Wampir lat 80. POSTRACH NOCY kończy 35 lat!
Najlepsze sceny filmu to momenty, w których wampir droczy się z nastolatkami, wykorzystując ich seksualną ciekawość. Najpierw kusi Charliego obrazem rodem ze Świadka mimo woli (celowo przywołuję film De Palmy, nie zaś Hitchcockowskie Okno na podwórze, z powodu erotycznej śmiałości tego pierwszego), wystawiając dla chłopaka istny peep-show. Nie tego spodziewa się Brewster, rozpoczynając obserwację sąsiada, a w momencie kiedy widzi, jak Jerry zdejmuje z zaproszonej prostytutki ubranie, jest tym widokiem wyraźnie podniecony. Mija mu to z chwilą, gdy mężczyzna prezentuje swoje okazałe siekacze, jednocześnie uśmiechając się do Charliego. Ilustrowana niezwykle atmosferyczną muzyką Brada Fiedela scena ukazuje wampira jako tego, który wie, czego pragnie nastolatek, lepiej od niego.
To samo tyczy się Amy i Evil Eda, kolegi Charliego ze szkoły. Ją Dandrige potraktuje jak prawdziwą kobietę w najbardziej ejtisowym momencie w całym filmie – uciekający przed wampirem młodzi znajdą schronienie na dyskotece (jest to ten sam plan, na którym kręcono teledysk do Relax zespołu Frankie Goes to Hollywood w… Świadku mimo woli), gdzie Jerry zdejmie swój płaszcz i szal, wejdzie na parkiet w bluzie, odsłaniając tym razem swoją szyję i biorąc Amy do tańca. W pewnej chwili to ona przejmie inicjatywę, mimo stanu sugerującego hipnozę (stawia to pod znakiem zapytania, czy faktycznie dochodzi tu do realizacji pragnień, ale powiedzmy, że wampiry nigdy nie grają czysto). Od tego również momentu grająca ją Amanda Bearse wyraźnie ożywa na ekranie; do tej pory ukazywała Amy jako przesadnie niedojrzałą dziewczynę.
Eda natomiast Jerry przemieni w podobnego sobie, przekonując go, że już nie musi być pomiatany w szkole, inny. Holland nie daje wcześniej sygnałów, że postać ta rzeczywiście jest poniżana, ale dzięki przekonującej grze Stephena Geoffreysa potrafię uwierzyć w to, że godzi się na ofertę Dandrige’a, a nie jest do niej przymuszony. Aktor zresztą popisuje się przez cały seans maniakalną energią, wprowadzając humor samą swoją obecnością (dekadę później to samo wrażenie zrobi Matthew Lillard w Krzyku). Dziwne natomiast, że Jerry ani przez moment nie pomyślał o tym, aby spróbować przemienić Charliego. Na ten pomysł wpadnie dopiero siostra krwiopijcy w całkiem udanej, nakręconej 3 lata później kontynuacji w reżyserii Tommy’ego Lee Wallace’a.
Holland przez długi czas nie wiedział, w którym kierunku iść ze swoim scenariuszem, dopóki w jego głowie nie narodziła się postać Petera Vincenta, którego już imię i nazwisko sugeruje powinowactwo z dwiema horrorowymi ikonami – Peterem Cushingiem i Vincentem Price’em. Tyle że bohater Postrachu nocy nigdy nie miał statusu gwiazdy, a dziś – jako prowadzący telewizyjny program – przypomina raczej parodię dawnego siebie. Stary aktor, który przyjął pseudonim własnej postaci, wiecznie ubrany w kostium z filmu, próbujący ukryć przed całym światem, że nic już nie znaczy. Zgodzi się pomóc Charliemu dla pieniędzy, bo nawet telewizja go już nie chce (Ludzie wolą oglądać szaleńców goniących za dziewicami). I to właśnie ten fałszywy zabójca wampirów, cudownie zagrany przez wiecznie bladego McDowalla, stanie się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu w walce z jak najbardziej prawdziwym krwiopijcą. Tym samym Holland opowiada się za tradycją – ta daje poczucie bezpieczeństwa, oswaja grozę, łączy Charliego i Amy (nieprzypadkowo program Vincenta zawsze leci w tle podczas miłosnych igraszek bohaterów). W zasadzie stanowi odpowiedź na wszystko, oczywiście łącznie z tym, jak zabić wampira; jak na ironię, każdy z najbardziej ogranych filmowych sposobów zdaje egzamin.
Podobne wpisy
Wszystkie te elementy składają się na jeden z najbardziej satysfakcjonujących horrorów lat 80., po którym krwiopijca znów stał się modny, by wymienić tylko Straconych chłopców, Blisko ciemności oraz późniejsze, powstałe już w latach 90. Drakulę Brama Stokera i Wywiad z wampirem. Lubię wracać do Postrachu nocy, gdyż nawet po 35 latach od premiery zaskakuje świeżością podejścia do tematu. Bierze postać wampira, umieszcza w niecodziennym środowisku, wyposaża go w cechy, dzięki którym krwiopijca jawi się jako ktoś nam współczesny, a następnie w typowy dla tamtej dekady sposób, czyli za pomocą licznych efektów praktycznych, na czele z doskonałą charakteryzacją demonicznego uśmiechu, zdobiącego również plakat filmu, nie pozwala na ani chwilę nudy. Jest to przede wszystkim show Sarandona i McDowalla – ten pierwszy emanuje (a właściwie dominuje) erotyzmem i groźbą, podczas gdy drugi stanowi zaskakującą przeciwwagę, oferując komiczną nerwowość i celując w sentymentalny ton. Zabrakło tego w niezłym remake’u z 2011 roku, w którym postać Vincenta jest już showmanem z Las Vegas; przyznam, że nie byłby to mój pierwszy typ, gdzie szukać pomocy w walce z wampirem. Z drugiej strony już oryginał Hollanda każe nam zawiesić kilkakrotnie niewiarę, również w momencie, kiedy Charlie jest przekonany, że gospodarz telewizyjnego programu może faktycznie coś wiedzieć o ubiciu autentycznego krwiopijcy. Lata 80. w amerykańskim kinie to była jednak inna mentalność.