WĄŻ. Na co powinni uważać turyści
Filmy o seryjnych mordercach cieszą się u nas całkiem niezłą popularnością, niemniej wątpię, czy Wąż zostanie jedną z pozycji, o której dużo się będzie mówić. To naprawdę dobry serial, natomiast ma pewną wadę z natury – sama działalność tzw. Bikini Killera, czyli Charlesa Sobhraja, niezbyt zazębia się z naszą kulturą. A to ważne w postrzeganiu seryjnych morderców, którzy zdobywają „popularność” w konkretnych, społecznych kręgach. Sobhraj mordował zbyt daleko, a poza tym jego działalność jako seryjnego mordercy może być podana w wątpliwość np. ze względu na dodatkowo występujące motywy rabunkowe oraz całkiem sporą jak na psychopatycznego zbrodniarza liczbę osób, które mu w tym pomagały. Chociaż Bikini Killer zawodzi pod względem profilu seryjnego mordercy, to jednak serial Wąż zawiera mnóstwo innych, ciekawych odniesień, które warto przypomnieć sobie np. przed rozpoczęciem sezonu turystycznego. W tym sensie jest to serial uniwersalny.
Będę zachęcał widzów do bardzo uważnego oglądania poszczególnych odcinków. Fabuła prowadzona jest nielinearnie. Twórcom zależało na wieloaspektowym przedstawieniu osobowości Charlesa Sobhraja, jak i wielce trudnej pracy w odkrywaniu jego działalności przez pracownika holenderskiej ambasady Hermana Knippenberga. Po dwóch odcinkach wątki zaczynają się na szczęście łączyć, tworząc pełną gierek z widzem opowieść doskonale odzwierciedlającą osobowość „Węża”.
Jak na zapisany w naszych widzowskich umysłach stereotyp seryjnego mordercy, Bikini Killer zbyt efektowny nie był. Mordował czysto, zwykle trując swoje ofiary dużymi dawkami leków i narkotyków. Mało tego, jak na psychopatę, zachowywał się dziwnie, gdyż był szefem szajki ludzi, którzy zarabiali na pozbawianiu turystów życia. Owszem, niektóre ofiary służyły do kamuflowania tożsamości innych ważniejszych z punktu widzenia interesu ofiar, ale jednak, patrząc z boku, motyw rabunkowy wydawał się głównym. Bikini Killer, człowiek bez tożsamości, bez narodowości, zagubiony od dzieciństwa między Wietnamem i Indiami, zawsze chciał żyć jak krezus. Zazdrościł bogaczom, a jednocześnie nimi pogardzał. Nie zaczynał od morderstw. Najpierw były kradzieże – włamania, przemyt, wymuszenia itp. Dopiero potem, w miarę rozrastania się apetytu na pewien określony styl życia, morderstwa. W ogóle gdy patrzy się na serialowy wizerunek Sobhraja, odnosi się wrażenie, że w pewnym momencie swojego życia, kiedy w Sajgonie skupił wokół siebie grupę oddanych mu tzw. „przyjaciół” o białym kolorze skóry, zaczął odgrywać rolę guru przewodzącego sekcie. Pod tym względem również wymknął się standardowemu wizerunkowi seryjnego mordercy wykreowanemu przez filmy i telewizję.
Serial Wąż zaprezentował go, jak już wspominałem, wieloaspektowo. Niektórzy mogą stwierdzić, że wręcz mało efektownie. Jest mordercą, ale równocześnie jest oszustem, po prostu złym, przebiegłym człowiekiem. Nie ma w nim nic, co by umieściło go w panteonie najstraszliwszych, szalonych killerów. Może to sposób pokazania w serialu miał na to wpływ? Scen samych morderstw jest niewiele. Gdy już się wydarzają, to narracja kładzie niewielki nacisk na psychopatyczne motywy działania sprawcy. Raczej on i jego kamaryla za wszelką cenę chcą z jednej strony zarobić na ofiarach, a z drugiej ukryć swoją działalność. Początkowa tajemnica, tak mocno zarysowana w serialu, stopniowo gdzieś się rozmywa, pozostawiając na scenie dość standardowego przestępcę-oszusta ze skłonnością do mordowania. Nie czeka się więc na koniec z przeczuciem, że będzie zaskoczenie.
Wąż jest dobrze zrealizowaną technicznie produkcją zbudowaną na retrospekcji. Każda z nich, wraz z akcją trwającą w teraźniejszości, wnosi coś nowego. Oglądamy akcję z kilku różnych punktów widzenia, co jest samo w sobie zabiegiem bardzo ciekawym. Dowiadujemy się coraz więcej o intrygach przestępcy, którego znakomicie zagrał francuski aktor o algierskich korzeniach Tahar Rahim. To właściwie jego serial, jego scena. Można więc przymknąć oko na wszystkie te podpowiedzi, gdy zmienia się klimat, a twarze aktorów wprost sugerują, co się zaraz stanie. Zbyt to wszystko czytelne, pozbawiające odbiorcę samodzielnego namysłu. To jednak szczegół, podczas gdy całość jest mądrze zaplanowaną rozrywką łamiącą stereotypy. Dowiemy się np. że wbrew krążącym opiniom, okradając hippisów podróżujących po Dalekim Wchodzie, można się nieźle dorobić. W ogóle hippisi zostali zaprezentowani w filmie jako banda naćpanych, białych dzieci, które zerwały się bogatym rodzicom ze smyczy. Niezbyt to dyplomatyczne zagranie, niezależnie od tego, ile zawiera w sobie prawdy.
Nieocenioną wartością Węża jest natomiast ostrzeżenie, jeśliby ktoś o tym zapomniał, żeby, wyjeżdżając na szalone tripy, zwłaszcza w celu poszukiwania narkotycznych uniesień na zagranicznych imprezach, nie ufać obcym, zwłaszcza tak bezpośrednio miłym jak Bikini Killer. Jeśli się tak ogląda jego wyczyny z perspektywy widza, niekiedy trudno uwierzyć, że obcy ludzie dawali się nabrać. Przecież od razu nikogo nie odurzał narkotykami. Czyżby aż tak perfekcyjnie potrafił wybrać spośród tysięcy hippisów właśnie tych, którzy byli najbardziej naiwni?
Wąż jest niewątpliwie ciekawym serialem o seryjnym mordercy, który nie był szalony, jak to zwykle szaleni złoczyńcy bywają. Ocena sześć z jednej strony jest całkiem dobra, a z drugiej mogłaby być wyższa, gdyby produkcja wypracowała jakiś unikalny styl, godny zapamiętania i chęci powrotu do niej. Jestem więc rozdarty. Czuję, że twórcom nie udało się dotrzeć do prawdziwej motywacji Bikini Killera, chociaż z szacunkiem przyznaję, że za wszelką cenę próbowali.