W POSZUKIWANIU WŁASNEJ TOŻSAMOŚCI. Kilka przykładów wielokulturowości w kinie.
Kiedy w 1948 roku Wielka Brytania uprawomocniła British Nationality Act, umożliwiając swobodny wjazd, osiedlenie się i pracę dla mieszkańców byłych kolonii, rozpoczęły się masowe fale imigracji ludności głównie z krajów południowoazjatyckich. Imigranci byli przyjmowani przez rząd brytyjski z otwartymi ramionami. Zniszczona po II wojnie światowej gospodarka Wielkiej Brytanii potrzebowała dodatkowych rąk do pracy, co zapewnili przybysze z byłych kolonii. Państwo brytyjskie nie było jednak przygotowane na nadchodzącą „falę”, co w konsekwencji doprowadziło do gettoizacji przestrzeni miejskich i segregacji rasowej, które to zaczęły pogłębiać hierarchizację społeczną i zaostrzać konflikty kulturowe. Nikt nie spodziewał się wówczas tego, co nastąpi dziesięć lat później w Notting Hill, gdzie rozpoczęły się zamieszki rasowe, a później w 1968 roku podczas słynnej „mowy o rzekach krwi” (oryg. „Rivers of Blood speech”) Enocha Powella, w której to polityk w agresywny sposób nawoływał imigrantów do opuszczenia Wielkiej Brytanii.
Wszystkie te wydarzenia sygnalizowały problemy typowe dla państw wielokulturowych, które coraz silniej zauważamy obecnie, o czym ostatnio przypomniał zresztą premier David Cameron, wywołując swoimi postulatami wiele kontrowersji między innymi w środowisku polskich emigrantów.
Współcześnie obraz wielokulturowości przybiera w kinematografii nieco odmienną formę aniżeli kilkadziesiąt lat temu, gdzie na ekranach królowało słowo „Nigger”, a imigranci stanowili jedynie narracyjne tło opowieści filmowych. Przedstawiciele pierwszej fali imigracji oprócz odwiecznego poszukiwania własnej podmiotowości i zaznawania społecznego ostracyzmu oraz rasizmu, doświadczali nostalgii za rodzinnym domem, za wszelką cenę starając się pielęgnować rodzinne tradycje i tworzyć na obcej, brytyjskiej ziemi substytut kultury rodzimej. Jednak pod koniec lat 60. zaczęły dorastać pokolenia dzieci imigrantów urodzone i wychowane na ziemiach brytyjskich. I o ile konflikty „zewnętrzne” związane z odrzuceniem przez diasporę południowoazjatycką, o której w głównej mierze będzie traktował niniejszy tekst, wartości zachodnioeuropejskich stanowiły zrozumiałą konsekwencję zderzenia dwóch odrębnych kultur, o tyle konflikty „wewnętrzne”, które pojawiły się między rodzicami-imigrantami a ich dziećmi urodzonymi już w Wielkiej Brytanii, stały się nowym wyzwaniem dla mniejszości etnicznych.
Problem europeizacji dzieci imigrantów to współcześnie jeden z najczęstszych tematów poruszanych przez filmowców nawiązujących do wielokulturowości. Bez wątpienia najsłynniejszymi filmami prezentującymi wspomnianą problematykę są „Wojny domowe” („East Is East”, 1999, reż. Damien O’Donnell) oraz „Podkręć jak Beckham”(„Bend It Like Beckham, 2002, reż. Gurinder Chadha), przedstawiające nie tylko złożone portrety życia w diasporze, namalowane przy tym w lekki, pełen dystansu, humorystyczny sposób, nie bagatelizujący zarazem rangi poruszanych problemów, ale i mozaikę wartości oraz stereotypów zakorzenionych w kulturze Europy Zachodniej.
BEND IT LIKE BECKHAM
W filmie „Podkręć jak Beckham” Gurinder Chadha uświadamia widzom jak wiele (wbrew pozorom) wspólnych cech, skrytych pod „kulturowymi maskami” ma pendżabska i brytyjska rodzina. Przyjaciółka Jess (Parminder Nagra) – Jules (Keira Knightley) – jest bowiem przedstawicielką młodego pokolenia Brytyjczyków, nieograniczonych, jak im się zdaje, przez kulturę, wolnych od dress code’u i hierarchizacji płci. Być może rzeczywiście Jules nie przypomina dziewczyny ograniczonej tymi zasadami, ale jej z pozoru „wyzwolona” (tak modna i pożądana obecnie cecha) i wyrozumiała matka ma z tematem ot choćby homoseksualizmu, czy swego rodzaju maskulinizacji córki duży problem. Matka dziewczyny pragnie za wszelką cenę zniwelować niekobiece zachowanie swojego dziecka, jak i „ukobiecić” jej chłopięce ciało.
Zabawną, ale i fantastycznie pokazującą obecny szczególnie we współczesnych mediach trend naśladowania kobiecości zgodnej z modelem Barbie, jest scena zakupów bielizny. Matka Jules próbuje namówić bowiem córkę na, już raczej nie biustonosze, a prawdziwe cuda techniki powiększające piersi kobiety o kilka rozmiarów, posiadające wbudowaną pompkę bądź wypełnione rozmaitymi żelami. Jest to niezwykle ironiczna i wywołująca salwy śmiechu scena, ale przy tym jakże bogata w antropologiczne wnioski, idealnie przedstawiająca model współczesnego społeczeństwa spektaklu, ukształtowanego przez trendy massmediów. Matka Jules zdaje się być również wyznawczynią typowego dla tak zwanej „politycznej poprawności”, tak bardzo kultywowanej w dzisiejszych czasach, postulatu – toleruję związki homoseksualne, ale nie chciałabym żeby moja córka była lesbijką – który ewidentnie pojawia się między wierszami, charakterystycznego dla niej potoku słów. Kiedy oczywiście całkowicie niesłusznie, pada podejrzenie, jakoby Jules łączyło z Jess coś więcej aniżeli tylko dziewczęca przyjaźń, mama dziewczyny całkowicie się załamuje, popadając niemalże w obłęd.
W „Podkręć jak Beckham” reżyserka koncentruje się na ukazaniu tragizmu sytuacji, w jakiej znalazła się główna bohaterka starająca się odnaleźć balans pomiędzy tradycją, a nowoczesnością, między rodziną i wymaganiami przez nią stawianymi, a własnymi potrzebami i uczuciami, między wpływem popkultury i europejskich wartości, a zasadami wpajanymi jej od urodzenia przez rodziców. Jess próbuje kontynuować tradycje rodzinne, uczy się gotować, ubiera sari i wciąż poszukuje kompromisów, jednak wbrew ciągłym naciskom ze strony rodziny nie rezygnuje z wyrażania własnej tożsamości, realizując swoją pasję, którą jest jakże niekobieca gra w piłkę nożną. Chadha niestety nie odrzuca konwencji komedii romantycznej czyniąc historię miłosną Jess i jej (białego!) trenera głównym wątkiem filmu. Tematyka być może dobrze już znana, podana w przystępny, przezroczysty sposób, zniechęca głównie za sprawą przewidywalności historii stanowiącej główną oś narracyjną, niemniej warto przyjrzeć się uważnie wątkom pobocznym świetnie analizującym społeczeństwo europejskie. Należałoby również wspomnieć, że jest to spojrzenie na Europę z perspektywy pendżabskiej z pochodzenia reżyserki, urodzonej w Kenii, obecnie zamieszkującej Wielką Brytanię, patrzącej na europejskie normy i wartości z pewnym dystansem, wyłapując jednocześnie z codziennego życia zachowania wielokrotnie skrywane pod powierzchnią powszechnie przyjętych norm kultury.
EAST IS EAST
Z kolei „Wojny domowe” to opowieść w swojej złożoności uniwersalistyczna i dotykająca wielu punktów zapalnych dotyczących nie tylko mniejszości z Pakistanu i ich wewnętrznych konfliktów, ale i społeczeństwa Wielkiej Brytanii lat 70. wchodzącego w okres rewolucji obyczajowej. Filmy traktujące na temat mniejszości kulturowych wielokrotnie poruszają temat obcości w sensie ogólnym.
Bohaterowie filmu Damiena O’Donnella podobnie jak u Gurinder Chadhy, mają ogromne problemy z odnalezieniem nie tylko własnej tożsamości kulturowej, ale i płciowej, borykając się z wieloma aspektami tak zwanej obcości. Najstarszy syn rodziny Khan jest gejem, którego coming out, staje się punktem wyjściowym do rozpoczęcia opowieści filmowej. On zresztą jako jedyny decyduje się na radykalne odcięcie symbolicznej pępowiny i rozpoczęcie życia zgodnego z własnymi wartościami, co oznacza ni mniej ni więcej, jak całkowite zerwanie kontaktu z rodzicami. Damien O’Donnell ukazuje konsekwencje zatwardziałości moralno-obyczajowej, której personifikacją staje się ojciec Khan. Reżyser dzięki tej postaci obrazuje destrukcyjny wpływ kultury na życie członków jego rodziny, ustrzegając się jednocześnie patetyczno-moralizatorskiego tonu, za sprawą wyjątkowego daru ukazywania rzeczywistości w sposób satyryczny.
Współczesne kino brytyjskie zaczyna również zwracać uwagę na stosunkowo nowy, powracający po zamachach w 2005 roku w Londynie problem terroryzmu. Bardzo ciekawą pod względem socjologicznym analizę strachu w relacjach z obcym przeprowadził Rachid Bouchareb w filmie „London River” z 2009 roku, nagrodzonym zresztą Srebrnym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie. Wątkiem wokół którego rozgrywa się akcja filmu jest zamach na londyńskie metro i autobus, w którym to prawdopodobnie znajdowały się dzieci głównych bohaterów. Elisabeth (Brenda Blethyn) podchodzi do ojca wybranka swojej córki (o którym zresztą nie miała wcześniej pojęcia) – Muzułmanina, o egzotycznym imieniu Ousmane (Sotigui Kouyaté) z dużym dystansem i nieufnością. Aktorzy niezwykle umiejętnie poprzez niewerbalną komunikację – gesty i spojrzenia, obrazują wewnętrzną przemianę ich samych. Relacja pomiędzy dwójką bohaterów połączonych wspólnym doświadczeniem traumy zmienia się nie w sposób nagły, lecz niezwykle subtelny, początkowo praktycznie niezauważalny, tak, że sami bohaterowie nie kryjąc zdziwienia, w pewnym momencie orientują się, jak bardzo zbliżyli się do siebie emocjonalnie. Świetna gra Brendy Blethyn wyjątkowo zamkniętej na inność, różnorodność i wzajemne przenikanie kultur dopełnia najważniejszą, bo tę znajdującą się pod powierzchnią warstwy wizualnej filmu opowieść – opowieść o osiąganiu dojrzałości kulturowej.
Paris je t’aime
Świetnym podsumowaniem wcześniejszych rozważań jest segment filmu „Zakochany Paryż”, w którym to Gurinder Chadha w bardzo subtelny, ale i wywołujący refleksję sposób, wyraziła istotę problemu wielokulturowości oraz stosunek współczesnych, pozornie pozbawionych uprzedzeń Europejczyków do przedstawicieli mniejszości etnicznych. W krótkim segmencie „Quais de Seine”, widzimy siedzącą obok grupki Francuzów naigrywających się z przechodzących kobiet młodą muzułmankę. Kiedy dziewczyna wstaje, przypadkowy przechodzień potrąca ją, a podczas upadku chusta zsuwa się z jej głowy odsłaniając piękne włosy, co zauważa jeden z członków rozbawionej grupki chłopców. Gdy pomaga jej wstać, z zakłopotaniem stara się zakryć włosy dziewczyny, przejawiając dziwny lęk przed nieznanymi mu obyczajami. Chłopiec z zaciekawieniem śledzi ją aż do meczetu, ostatecznie postanawiając przekroczyć niewidzialną granicę tego co nieznane. Towarzyszące mu uczucia znikają, gdy poznaje ojca nieznajomej, z którym nawiązuje ciekawą konwersację. Mężczyzna okazuje się znać Balzaca, wykazuje się elokwencją, interesuje się kulturą Francji. Obcość staje się swojskością, w momencie, gdy chłopiec wkracza w jej obszar i bliżej ją poznaje.
Chadha wyraźnie sugeruje jednak, że każdy – czy to przedstawiciel diaspory, czy rodowity Europejczyk – powinien czerpać z rozmaitych wpływów kulturowych nie ograniczając się do hermetycznego kręgu społeczno-obyczajowego. Ponadto, tak bardzo niezrozumiane, a zarazem piętnowane przez społeczeństwo europejskie zwyczaje kultury islamu (wystarczy przywołać zakaz noszenia chust we Francji) mogą okazać się świadomym i całkowicie nieprzymuszonym wyborem jej przedstawicieli. Dziewczyna z tego krótkiego filmiku uzmysławia młodemu Francuzowi, że wbrew powszechnym stereotypom jej ojciec wcale nie jest despotycznym patriarchą, a chusta, którą nosi na głowie, w krajach europejskich jest dla niej paradoksalnie wyzwoleniem, symbolem nonkonformizmu (szczególnie w laickiej Francji) i przede wszystkim dobrowolnym wyborem. Chadha nie krytykuje swojej rodzimej kultury w sposób ogólny, piętnuje jedynie pewne jej normy. W swojej twórczości wielokrotnie nawiązuje do estetyki bollywoodzkiej wyrażając w ten sposób uznanie dla tradycji hinduskiej kinematografii.
Liczebność imigrantów w Wielkiej Brytanii nadal stanowi swoisty problem i wywołuje lęk wśród rodowitych Brytyjczyków przed upadkiem ich tradycji i kultury narodowej (chociaż jak wiadomo samo pojęcie narodu i kina narodowego było już wielokrotnie poddawane w wątpliwość, na przykład w rozważaniach Andrew Higsona). Kwestie te wciąż pozostają na tak zwanym świeczniku, a próby ograniczenia napływu imigrantów z pewnością niejednokrotnie pojawią się znów w obszarze zainteresowań brytyjskiego rządu. Tylko czy rząd brytyjski i sami Brytyjczycy są w stanie zatrzymać rozprzestrzeniającą się homogenizację kultury?
Paradoksalnie, homogenizacja ta może doprowadzić do chęci podkreślania odrębności kulturowej przez diasporę w ramach działań kontrkulturowych wobec zastanych norm. Celem tego artykułu nie jest jednak pochwała homogenizacji, asymilacji kulturowej czy ksenofobii. Ze względu na kontrowersje związane z postulatami Camerona dotyczącymi polskich imigrantów i świadczeń przyznawanych ich przebywającym w rodzimym kraju dzieciom, nie nawiązywałam do obrazu polskiego imigranta w kinie brytyjskim. Polityka nigdy bowiem nie była i z pewnością nie będzie dobrym łącznikiem pomiędzy tekstem kultury (filmem) a odbiorcami.
Kino brytyjskie staje się lustrem, w którym odbijają się ludność żyjąca na terenie Wielkiej Brytanii i problemy, z jakimi musi się borykać. Filmowcy w większości nie oceniają niniejszych zjawisk, a jedynie sygnalizują pewne tematy, które powinny stać się celem społecznych dyskusji. Pewne jest jednak to, że w brytyjskim środowisku filmowym pożegnaliśmy się również z długoletnim podziałem na „nas i onych” w obszarze samego przemysłu filmowego. To właśnie niegdyś dyskryminowani zarówno na ekranie jak i za kamerą przedstawiciele diaspory, współcześnie otwarcie mówią o problemach wielokulturowości. Bo któż może lepiej znać problem zagubienia w poszukiwaniu własnej tożsamości kulturowej jeśli nie sami zainteresowani?