WHY SO SERIOUS? Czyli wiele twarzy (i głosów) Jokera
Pierwsza głosowa wersja pojawiła się zaraz po zakończeniu serialu z Romero, gdy w 1969 roku na małym ekranie pojawiło się The Adventures of Batman, gdzie Jokerowi podkładał głos Larry Storch – rola bez szczególnej historii, oprócz tego, że aktor wymawiał „s” jak „sz”, co dawało czasami kuriozalne rezultaty („you will szi, Batman!”).
Wyrazistą zmianą, po ponad dekadzie panowania Marka Hamilla, była wersja Jokera z kreskówki The Batman (2004-2008), który był przede wszystkim szaleńcem – co podkreślano w mało subtelny sposób, gdyż na początku nosił fioletowy kaftan bezpieczeństwa, zamieniony później na bardziej konwencjonalną fioletową marynarkę. W pierwszej chwili odrzucający wieloletnich fanów – przypominający skrzyżowanie Beetlejuice’a z muzykiem reggae i gorylem – stanowił ciekawą alternatywę dla poprzednich śmieszków. Szczególnie, że głos podkładał mu Kevin Michael Richardson, czarnoskóry aktor o unikalnym, dosyć niskim głosie. Nie była to zdecydowanie wersja Jokera na lata, ale w tym krótkim okresie sprawdzała się nawet nieźle.
Natomiast w przeznaczonym pozornie głównie dla najmłodszych, a naszpikowanym do granic możliwości miłością do Srebrnej Ery komiksu z lat 50. i 60. Batman: Odważni i bezwzględni (2008-2011), Joker zachował swoje kampowe uwarunkowania, ale dodatkowo wcielający się w niego Jeff Bennett miał spore pole do popisu w świetnie zaaranżowanych partiach śpiewanych, czego przykład macie poniżej:
Warto też wspomnieć o Jokerze z kreskówki Młodzi tytani (2010-2013) w którego wcielił się Brent Spiner, czyli Data ze Star Trek: Następne pokolenie. Inspirowany w pewien sposób wersją Ledgera (mógł nawet w kreskówce wywijać nożem), stanowił przeciwieństwo wszystkich poprzednich, wyraźnie naznaczonych szaleństwem klaunów – ten był kalkulujący, pozornie nijaki, przyziemny, lekko cwaniakujący, o aparycji prawie że Davida Tennanta. Bardziej przypominał pracownika korporacji niż psychola (ubierał się zresztą chyba najnormalniej z całej przedstawionej tutaj gromady). Niestety, głos Spinera był mocno przestrzelony i bardzo szybko zaczynał męczyć, zupełnie nie pasując nawet do tej wersji Jokera:
Solidne, chociaż konwencjonalne wersje Jokera pojawiły się w Batman: W cieniu czerwonego kaptura (2010) i Batman: Atak na Arkham (2014), gdzie głosów użyczyli morderczemu klaunowi zaprawieni w bojach aktorzy udzielający się na polu animacji oraz gier: kolejno Johna DiMaggio (m.in. Bender z Futuramy) i Troy Baker (m.in. Joel z gry The Last of Us) – obaj mają za dużo rzeczy na koncie, żeby rzucać tutaj teraz workiem tytułów. Trzeba też wspomnieć o wersji Jokera z animowanego Powrotu Mrocznego Rycerza (2012-2013), gdzie w podstarzałego żartownisia – jeszcze bardziej morderczego, który żywi do Batmana wyraźnie mocniejsze uczucia – wcielił się znany z Zagubionych Michael Emerson. Ta inkarnacja to w lwiej części zasługa scenarzysty legendarnego komiksu, Franka Millera, ale aktor naznaczył ją wielką, złowieszczą elegancją.
W postać, która początkowo przypominała Jokera, a finalnie stała się nim w sposób nad wyraz rozbuchany i przeszarżowany do granic, wciela się w serialu Gotham Cameron Monaghan. Jestem jednak jeszcze do tyłu i nie będę wyrokował, ale zdecydowanie nie wygląda to jego wymuszone szaleństwo zbyt zachęcająco.
Najnowszą wersją głosową Jokera jest natomiast Zach Galifianakis z LEGO Batman: Film, szalejącego właśnie w kinach – niestety dane mi było zobaczyć wersję jedynie w rodzimym dubbingu, ale już szykuję się do kolejnego seansu z tym znakomitym, niebywale zuchwałym dziełem, które z całego serca polecam. Relacja Batmana i jego nemezis jest tutaj zaskakująco unikalna oraz uroczo rozbudowana. Warto samemu się o tym przekonać.
Jokerów było wielu – bezsprzecznie jest to rola, dzięki której można stać się nieśmiertelnym, udowodnić po prostu po raz kolejny swój wielki talent, wyrwać się z niebytu, a nawet koncertowo całe przedstawienie zepsuć. Na pewno jest to jedna z najważniejszych postaci współczesnej popkultury, nieustannie rozwijana, modyfikowana, ale cały czas niesamowicie intrygująca, istotna w tym samym stopniu co Batman. I będzie powracała nękając utrapionego bogacza już chyba zawsze, bo kury znoszącej złote jajka się nie zarzyna – szczególnie tak złożonej psychicznie, wymykającej się konwencjonalnym zagrywkom, niczym archetypowy trickster.
Ktoś musi przecież nakładać uśmiechy na twarze kolejnych generacji kinomanów.