WILLEM DAFOE. Genialny brzydal

Rola w Plutonie przyniosła mu pierwszą nominację do Oscara, ale podczas gali w 1987 roku zarówno Dafoe, jak i jego kolega z planu Tom Berenger musieli uznać wyższość Michaela Caine’a, który zdobył statuetkę w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy za Hannah i jej siostry Woody’ego Allena. Willem nie zamierzał się jednak obrażać na ten rezultat – zamiast tego postanowił jeszcze intensywniej pracować na sukces w zawodzie aktora. Udało mu się osiągnąć to już po kilkunastu miesiącach, w 1988 roku, kiedy to na Willema spłynął splendor wcielenia się w postać samego Jezusa. Ostatnie kuszenie Chrystusa w tamtych czasach było absolutnym szczytem aktorskich dokonań – Martin Scorsese, uskrzydlony szeregiem udanych projektów komercyjnych, postanowił sięgnąć po tematykę, której z definicji bała się większość reżyserów. Jeżeli ów projekt był ryzykowny dla uznanego reżysera, łatwo wyobrazić sobie, jak wielkim wyzwaniem Ostatnie kuszenie… było dla samego Dafoe. Co prawda chłopak z Wisconsin nie był pierwszym wyborem reżysera – przed nim w kolejce byli Aidan Quinn, Eric Roberts (!) i Christopher Walken – ale oferował maksimum zaangażowania i poświęcenia – ponoć scenę wtargnięcia węży do chaty Jezusa Willem odegrał z najwyższą starannością mimo obezwładniającej gorączki. Niewielu aktorów z ówczesnego Hollywood byłoby w stanie wziąć na barki tak obciążoną kulturowo i symbolicznie rolę, tymczasem dziś oglądając Ostatnie kuszenie… nie sposób wyobrazić sobie, by w filmie Scorsese Chrystusa mógł zagrać ktoś inny niż Dafoe.
Podobne wpisy
Rok 1988 był dla Willema szczególny, bowiem zagrał wówczas jeszcze jedną bardzo ważną rolę, dziś wymienianą wśród jego najlepszych dokonań. W Missisipi w ogniu Alana Parkera wcielił się w rolę agenta FBI, usiłującego rozwiązać zagadkę zabójstwa na tle rasowym. W thrillerze Parkera partnerował Gene’owi Hackmanowi, który za swoją kreację otrzymał nominację do Oscara. I choć Dafoe nie został wyróżniony w podobny sposób, ta rola miała dla niego niezwykłą wartość – dowodziła bowiem, że Willem przekonująco wypada nie tylko jako szwarccharakter. Dekadę lat 80. zamknął ponowną współpracą z Oliverem Stone’em na planie Urodzonego 4 lipca oraz rolą greckiego Żyda, który „wyboksował” swoje ocalenie z obozu koncentracyjnego w Triumfie ducha Roberta M. Younga (oba filmy z 1989 roku). O ile tamto dziesięciolecie było dla Dafoe niemal nieustannym pasmem sukcesów i konsekwentną pracą na nazwisko w Hollywood, ostatnie lata XX wieku nieco wyhamowały rozwój jego kariery. Jeszcze w 1990 roku w Dzikości serca Davida Lyncha wcielił się w jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w swoim dorobku, obrzydliwego gangstera Bobby’ego Peru, ale w kolejnych latach – mimo regularnego pojawiania się na ekranie w głośnych produkcjach i małych projektach – stworzył mniej pamiętnych kreacji. Ktoś wspomni żołnierza Johna Clarka z klasycznego sensacyjniaka Stan zagrożenia (1994) Phillipa Noyce’a, inni wymienią postać hakera-złoczyńcy z niesławnego Speed 2: Wyścig z czasem (1997) Jana de Bonta, ale nie były to role pokroju sierżanta Eliasa z Plutonu. Chyba dopiero kreacja w skądinąd kultowych Świętych z Bostonu (1999) Troya Duffy’ego, gdzie wcielił się w szalonego, homoseksualnego agenta FBI, wydobyła z Dafoe właściwe mu pokłady charyzmy.
Przełom tysiącleci był zresztą wyjątkowo udanym okresem w karierze, gdyż właśnie wtedy – a dokładnie w 2000 roku – stworzył najbardziej docenioną przez najróżniejsze gremia rolę. W Cieniu wampira mało znanego reżysera Edmunda Eliasa Merhigego wykreował postać Maxa Schrecka, człowieka, który wcielił się w rolę hrabiego Orloka w klasycznym dziele grozy Nosferatu: Symfonia grozy Friedricha Wilhelma Murnaua. Cień wampira jest fabularyzacją procesu tworzenia tego filmu, a postać Schrecka została tu ukazana jako istna fantasmagoria, wampiryczne wcielenie rzeczywistego aktora. Dafoe brawurowo wydobył z tej kreacji całą grozę i gotycki charakter, a wraz z Johnem Malkovichem jako F.W. Murnauem stworzyli znakomity duet aktorski. W nowe tysiąclecie dobiegający do pięćdziesiątki Willem wkraczał więc z podniesionym czołem, z optymizmem patrząc w przyszłość. Wkrótce ponownie trafił do świadomości masowej widowni (Cień wampira miał bardzo wąską dystrybucję) za sprawą swego komiksowego wcielenia – w Spider-Manie (2002) Sama Raimiego stworzył demoniczną postać głównego złoczyńcy Normana Osborna vel Green Goblina, dopisując do swego dorobku jeden z największych sukcesów kasowych. Dwa lata później Podwodnym życiem ze Stevem Zissou zapoczątkował współpracę z Wesem Andersonem, z którym zrealizował dotąd trzy filmy – dokładnie tyle, ile do dziś udało mu się zrealizować z Larsem von Trierem, u którego debiutował w 2005 roku w Manderlay, by cztery lata później stworzyć znakomitą kreację w kontrowersyjnym Antychryście. Ostatnich kilka lat to w zasadzie ciągłe potwierdzanie klasy przez Dafoe – bez względu na to, czy jest Pasolinim u Abla Ferrary, poluje na tygrysa tasmańskiego w eko-thrillerze Łowca (2011) Daniela Nettheima czy jest podejrzanym o Morderstwo w Orient Expressie (2017), Willem to aktor, który nie pozwala sobie na słabszą formę.
Jego aktorskich losów nie sposób streścić w kilu zdaniach – od momentu debiutu zagrał w ponad 90 filmach pełnometrażowych, kilku krótkich formach, wielokrotnie użyczając także swojego głosu w animacjach i grach komputerowych – wśród tych pierwszych wymienić należy przede wszystkim Gdzie jest Nemo? (2003) oraz Gdzie jest Dory? (2016), z tej drugiej kategorii wart wspomnienia jest przede wszystkim tytuł Beyond: Two Souls, najbardziej filmowa z gier, w której Willema można nie tylko posłuchać, ale także „obejrzeć”, bowiem Beyond to jedno z najwspanialszych dokonań techniki motion capture (główną rolę w grze zagrała Ellen Page). Nie można też zapominać o wyczynach Dafoe w reklamach, w których zagrał m.in. samego diabła, a nawet… Marilyn Monroe. W dorobku chłopaka z Wisconsin, który niegdyś wyleciał z liceum za próby nakręcenia filmu porno, znajdują się dziesiątki fenomenalnych ról – także tych niewielkich, kilkuminutowych. Ów brzydal z Appleton ma w sobie pewną rzadko spotykaną cechę – wystarczy, by jedynie przemknął przez ekran, a bezpowrotnie zapada w pamięć każdego widza.