W paszczy szaleństwa (1994)
Nie od dziś wiadomo, że Howard Phillips Lovecraft (1890–1937) nie ma szczęścia do kina. Jeśli prześledzić listę filmów inspirowanych bądź na motywach jego twórczości, można zauważyć, jak niewiele z nich stara się zduplikować charakterystyczny dla autora opis szalonej rzeczywistości tak, aby nabrała ona cech namacalnego wręcz realizmu. Jak powoli odkrywana tajemnica staje się zapalnikiem postradania zmysłów u głównego bohatera. Jak niewiarygodna narracja nie pozostawia u odbiorcy wrażenia, że ma do czynienia z majakami chorego umysłu, lecz budzi autentyczne zagrożenie, niepoparte żadnymi, rozstrzygającymi dowodami. Jest tak, jakby Lovecraft próbował przekonać sam siebie, że Cthulhu, wymyślony przez niego Wielki Przedwieczny, jest tylko wytworem wyobraźni szaleńca, co jednak ostatecznie prowadzi do kompletnie odwrotnego wniosku – to wszystko prawda.
Podobne wpisy
Niestety kino nie umie lub nie chce adaptować dzieł Lovecrafta z pełnym dobrodziejstwem inwentarza, przez co spora część ekranizacji niewiele ma wspólnego z książkowym oryginałem, a reszta w sposób nieudolny próbuje zmierzyć się z jego prozą. Zdarzają się takie tytuły, które choć daleko odchodzą od pierwowzoru (tak fabułą, jak i konwencją), zaskakująco dobrze odnajdują się na ekranie, by wymienić komediowego Re-Animatora (1985) lub wzorowany na nieme kino Zew Cthulhu (2005). Prawdopodobnie adaptacją najwierniejszą, a przy okazji zachowującą specyficzną książkową atmosferę, jest hiszpański Dagon (2001), lecz to wcześniejsze o siedem lat W paszczy szaleństwa można uznać za najlepszy lovecraftowski horror. I jest to o tyle zaskakujące, gdyż film Johna Carpentera nie jest nawet oparty o żaden konkretny utwór autora Szepczącego w ciemności.
Punkt wyjścia brzmi jednak podejrzanie znajomo. Oto do szpitala psychiatrycznego trafia John Trent (Sam Neill) do niedawna wzięty detektyw ubezpieczeniowy, człowiek racjonalny, rzeczowy, a w swoim zawodzie niezwykle skuteczny. Badający jego przypadek doktor Wren (David Warner) postanawia dowiedzieć się, jak ktoś taki skończył w wariatkowie, co daje głównemu bohaterowi szansę opowiedzenia swojej niezwykłej historii. Okazuje się, że jego ostatnie zlecenie dotyczyło znalezienia poczytnego autora horrorów, Suttera Cane’a (Jurgen Prochnow), który przepadł jak kamień w wodę, co gorsza, wraz z manuskryptem swojej nowej powieści. Zaniepokojone wydawnictwo wynajęło Trenta, a ten bardzo szybko odkrył, że pisarz może ukrywać się w rzekomo fikcyjnym mieście ze swoich książek. Podróż do Hobb’s End, a następnie pobyt tam w towarzystwie wydawczyni Cane’a, Lindy Styles (Julie Carmen), rzeczywiście prowadzą detektywa w tytułową paszczę szaleństwa.
Jak widać, już sama konstrukcja fabularna – opowiadanie pogrążonego w obłędzie bohatera, który w obliczu własnego końca wspomina poprzedzające to wydarzenia – przywodzi na myśl dzieła Lovecrafta, a do tego dochodzą jeszcze cytaty z jego utworów, nazewnictwo (już tytuł jest parafrazą jego W górach szaleństwa), a nawet wygląd oślizgłych potworów z obowiązkowymi mackami. Ale o sukcesie dzieła Carpentera decydują nie tyle nawiązania do prozy słynnego pisarza, ile fakt, że w równie dużej mierze film traktuje o sile książkowego medium, a konkretnie horroru.
Charakterystyczny dla tego gatunku w połowie lat dziewięćdziesiątych autotematyzm, który znalazł swoje ujście również w nakręconym w tym samym roku Nowym koszmarze Wesa Cravena oraz późniejszym o dwa lata Krzyku, również tego reżysera. O ile jednak tamte filmy jawnie polemizowały z klasyką, Carpenter daleki jest od postmodernistycznej zabawy. Dlatego pisarz nie nazywa się H.P. Lovecraft, lecz Sutter Cane, a Hobb’s End niespecjalnie przypomina nadmorskie Innsmouth. W paszczy szaleństwa nie afiszuje się swoimi literackimi inspiracjami, traktując je bardziej jako smaczek dla wtajemniczonych. Dzięki temu filmowi udaje się w bardzo niewymuszony i subtelny sposób nawiązywać do twórczości Lovecrafta przy jednoczesnym unikaniu bezpośrednich z nią konotacji. Innymi słowy, nie trzeba znać jego prozy, aby móc w pełni docenić film.