie, nie tylko dla młodszej widowni, że nie jest ważne kim jesteś, lecz jaki jesteś. [Dux, fragment recenzji CinemaFrankenstein.blogspot.com]

NAJLEPSZY FILM WYDANY WPROST NA DVD/BLU-RAY

1. The Warrior

To nie jest film idealny. To obraz, który ma kilka wad i uproszczeń, który gra schematami, a jednak niesamowicie przyciąga i nie pozwala na oderwanie się od ekranu. Historia dwóch braci, których drogi rozeszły się lata temu, a teraz ponownie stają naprzeciwko siebie walcząc w zawodach MMA jest szalenie poruszająca i wciągająca. Duet uzupełnia ojciec, który, jako alkoholik, zraził do siebie synów i teraz szuka u nich wybaczenia. „Wojownik” to produkcja skrywająca potężny ładunek emocji i uczuć, często tych niełatwych. Męskie kino, które potrafi wzruszyć i każe nam się nad pewnymi rzeczami zastanowić. Obraz o bardzo dobrej fabule, uzupełniony pierwszorzędnym aktorstwem w wykonaniu Toma Hardy’ego wspomaganego przez nie gorszych Nicka Nolte’ego i Joela Edgertona, a także perfekcyjnym wykonaniem technicznym. Sceny walki są porażająco prawdziwe i surowe. Wyciskacz męskich łez, z którym zdecydowanie trzeba się zapoznać.  [Arahan]

2. Young Adult – Kobieta na skraju dojrzałości

Lubię filmy, w których bohater wraca po latach do swojego rodzinnego miasta. Widzi, że jedne rzeczy pozostały takie same, inne uległy zmianie, ale zwłaszcza w sobie musi dostrzec coś nowego. W ostatnim filmie Jasona Reitmana główna bohaterka, trzydziestokilkuletnia autorka serii książek młodzieżowych, usilnie stara się wrócić do przeszłości, zwłaszcza uczuciowo. Ma jej w tym pomóc zdobycie na nowo swojej szkolnej miłości, ale w końcu będzie musiała zdać sobie sprawę z tego, że wszystko przemija. Słodko-gorzka komedia z fenomenalną Charlize Theron. [Crash]

3. J. Edgar

Jest dobrze.  Scenariusz daje radę – film trwa ponad 2 godziny, udało się na szczęście odpowiednio rozłożyć akcenty. Wątek “obyczajowy” jest zdecydowanie najmocniejszy, dzięki dobrym dialogom, scenom oraz aktorstwu DiCaprio, bliźniaka z The Social Network oraz apodyktycznej Judi Dench. Praprzyczynę powstania FBI również świetnie ukazano, w dodatku od początku do 3/4 filmu przewija się motyw poszukiwania porywacza dziecka – ten także daje radę. Co psuje dobre wrażenie, to kompletnie zignorowany wątek zabójstwa Kennedy’ego (to wręcz niewiarygodne), nieznośny w sposobie mówienia (i tego, co mówi) podstarzały DiCaprio oraz katastrofalna charakteryzacja. Twarze aktorów (poza Watts) przypominają wysmarowane serem z pizzy, co szczególnie bije po oczach w przypadku Armie Hammera. W sumie to solidna i nie do końca podręcznikowa biografia bardzo ciekawej persony, a przy tym temat, z którego można było wyciągnąć znaczenie więcej (kwestie polityczne, kulisy śledztwa w sprawie JFK, itd.). [Anielski Pył, fragment recenzji z forum]

4. 50/50

Joseph Gordon-Levitt dowiaduje się, że ma raka. Co na to on, jego przyjaciel, jego kobieta? W obliczu tego typu informacji wiele osób wiele rzeczy robi – jedni załamują ręce, popadają w depresję, inni włączają niewidoczny dotychczas przycisk z automotywacją, a jeszcze inni starają się normalnie żyć, funkcjonować. Pewnie scenariuszy tego, w jaki sposób człowiek z nowotworem może istnieć, jest nieskończona ilość, a „50/50” zahacza o wiele aspektów związanych z żarłocznością raka. Nie jest to jednak film o chorobie. Nie jest to też film o radzeniu z chorobą –głaskania po główce i miodu na serce tutaj nie uświadczymy. Ot autentyczna historia kolesia, który musi żyć ze świadomością tego, że na 50% nie przeżyje do następnej gwiazdki. Fajnie jest mieć wtedy przyjaciół, którzy nie uciekną. Fajnie jest być słuchanym, rozumianym. Fajnie jest nie współczuć, a po prostu współodczuwać. Banalne? A życie nie może takie być? I o tym właśnie jest ten film – najbardziej bezpretensjonalny film roku o wszystkim tym, co może wydawać się banałem w obliczu raka. Z Radiohead, The Walkmen, Liars i Pearl Jam w tle. Super. [desjudi]

5. Sunset Limited
Z takimi filozoficznymi rozkminami zazwyczaj jest tak, że można sobie gdybać o tym czy dialogi są trafne czy banalne, jednak i tak w końcu wszystko rozbija się o osobistą wrażliwość, światopogląd i doświadczenia widza. Wprawdzie McCarthy nie porywa się tu na żadne szczególnie błyskotliwe refleksje, a przez większość seansu, widzowi może towarzyszyć uczucie, że gdzieś już to wszystko słyszał, widział, ba – sam podobną rozmowę przeprowadził, jednak ogląda się to świetnie, głownie za sprawą Jacksona i Jonesa, którzy dają prawdziwy popis. Bo oprócz zderzenia dwóch światopoglądów, jest to również relacja dwóch konkretnych postaci, z własnymi historiami i motywacjami, którzy stopniowo odkrywają przed sobą karty. Z czasem powstaje między nimi zrozumienie i szczerość, zrodzone z nietypowej, pozbawionej zbędnych konwenansów sytuacji, w jakiej się znaleźli. Atmosfera jest ciężka, dialogi momentami bardzo teatralne, jednak dalekie od pretensjonalności, o jaką bardzo łatwo przy takiej tematyce. McCarthy prezentuje dwie różne postawy, ale nie próbuje wbijać widzom łopatą do głowy żadnych konkretnych filozofii, ani nikogo edukować światopoglądowo, choć pewnie każdy oglądający wie, który z dwójki bohaterów jest autorowi bliższy. [Proteus]

 

NAJLEPSZY SERIAL W POLSKIEJ TELEWIZJI

1. Breaking Bad

Vincentowi Gilliganowi, twórcy serialu, udało się jednocześnie nawiązać do najlepszych tradycji wszystkich tych filmów, jak i uniknąć ich błędów. W Breaking Bad nie ma uproszczeń i moralizatorstwa. Wszystko sprowadza się do prostego pozornie dylematu: cel uświęca środki: tak czy nie? Granica między dobrem a złem okazuje się być niepewna niczym ta między USA i Meksykiem. Najlepiej widać to na przykładzie Waltera i jego wspólnika Jessego – podział na tego dobrego i tego złego, który z początku wydaje się widzowi taki oczywisty, rozmywa się w miarę rozwoju sytuacji. Może, jak mawiał pewien szatan: człowiek z natury jest dobry i tylko kłopoty mieszkaniowe mają na niego fatalny wpływ? A może, cytując innego klasyka: człowieczeństwo rzeczywiście jest przereklamowane i nasi bohaterowie są tylko samolubnymi, prymitywnymi zwierzętami pełzającymi po ziemi? Niewiele łatwiejsza będzie o odpowiedz na pytanie bardziej trywialne, ale też znacznie bardziej ekscytujące: złapią ich czy nie? [Anna Dranikowska, fragment recenzji]

2. Homeland

Wzorowy serialowy thriller. Trzyma w garści od pierwszego do ostatniego odcinka – jeśli luzuje trochę smycz, na końcu której jest widz, to tylko na moment, aby po chwili ściągnąć ją mocniej i zmusić do większej uwagi. Tam zmusić… “Homeland” się po prostu chłonie z odcinka na odcinek przebierając w miejscu nogami i niecierpliwiąc się w oczekiwaniu na kolejną odsłonę gry uprawianej przez głównych bohaterów. Do niczego zmuszać nie trzeba. Kapitalne jest podłoże fabularne. Weteran wojenny wraca w glorii i chwale do domu, aby dostatnio żyć swym amerykańskim snem na obrzeżach dużego miasta. A pewna upierdliwa agentka widzi w nim kolesia, który przeszedł na stronę wroga, i stał się terrorystą. Takie pretekstowe przedstawienie fabuły pełne jest zaskakujących twistów, niebanalnych suspensów. Wszystko poprowadzone zostało lekką ręką, wartko, bez cienia nudy. Nie dziwne, bo za “Homeland” odpowiadają ci sami producenci, którzy stoją za mistrzowską realizacją “24”. Najważniejsze z tego wszystkiego czai się w znakomicie dobranej obsadzie – to, co robi Claire Danes, szczególnie w ostatnich odcinkach pierwszego sezonu, zasługuje na wszelkie aktorskie nagrody. Nie mniej dobry jest Damian Lewis, do którego intencji nie można mieć pewności w żadnym momencie. Naprawdę świetny serial i to pomimo wielu znanych klisz, które absolutnie nie grają żadnej roli. [desjudi]

3. Boardwalk Empire

Jeszcze kilka dobrych dni po finale drugiego sezonu byłem przygnieciony mocą ostatnich odcinków. Ręce same składały się do oklasków. Co do innych obecnych seriali jeszcze nie wiem, ale BE spokojnie może już stanąć w szeregu z takimi klasykami HBO, jak Sopranos, Deadwood czy The Wire. I kompletnie nie rozumiem czemu wszelkie telewizyjne ceremonie konsekwentnie pomijają Michaela Pitta w kategoriach drugoplanowych. W BE stworzył on prawdopodobnie rolę życia. I jedną z najciekawszych serialowych postaci. [Jakuzzi, fragment z forum]

4. Game of Thrones

Wszystkie superlatywy pisane odnośnie pierwszego sezonu serialu HBO spokojnie można odnieść bez zmian do sezonu drugiego. Świat przedstawiony żyje, zamieszkujące go postacie są wiarygodne, a wszystkie dworskie intrygi wydają się być boleśnie prawdopodobne. Co więc się zmieniło? Podejście do adaptacji książkowego oryginału. Sezon pierwszy był wierną ekranizacją przeprowadzoną w dużej mierze w stosunku 1:1, jedynie z drobnymi zmianami. “Starcie królów” jest typową “książką-rozpędówką”, w której pierwsza połowa ciągnie się niemiłosiernie, ale ostatnie 250 stron czyta się jednym tchem. Scenarzyści nie bali się wyrzucić z materiału źródłowego całych rozdziałów, opowiadając historię w inny sposób, zachowując jednak sens i skutek wydarzeń. Dzięki temu adaptacja jest lepsza niż książka, na której została oparta.  [Ciuniek]

5. American Horror Story

Motyw nawiedzonego domostwa tym razem zostaje wykorzystany w telewizyjnym serialu. Daje to możliwość do lepszego poznania bohaterów uczestniczących w horrorze oraz pełniejszego oddania przyczyn, dla których dany horror jest przeżywany. W serialu tym wchodzimy więc w historię, którą co prawda dobrze już znamy z pełnometrażowych filmów, ale nigdy nie mieliśmy okazji do tego, by się jej należycie oddać. A oddać jest się czemu. Stare mury skrywają przerażającą tajemnicę, postacie co rusz wprowadzają nas w błąd odnośnie swojej tożsamości, strach często przybiera rozmiary chorej perwersji. Doświadczenie grozy, dzięki serialowej specyfice, odnawiane jest każdego tygodnia aż do zaskakującego, jedynego w swoim rodzaju finału. Dla fanów horroru w każdej postaci, serial produkcji FX jest pozycją obowiązkową. [Piwon]

 

NAJLEPSZY REŻYSER


1. Paul Thomas Anderson – The Master

Reżyser, który nie boi się niezrozumienia. Nie boi się długich ujęć wymagających cierpliwości. Nie boi się nietypowego tempa – jego filmy w jednym momencie przyśpieszają, aż trudno złapać dech, innym razem spowalniają, pozwalają na głębszy wdech. Facet nie boi się dychotomii obrazu i muzyki – to, co widać niekoniecznie bowiem musi na pierwszy rzut oka i ucha ze sobą współgrać, ale jednak – gra, wybija odpowiedni rytm życia bohaterów. Paul Thomas Anderson niczego się nie boi. Dlatego pozwala sobie na wszystko, co niejednoznaczne, co nie pozwala zamknąć się w ramach jednej, właściwej interpretacji. I co najważniejsze – jego wizja jest daleka od pretensjonalności, od artystowskiej bufonady i banałów. To po prostu przemyślana w najmniejszych detalach, spójna, intrygująca i znakomicie wykonana robota reżyserska. Nowy Kubrick? Coś w tym jest. [desjudi]

2. Ben Affleck – Argo
3. Sam Mendes – Skyfall
4. Peter Jackson – Hobbit: Niezwykła podróż
5. Wes Anderson – Moonrise Kingdom

 

NAJLEPSZY SCENARIUSZ


1. Mistrz, scen. Paul Thomas Anderson

Pierwsze informacje o “Mistrzu” oscylowały wokół sekty, sekciarstwa – że będzie tam jakieś guru, że będzie wgląd w religijne socjotechniki, że będzie – znając drobiazgowość pierwszego, drugiego i dalszych planów – do bólu przenikliwie. I wszystko się sprawdziło i to wszystko ma swoje odpowiednie miejsce, wszystko na siebie wpływa, przenika i determinowane jest potrzebą – potrzebą bycia kimś (Freddie) i potrzebą kreowania kogoś (Lancaster, Peggy). Scena pierwszej sesji Freddiego i Lancastera to popis psychologicznej perswazji, skuteczna próbą manipulacji, pokaz zarządzania słabością, gniewem, rezygnacją. I na tego typu emocjach zasadza się każdy dialog między tymi bohaterami – obserwować ich w akcji, czyli rozmowie, odczytywanie dwuznaczności, to czysta przyjemność. [desjudi]

2. Idy marcowe, scen. George Clooney, Grant Heslov, Beau Willimon
3. Moonrise Kingdom, scen. Wes Anderson
4. 7 psychopatów, scen. Martin McDonagh
5. Cabin in the Woods, scen. Drew Goddard, Joss Whedon

 

NAJLEPSZA ROLA PIERWSZOPLANOWA

1. Joaquin Phoenix – The Master

Kulejący, jęczący, cedzący przez zęby niewyraźne słowa. Czasem krzyknie, czasem głośno szepnie, czasem spojrzy spode łba krnąbrnie nie wyciągając skręta z ust. Alkoholik na rozdrożu. Osamotniony idiota. Nieprzewidywalny, pozbawiony ambicji pyszałek rzucany przez los w te i wewte, bez większego planu. Gdy spotyka Mistrza… Nie, prawie wcale się nie zmienia. Zacumował na moment w przystani pełnej zrozumienia dla własnych błędów. Motywowany – potrafi się zmienić, idealnie dostosować do oczekiwań, jak dobry pies. Niemotywowany – za moment znika, rozpływa się. Joaquin Phoenix gra więc postać niesamowicie niejednoznaczną, niepewną, przypadkową, umiejscowioną w przedziwnym psychologicznym labiryncie. I facet robi to tak doskonale, że nic, tylko bić pokłony. Bo być kimś i jednocześnie być nikim – oto jest sztuka! Takimi rolami aktorzy wpisują się do historii filmu i basta. [desjudi]

2. Jean Dujardin – Artysta
3. Meryl Streep – The Iron Lady
4. Tilda Swinton – We Need to Talk About Kevin
5. Michael Fassbender – Shame
6. Michelle Williams – The Week with Marilyn

 

 NAJLEPSZA ROLA DRUGOPLANOWA


1. Phillip Seymour Hoffman – The Master

(…) Zastanawiając się nad tytułami, które można by przyrównać do „Mistrza”, nie znajduję żadnych jednoznacznych odpowiedzi. Gdzieś z tyłu głowy uwiera mnie „Synekdocha, Nowy Jork” Kaufmana. Hoffman w obu filmach gra postacie, paradoksalnie, całkowicie różne i niezwykle podobne. Łączy je temperament szaleńca skryty pod powierzchownością porządnego Amerykanina, kompulsywne wręcz poddanie się pewnej idei oraz labiryntowość przestrzeni, w której się poruszają (…) [Fidel, fragment  artykułu]

2. Alan Arkin – Argo
3. Javier Bardem – Skyfall
4. Amy Adams – The Master
5. Charlize Theron – Snow White and the Huntsmen
6. Anne Hathaway – The Dark Knight Rises

 

NAJLEPSZY MŁODY AKTOR/AKTORKA

1. Quvenzhané Wallis – The Beasts of the Southern Wild

W tym roku w tej kategorii nie mógł zwyciężyć nikt inny. Quvenzhané Wallis po prostu rozniosła ekran swoją energią i naturalnością. To nie tylko najlepsza rola dziecięca roku, ale jedna z najlepszych ról dziecięcych od wielu, wielu lat. Jej Hushpuppy to wulkan emocji nieustannie grożący erupcją. Wśród tych wszystkich monologów (ekscentrycznych i wypowiedzianych z wyjątkową świadomością specyfiki odgrywanej roli), krzyków, ucieczek i typowo dziecięcych zachowań kryje się prawdziwa dzikość serca, która przyćmiewa nawet dzikość tytułowych, mitycznych i śmiertelnie niebezpiecznych „Bestii z Południowych Krain”. Niech żyje Hushpuppy! [Fidel]

2. Kara Hayward – Moonrise Kingdom
3. Ezra Miller – We Need to Talk About Kevin
4. Chloe Grace Moretz – Hugo
5. Shailane Woodley – The Descendants – Spadkobiercy

 

NAJLEPSZY ZESPÓŁ AKTORSKI

1. Operacja Argo

Ben Affleck sam siebie obsadził w roli głównej, mocno zmienił swój wygląd, do którego się przyzwyczailiśmy, i zagrał na całkiem niezłym poziomie, a pamiętając jego dawniejsze role można nawet uznać, że bardzo dobrze. Jednak na drugim planie Affleck umieścił kilku prawdziwych aktorskich wymiataczy. Zwłaszcza każdą scenę kradną dla siebie grający Chambersa i Siegela John Goodman oraz Alan Arkin. Ten drugi, mimo 78 lat na karku, ma w swojej postaci jeszcze więcej energii niż w pamiętnej kreacji dziadka „Małej miss”. Zaskakuje już od swojej pierwszej sceny, w której dosłownie sypie jak z rękawa fantastycznymi kwestiami, a jego późniejsze, powtarzane parokrotnie „Argo, fuck yourself!” zapadnie w pamięć każdemu widzowi. Cieszy także rola Bryana Cranstona, który jako pracujący w CIA Jack O’Donnell, pokazuje że także opuszczając plan „Breaking Bad” może stworzyć znakomitą rolę. Wystarczy zobaczyć scenę, w której – w momencie rozpoczęcia głównej części operacji Argo – dokonuje błyskawicznych decyzji mających mu pomóc na dodzwonienie się najwyższych władz. [Pegaz, fragment recenzji]

2. The Avengers
3. Cloud Atlas
4. Moonrise Kingdom
5. Carnage – Rzeź

 

NAJLEPSZA POSTAĆ

1. Sędzia Dredd

Totalne przeciwieństwo przerysowanego i nieco groteskowego Stallone’a z produkcji z 1995 roku. Nigdy nie zdejmuje hełmu, jest małomówny, odzywa się tylko wtedy, kiedy musi. On nie stanowi prawa, on jest prawem. Bezkompromisowy i brutalny, zamiast wdawać się w gadki ze złoczyńcami i rzucać one-linerami dziurawi przestępców jak sito Nie sili się na śmieszność, oszczędza nam pompatycznych tekstów. Idzie do przodu i pacyfikuje tych, którzy na to zasłużyli. Postać idealna, która we wspaniały sposób nawiązuje do surowych produkcji z lat 80. i 90., tak inna od współczesnych bohaterów targanych niepotrzebnymi pseudomoralnymi rozterkami. Karl Urban sprawdził się znakomicie w roli słynnego sędziego. Jego gra jest oszczędna, wręcz minimalistyczna, ale jednocześnie szalenie fascynująca, magnetyczna. Ocieka testosteronem i sprawia, że gdy tylko pojawi się w polu widzenia, to ekran zapełnia się charyzmą, a w powietrzu czuć zapach śmierci. Brakowało takiego bezpretensjonalnego bohatera we współczesnym kinie! [Arahan]

2. Ted
3. Bane
4. Hulk
5. Gollum

 

NAJLEPSZA SCENA


1. Skyfall – sceny w Szanghaju

Uważam, że nikt z dzisiejszych hollywodzkich leading men’ów, nie wypada w scenach bijatyk tak dobrze jak Craig. Walki w jego Bondach w przeciwieństwie do filmów o Jasonie Bournie, pozbawione są nieudolnego udawania militarystycznego realizmu i praktyczności, nie ma w nich też przesadyzmu “Niezniszczalnych”, którzy emulując hardość filmów lat 80, przekazywali również ich karykaturalność i klaunowatość godną WWE. Pojedynki z Craigiem są surowe, brutalne, z odpowiednim “pieprznięciem”, pozbawione przekombinowanej choreografii i hollywoodzkich akrobacji. Pokazują umiejętności walczących, lecz jednocześnie pewną nieopanowaną dzikość i instynktowność walki o życie. Oglądając liczne szarpaniny w “Casino Royale”, widać facetów szamotających się o własny żywot, a nie filmowy balet udający walkę. W “Skyfall” natomiast, świetna choreografia pojedynku w Szanghaju dodatkowo dopieszczona jest aranżacją i zdjęciami Deakinsa. Świetlista meduza jest ładna i efektowna, ale to więcej niż zwykła błyskotka dla oka. Zestawienie neonowego, błękitnego tła z czarnymi sylwetkami walczących, sprawia, że scena jest niemalże oniryczna. Była to niespodziewana, kilkusekundowa perełka w tym filmie, która ostre mordobicie przedstawiała jako coś hipnotyzującego. Jak jakiś plemienny taniec śmierci oglądany na ostrym kwasie. [Proteus]

2. The Master – Pierwsza sesja Freddie vs Lancaster
3. Hobbit: Niezwykła podróż – Zagadki Golluma
4. Skyfall – spalenie domu w Szkocji
5. Sherlock Holmes: Księga Cieni – ucieczka przez las z wybuchami w tle

 

NAJCIEKAWSZY REKWIZYT

1. Maska Bane’a

Jedną z wielu mocnych stron Nolanowskiej interpretacji Bane’a jest jej naturalizm. Nie jest to pstrokaty, straszący karykaturalnością superłotr z przeciętnej ekranizacji komiksu. Hardy nie potrzebuje sterydowego przerysowania by wyglądać jak bydlę i siać przerażenie. Ten toporny, surowy styl wpisany jest we wszystkie elementy składające się na wizerunek Bane’a. Byczy kark, ogolona głowa, nieco tłuszczu i zwalista, ociosana sylwetka człowieka który swą muskulaturę zawdzięcza życiu spędzonym na brutalnym obijaniu ludzi po mordach, a nie siedzeniu na siłowni z ipodem pod ręka. Wrażenie to potęguje również znoszony, militarystyczny strój, w szczególności charakterystyczna maska przywodząca na myśl żelaznego pasożyta. Niczym heavy-metalowy, zardzewiały kaganiec na pysku jakiejś bestii, rekwizyt ten dodatkowo potęguje nieprzyjemne spojrzenie Bane’a i pomaga tworzyć wizerunek antagonisty wzbudzającego strach i dominującego kadry. Wprawdzie reakcje na pierwsze promocyjne zdjęcia ukazujące tę maskę były mieszane, tak już po premierze filmu charakterystyczny, metalowy arachnid uczepiony twarzy Hardy’ego, stał się najbardziej rozpoznawalnym i popularnym filmowym rekwizytem ostatnich 12 miesięcy. [Proteus]

2. Aston Martin – Skyfall
3. Broń looperów – Looper. Pętla zasu
4. Pistolet sędziego – Dredd 3D
5. Narkotyk slo-mo – Dredd 3D

 

NAJWIĘKSZA POZYTYWNA NIESPODZIANKA


1. Dredd 3D

Gdy zobaczyłem trailer do „Dredda” pomyślałem, że to nie może się udać: Carl Urban w przerośniętym hełmofonie, tanie CGI, jakieś tandetne slo-motion, a na dodatek coś, czego zwyczajnie nie znoszę we współczesnym kinie, czyli młoda lasia w skórzanym kombinezonie, wyglądająca jak modelka Victoria’s Secret, która w filmie na bank odstawi czwartą część Matrixa. Mimo zachwytów wśród naszej redakcyjnej załogi oraz stawianiu pomników Dreddowi na forum, wyjście do kina odkładałem w nieskończoność. Gdy w końcu film zobaczyłem, zrobiłem jedyną słuszną rzecz – wróciłem do kasy i kupiłem bilet na kolejny seans.

Bez większego rozwodzenia się, „Dredd”, to ociekający kultem VHS, kawał rasowej naparzanki w starym stylu. Film tak oldschoolowy, że w moim prywatnym rankingu najlepszych akcyjniaków lat 80. znajduje się w strefie medalowej. Historia stara jak świat: odcięty od świata budynek, narkotykowy baron, najtwardszy w mieście glina, młokos na treningu i od razu wiemy, że „all bad motherfuckers gonna pay”. Czego tu nie kochać: jest mocne uderzenie, miniguny, lejąca się strumieniami jucha, miażdżone w kontakcie z betonem czaszki, oraz piękne, usprawiedliwione fabularnie slo-motion. Ten film jest niczym walnięcie z baśki w nos – niby prostota i brak finezji, ale czuć w tym szczerość, a po wszystkim pozostajemy bez słów, zalani łzami. Świetny film. [Bucho]
2. 21 Jump Street
3. Magic Mike
4. The Amazing Spider Man
5. The Grey

 

NAJLEPSZA MUZYKA


1. Moonrise Kingdom, muz. Aleandre Desplat

Już we wcześniejszych filmach Wesa Andersona muzyka odgrywała bardzo ważną rolę („Fantastyczny Pan Lis” tryumfował w tej kategorii Krabów dwa lata temu), stanowiąc nie tylko dopełnienie swoistego klimatu, jak i bohaterów czy miejsca/czasu akcji danej fabuły, lecz częstokroć także i napędzając te elementy, które w połączeniu z charakterystycznym dla reżysera sposobem narracji oraz wyjątkowej urody zdjęciami tworzą wspólnie nowy, świeży i jakże oryginalny świat. “Moonrise Kindgom” nie tylko to potwierdza, lecz stanowi swego rodzaju apogeum twórczości Andersona, który pozwala tu muzyce wręcz opowiadać historię, jednocześnie opowiadając bohaterom/widzom o muzyce za pomocą muzyki (sic!). To sprawia, że kuriozalny na pierwszy rzut ucha zbiór oryginalnej ilustracji Alexandre’a Desplat, piosenek z epoki (country, francuski pop) oraz muzyki klasycznej i operowej jest niezapomnianym wrażeniem samym w sobie i na dużym ekranie wypada po prostu obłędnie. A i poza nim to przynajmniej intrygująca pozycja, która dobitnie udowadnia, iż Anderson jest jednym z najciekawszych obecnie twórców kina, którzy bezbłędnie czują zarówno obraz, jak i dźwięk. [Mefisto]

2. Skyfall, muz. Thomas Newman
3. Beasts of the Southern Wild, muz. Dan Romer, Benh Zeitlin
4. We Bought a ZOO, muz. Jonsi (Sigur Ros)
5. The Master, muz. Jonny Greenwood

 

NAJLEPSZE ZDJĘCIA

1. Skyfall, zdj. Roger Deakins

Roger Deakins to stary wyjadacz, który w swoim fachu siedzi od 1975 roku. Przez ten czas wielokrotnie zdobywał rozmaite nagrody za swoją pracę, jednak tej najcenniejszej – Oscara –  nigdy nie dostał, mimo że nominowany był 8 razy. Najnowsza odsłona przygód agenta 007 to film, którym może przełamać tę złą passę. „Skyfall” to niesamowicie plastyczny obraz, a zdjęcia, w połączeniu ze scenografią, robią piorunujące wrażenie. Sekwencja w Szanghaju, gdzie widzimy dwie walczące sylwetki na tle neonów, przybycie Bonda do kasyna, czy wreszcie finał w Szkocji z płonącą posiadłością, to sceny, które zapierają dech w piersiach, fantastycznie sfotografowane. Gra świateł i barw jest niesamowita, sprawia wrażenie delikatnie onirycznej, jakby oderwanej od rzeczywistości. Sceny akcji wypadły równie dobrze. Początkowy pościg czy końcowa sekwencja w Londynie wydają się niesamowicie naturalne i wspaniale przeplatają się z momentami wręcz poetyckimi. Deakins wspaniale panuje nad kompozycją tworząc najładniejszy film o przygodach Jamesa Bonda w historii. [Arahan]

2. Hobbit, zdjęcia Andrew Lesnie
3. The Master, zdj. Mihai Malăimare, Jr.
4. War Horse, zdj. Janusz Kamiński
5. Hugo, zdj. Robert Richardson

 

NAJLEPSZE EFEKTY SPECJALNE

1. Hobbit: Niezwykła podróż

Cieszy fakt, że o “Hobbicie” można napisać to samo, co o “Władcy Pierścieni”. W dobie komputerów i efektów cyfrowych są jeszcze ludzie, którzy nie boją się wystrugać makiety ze sklejki, sfilmować jej pod odpowiednim kątem i umieścić w filmie w taki sposób, że przed oczami zobaczymy monumentalną, wykutą w skale twierdzę krasnoludów, albo miasto elfów. Spece od efektów wiedzą, że w niektórych aspektach efekty praktyczne są nie do przeskoczenia. A w scenach z wykorzystaniem komputera? Zamknijmy temat stwierdzeniem, że Gollum – najbardziej dopracowana i żywa postać CGI w historii kina – tutaj jest wykonana z jeszcze większą pieczołowitością.  [Ciuniek]

2. The Avengers
3. Prometheus
4. The Dark Knight Rises
5. John Carter

 

NAJLEPSZA OPRAWA WIZUALNA

1. Hobbit: Niezwykła podróż

10 minut. Tyle czasu potrzebował “Hobbit”, żeby mnie kupić. Dokładnie tak jak w przypadku “Drużyny Pierścienia” – prolog filmu jest krótkim metrażem samym w sobie, zawierając mocno skondensowany klimat z jakim będziemy mieli do czynienia przez następujące po nim dwie i pół godziny. A klimat poraża. Fantastycznie zaprojektowane i wykonane królestwo Ereboru, Dale, siedziba goblinów w jaskiniach Gór Mglistych, nawet Rivendell, które przecież odwiedzaliśmy już wcześniej wygląda ponadprzeciętnie i trudno jest mówić o powtarzalności. Podobnie ma się sprawa z kostiumami i charakteryzacją, które nie tylko potwierdzają po raz kolejny umiejętności pracowników Weta Workshop, ale również zachowują wizualną spójność z “Władcą Pierścieni”.   [Ciuniek]

2. Cloud Atlas
3. The Avengers
4. Prometheus
5. Skyfall

 

NAJLEPSZE WYDANIE DVD/BLU-RAY


1. Indiana Jones The Complete Adventures

Jeżeli przygoda ma imię, to jest nim Indiana Jones! Doktor Henry Jones Jr. dostał w końcu wydanie, na jakie zasługuje. Obraz, mimo kilku potknięć, jest fantastyczny, zremasterowany w sposób praktycznie perfekcyjny, a i udźwiękowienie nie zostaje w tyle. Jednak czym byłoby dobre wydanie bez dodatków? A tych jest cała masa. Począwszy od filmów typu „making of”, a skończywszy na bohaterach drugoplanowych czy kobietach Indy’ego. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, zarówno zagorzały fan, jak i osoba, którą kieruje zwykła ciekawość. Cała masa ciekawostek i informacji. No i samo wydanie tych wspaniałości – tekturowy box, pocztówki z filmów, reprodukcje biletów na lot sterowcem i liniami American Airlines, zapałki z klubu Obi-Wan (!), zdjęcia Indiego z ojcem, replika inskrypcji na temat Graala oraz bardzo realistyczna replika notatnika Henry’ego Jonesa seniora. Dla kogoś, kto wychował się na przygodach awanturniczego archeologa, to istny skarb. [Arahan]

2. The Dark Knight Trilogy
3. Blade Runner – 30th Anniversary Collector’s Edition
4. Prometheus Collector’s Edition
5. Titanic 3D

 

NAJLEPSZY TRAILER 

 

1. The Girl with Dragon Tattoo

W czasach, kiedy niemal wszystkie zwiastuny zdradzają ponad połowę fabuły i starają się skusić widza najlepszymi scenami z filmu, marketingowcy „Dziewczyny z tatuażem” postawili na grozę, mrok i przeszywającą atmosferę (później wypuścili niestety rozciągnięty do granic możliwości ośmiominutowy trailer, ale mniejsza o to). Pierwszy zwiastun „Dziewczyny z tatuażem” to arcydzieło w swojej klasie i nie tylko najlepsza filmowa reklamówka minionego roku, ale też jeden z najlepszych trailerów, jakie kiedykolwiek zmontowano. Pomysł jest iście genialny – nie zdradzić ani odrobiny fabuły filmu, a zamiast tego zmusić widza, by sam przeszedł się do kina i odkrył, jaka tajemnica kryje się za półsekundowymi ujęciami, z których zmontowano klip. I to się w pełni udało – ułożony pod dyktando covera „Immigrant Song” w wykonaniu Trenta Reznora i Karen O ciąg obrazów koresponduje z muzyką w sposób, który działa nie na świadomość, ale na podświadomości widza. Polecam obejrzeć ten niespełna dwuminutowy filmik kilka lub nawet kilkanaście razy, żeby odkryć, jak inteligentnie fragmenty „Dziewczyny z tatuażem” zostały dobrane, jak znakomicie poszczególne ujęcia odbijają takty wwiercającej się w mózg piosenki. To naprawdę robota montażysty-geniusza. [Motoduf]

2. Prometheus – trailer nr 2
3. Skyfall – trailer nr 2
4. Django Unchained – trailer nr 1
5. Hobbit – trailer nr 2

 

NAJLEPSZY PLAKAT


1. The Master

Wspaniały, intrygujący koncept, który ma swoje uzasadnienie w fabule, w postaci głównego bohatera.

Na pozostałych miejscach:

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA