Filmy, które POWINIENEŚ OBEJRZEĆ, jeśli podobało ci się “TO MY”
Drugi film Jordana Peele’a, To my, bije właśnie frekwencyjne rekordy, zbiera niemal same pozytywne recenzje i cementuje pozycję twórcy jako jednego z najciekawiej zapowiadających się reżyserów kina gatunkowego. Jeśli po wyjściu z kina czuliście niedosyt i wciąż było wam mało, to nie musicie czekać na wydanie DVD – wystarczy, że sięgniecie po poniższe tytuły. Wszystkie propozycje w jakimś stopniu przypominają brawurowy horror Peele’a.
Horror z podtekstem: Inwazja łowców ciał
To my aż kipi od politycznych i społecznych odniesień. Mur oddzielający lepszych od gorszych, wartość człowieka mierzona w ilości posiadanych dóbr, czarna rodzina porównująca się do białych przyjaciół – to tylko niektóre z motywów, które Peele przemycił w mniej lub bardziej oczywisty sposób do swojego dzieła. Jeśli podobało wam się wyłapywanie tych odniesień i czujecie, że wszystkie te smaczki mają głębszy sens, to sięgnijcie po Inwazję łowców ciał z 1956 i jej trzy kolejne wersje z lat 1978, 1993 i 2007. Filmy te oparto na powieści Jacka Finneya. Pierwsza adaptacja powstała u zarania zimnej wojny, w czasach, kiedy Amerykanie najbardziej bali się nie potworów, wampirów czy zombie, lecz komunistów zza żelaznej kurtyny. Od razu po premierze książki, a potem filmu, upatrywano się w ich fabule nawiązania i aluzji do wszechobecnej paranoi. Co ciekawe, sami twórcy nigdy nie przyznali oficjalnie, że podtekstem historii jest właśnie strach przed komunizmem, jednak krytycy, analitycy i sami widzowie wiedzieli swoje. Główni bohaterowie zauważają, że wokół nich zaczynają dziać się dziwne rzeczy – ich najbliżsi zostają podmienieni na pozbawione emocji klony przez tajemniczych najeźdźców z kosmosu. To wystarczyło, by w kosmitach widzieć ZSRR, w klonach lewicujących Amerykanów, zindoktrynowanych przez obcą ideologię, a w głównym bohaterze – alter-ego senatora McCarthy’ego, walczącego z socjalistycznym przeciwnikiem. Naciągane? Niekoniecznie. Na pewno – nieoficjalne. Natomiast Peele nie kryje się z faktem, że w swoich filmach politykuje, a wręcz się z tym faktem obnosi.
Home Invasion: Nieznajomi
Sytuacja wyjściowa To my nie należy do oryginalnych: rodzin lub grup bliskich osób chroniących się w domu przed nachodzącymi ich napastnikami były już dziesiątki. Jedną z najbardziej przerażających wizyt tego typu widzieliśmy w Nieznajomych w reżyserii Bryana Bertino. Kluczowy jest tutaj niepokój oparty na dziwnym, ale początkowo nieagresywnym zachowaniu przybyszy. Smaczku filmowi dodaje fakt, że scenarzysta-reżyser osnuł historię na kanwie prawdziwego wydarzenia ze swojego życia. Nieznajomi rozgrywają się na niewielkiej powierzchni w bardzo krótkim czasie, a o sile obrazu stanowi rosnące z minuty na minutę napięcie. Bertino stosował “sztuczkę” wymyśloną przez Williama Friedkina na planie Egzorcysty: straszył swoich aktorów naprawdę – w efekcie, większość emocjonalnych reakcji odtwórców głównych ról jest nieudawana. Jeżeli na samą myśl o tajemniczym nieznajomym pukającym do waszych drzwi w środku nocy robi wam się słabo ze strachu – przygotujcie koc i poduszkę do zasłaniania twarzy podczas seansu tego filmu.
Zabawa z widzem: Krzyk
Nie da się ukryć, że Peele co jakiś czas puszcza oko do widza i bawi się przyzwyczajeniami publiczności. Co chwilę myli tropy w poszukiwaniu gatunkowej transgresji. W horrorze potrafi znaleźć elementy komizmu, w narrację wplata teksty-symbole, np. wykorzystując słowa popularnych piosenek do wytworzenia nowego znaczenia sceny, w konstrukcji obrazu nawiązuje do klasyków gatunku. Nie zbliża się, co prawda, co pastiszu, ale w kontekście żonglerki kliszami i autotematyczności bardzo blisko mu do Krzyku Wesa Cravena. Kultowy horror również w mistrzowski sposób bawi się oczekiwaniami widza. Ale gdy dochodzi do samego crème de la crème tego typu filmów: scen agresji, morderstw i okaleczeń, w obu przypadkach robi się bardzo poważnie i szokująco, choć nadal – nie bez mrugnięcia okiem.