Wszystko płynie? Nolan udowadnia w TENET, że czas to tylko ILUZJA

Na mgliste tłumaczenia koncepcji Barboura nałóżmy jeszcze kontekst przedstawiony w serialu Devs przez Alexa Garlanda. Sięgnąwszy po teorię strun, Garland w sposób naukowo-filozoficzny, nie tylko w ramach superbohaterskiego imaginarium, przedstawił wszechświat jako rozgałęziającą się sieć. Mówiąc inaczej, zaprezentował życie człowieka nie w kategoriach jednostkowej wyjątkowości, lecz jako wiecznie rozszczepiającego się bytu, którego niezliczone wariacje przemierzają przestrzeń, rozdzielając się na mniejsze cząsteczki w momentach podejmowania decyzji. Według tej koncepcji nie ma jednego świata i nie ma jednego Marcina Kempistego. Nieskończenie wielu Marcinów Kempistych pokonuje swoje drogi, raz kierując się w prawo, raz w lewo, na nieskończenie wiele sposobów doświadczając własnej egzystencji.
Wróćmy do Nolana i jego Tenet, a zwłaszcza do jednej z najważniejszych scen, gdy Protagonista chce rozbroić ładunki i przeszkodzić Antagoniście w zniszczeniu świata. Gdy pod koniec filmu wyjaśnia się, że to Neil, bohater grany przez Roberta Pattinsona, pomógł w unieszkodliwieniu wrogów, choć przecież jeszcze żyje w trakcie uzmysławiania sobie tego faktu przez Protagonistę, to nagle okazuje się, że dziełu Nolana bardzo blisko do wniosków, jakie można wyciągnąć po seansach kolejnych odcinków serialu Dark. Niczym w netfliksowej epopei o podróżach w czasie, przedstawiony świat w filmie Brytyjczyka jest zapętloną rozgrywką, która nigdy się nie kończy. John David Washington po wsze czasy będzie budzić się w „zaświatach”, poszukiwać międzynarodowego terrorysty i nuklearnych ładunków, by potem korzystać z uroków nowego wynalazku – odwróconej entropii – ratując świat i na nowo budując formację, której celem będzie unieszkodliwienie raz już pokonanego przeciwnika. Z kolei przyjaźń z Robertem Pattinsonem rozpoczyna się po jego śmierci, gdy Washington z przyszłości poznaje Pattinsona z teraźniejszości.
Do tej pory eksperymenty z czasem często były traktowane przez widzów jako gatunkowe błyskotki science fiction pomagające w uatrakcyjnieniu fabuły. Tymczasem ostatnio powstające dzieła – Dark, Tenet, Devs, także Westworld – prezentują inny sposób postrzegania ludzkiego życia. Do tej pory bowiem wydawało się, że los człowieka jest czymś wyjątkowym, czego nigdy nie było i nigdy nie będzie. W dodatku postrzegano czas jako dywan, który rozwija się za naszego życia. Innymi słowy, cały czas myślimy, że mamy w danym momencie 10, 20 albo 50 lat i dopiero jutro będziemy o dzień starsi. Twórcy wspomnianych produkcji mówią jednak co innego. Sugerują, że obecnie doświadczany świat nie jest najdalej wysuniętym punktem na linii czasu. Widać to najdobitniej w niemieckim serialu Netflixa. Gdy młody Jonas budzi się przestraszony, jednocześnie jego najstarsze alter ego, Adam, tworzy plan zniszczenia pętli czasu. A gdy ten najmłodszy Adam stanie się mężczyzną w średnim wieku z brodą, to jego młodsza wersja ponownie przebudzi się wystraszona, by zaraz rozpocząć kolejny bieg w niekończącej się sztafecie.
W kontekście nowego sposobu postrzegania czasu ludzkie życie przestaje być wyjątkowe. Nagle okazuje się, że tak naprawdę nigdy nie umieramy, ponieważ w tym samym momencie rodzimy się, dojrzewamy i umieramy. Jednocześnie Jagiełło wygrywa pod Grunwaldem, tracimy niepodległość i wpadamy pod radziecki but. To tylko to, co teraz odczuwamy, kończy się wraz z naszym wygaśnięciem zmysłów, lecz na planie ogólnym Marcin Kempisty nigdy nie kończy swojej wędrówki, lecz jest na jej wielu etapach. A może też na wielu płaszczyznach, jeżeli dodać do tego tezę o rozgałęziającym się wszechświecie.
Tenet nie jest zatem „pustym” filmem, o czym wielu widzów notorycznie wspomina. Choć nie jest to wyrażone explicite, w filmie Nolana zaprezentowana zostaje inna wizja człowieka, według której traci on swoją dotychczas rozpoznaną podmiotowość. Skoro nie jest jedynym takim bytem w historii, lecz jednym z wielu podobnych do siebie punkcików, to przy okazji pojawia się innego rodzaju zagadnienie dotyczące determinizmu. Gdyby przyjąć za pewnik Nolanowską teorię, to w takim razie człowiek nie ma żadnego wpływu na swoje życie, bo zostało ono już dawno napisane przez jego poprzedników. Wtedy okazuje się, że podejmowane wybory nie są niczym zdeterminowane, lecz są jedynie odtworzeniem niegdyś podjętych decyzji. Gdy na samym końcu filmu Protagonista poznaje swoje przeznaczenie, nie pozostaje mu nic innego, jak tylko je wypełnić. Wchodzi na tory, którymi wcześniej podążał on sam, tyle że w innym wcieleniu. Z tego powodu wspomniany w filmie paradoks dziadka, czyli pytanie o konsekwencje zabójstwa przodków, nie ma żadnego znaczenia.
Ale może w zdefiniowaniu i uchwyceniu istoty determinizmu kierującego naszym postępowaniem nie ma niczego złego? Skoro to już się wydarzyło, a historia została dawno spisana, to nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się teraźniejszością. To jedyne, czego możemy naprawdę doświadczać, bo co ma być, to było.