W CZASIE I PRZESTRZENI. 10 filmów historycznych z dziesięciu krajów
4. Saladyn (Egipt 1963), reż. Jusuf Szahin
arab. El Naser Salah el Dine / amer. Saladin and the Great Crusades
Pierwsza egipska superprodukcja, zrealizowana na wzór zachodnich wydarzeń sezonu. Barwna biografia sułtana Egiptu, doprawiona garścią melodramatu, przypominająca w wielkim stylu o wojnach na tle religijnym. Podstawą scenariusza była powieść Nadżiba Mahfuza, późniejszego noblisty, który pisał także scenariusze filmowe. Akcja rozgrywa się podczas trzeciej wyprawy krzyżowej (1189–1192), dowodzonej przez trzech europejskich monarchów: cesarza rzymskiego Fryderyka I Barbarossę, króla francuskiego Filipa II Augusta i władcę Anglii, Ryszarda Lwie Serce. Dobrze wypada zestawienie Saladyna z Ryszardem, które wskazuje dobitnie, że reżyser nie był stronniczy, obu zwierzchników przedstawił z szacunkiem, podkreślając przy okazji pacyfistyczną wymowę. Krzyżowcy czy Arabowie – wszystkie trupy wyglądają tak samo. Dla jakich idei ponoszą ofiarę? Dla władzy, chwały i osobistych korzyści dowódców. Bo przecież nie dla Boga. „Ci, którzy używają krzyża jako pretekstu do inwazji na moją ziemię, nie są moimi braćmi” – te słowa wypowiada Arab, który jest… chrześcijaninem.
Egipski filmowiec Jusuf Szahin studiował aktorstwo w Los Angeles. Z bliska obserwował więc, co dzieje się w Hollywood, ale też bliżej poznał mentalność chrześcijańskiej Ameryki. I chociaż w swoim filmie zadbał o nadzwyczaj efektowne sceny bitewne, to nie zapomniał o ideologicznym przesłaniu dotyczącym tolerancji, szacunku i bezwzględnej uczciwości. Chociaż kino Egiptu jest tworzone głównie na rynek wewnętrzny, ten film może spokojnie podbijać świat, bo nie odstawiono fuszerki. Każdy aspekt filmu – od przemyślanego scenariusza po techniczne niuanse – jest dopracowany. Niewykluczone, że Szahin – będący również producentem – czerpał garściami z włoskich produkcji zwanych peplum, jako że zatrudnienie otrzymał kompozytor Angelo Francesco Lavagnino.
Saladyn to wysokiej klasy przedsięwzięcie, które dla widza europejskiego bądź amerykańskiego jest produkcją egzotyczną, ale w sposób przejrzysty przekazującą uniwersalne treści. „Rycerze krzyża” i „rycerze półksiężyca” nie zakopali jeszcze mieczy – ta krucjata wciąż trwa, dlatego przesłanie dotyczące wzajemnej akceptacji i poszanowania drugiego człowieka wciąż nie traci na aktualności. Film również zachęca, by zagłębić się w epokę i spróbować zrozumieć jej prawa, specyfikę i klimat.
5. Samurajskie chorągwie (Japonia 1969), reż. Hiroshi Inagaki
jap. Fûrin kazan / amer. Under the Banner of the Samurai / ang. Samurai Banners
„Szybki jak wiatr, łagodny jak las, zapalczywy jak ogień, niewzruszony jak góra” – tak brzmi motto klanu Takeda, zapisane na chorągwiach. Jest ono zaczerpnięte ze Sztuki wojennej Sun Zi, pochodzącej z VI wieku przed naszą erą. Samurajskie chorągwie to film, w którym strategia i taktyka wojenna są bardzo istotne, dlatego filmowi bliżej do produkcji historycznej, niż klasycznej opowieści samurajskiej. Akcja obejmuje trzy ery w okresie Sengoku, koncentrując się na życiu i karierze wybitnego japońskiego stratega Kansuke Yamamoto. Najpierw poznajemy go jako ronina, potem jako generała o niezwykłej ambicji i wyobraźni. Film sprawnie przechodzi od jednego wydarzenia do następnego, gruntownie przedstawiając obraz tamtych czasów, starannie odkrywając poszczególne karty historii. Kulminacją wydarzeń jest czwarta bitwa na równinie Kawanakajima w 1561 roku, która przeszła do historii jako najbardziej krwawa.
Podobne wpisy
Japońskie kroniki historyczne kryją wiele inspirujących epizodów, więc nie powinno dziwić, że wielu krajowych reżyserów próbowało rozliczać się w swoich filmach z feudalną przeszłością. Ale na przykład fabuły z filmów Akiry Kurosawy można swobodnie przenieść w inne realia, bo są uniwersalne. Inaczej jest z filmami Hiroshiego Inagakiego. Jego znakomite dzieła, takie jak trylogia o Musashim Miyamoto (1954-56), Opowieść o zamku w Osace (1961) czy np. 47 wiernych samurajów (1962), są osadzone w konkretnej rzeczywistości i nie da się ich łatwo przenieść. Dlatego w kategorii dramat historyczny Inagaki jest według mnie najbardziej reprezentatywnym japońskim filmowcem. Samurajskie chorągwie to jeden z ostatnich filmów tego świetnego reżysera. Znakomitą kreację stworzył w nim Toshirô Mifune – twardy i pewny siebie w scenach z mężczyznami, ale nieco przygaszony w scenach z kobietą. Poza tym – dobre role Yoshiko Sakumy w roli księżniczki Yu i Kinnosuke Nakamury w roli daimyō Takedy.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Oglądając europejskie filmy historyczne, zauważyłem, że w scenach bitewnych (i nie tylko) okropnie traktowane są konie. Partie z ich udziałem wyglądają niepokojąco. Samurajskie chorągwie są pod tym względem bardziej subtelne mimo hałaśliwego i gwałtownego stylu tego typu produkcji. Japończycy na czele z Inagakim wykorzystali wierzchowce do jazdy, ale w scenach kaskaderskich je oszczędzano. Takie podejście może wywołać rozczarowanie, bo wyczuwalny jest przez to niezbyt wysoki stopień wiarygodności. Ja widzę to inaczej – film dostaje ode mnie dodatkowy punkt za to, że dla sztuki i rozrywki nie ryzykowano życiem zwierząt. Konie to zresztą niedoceniani, lecz niezbędni aktorzy kina historycznego. A o tym się często zapomina.
6. Michał Waleczny (Rumunia 1970), reż. Sergiu Nicolaescu
rum. Mihai Viteazul / ang. Michael the Brave / amer. The Last Crusade
Sergiu Nicolaescu z impetem wkroczył do branży filmowej. Jego debiut reżyserski to imponująca produkcja historyczna Waleczni przeciw rzymskim legionom (1966), ale to drugie dzieło – Michał Waleczny – jest najchętniej oglądanym na świecie filmem rumuńskim. Wielka postać godna wielkiego filmu. Człowiek, który toczył zacięte walki z Turkami. Sukces poprzedniego filmu Nicolaescu sprawił, że Amerykanie chcieli współfinansować kolejny projekt reżysera. W roli Michała Walecznego proponowali obsadzić gwiazdora w typie Charltona Hestona albo Richarda Burtona. Jednak władze Rumunii na czele z Nicolae Ceaușescu optowały za tym, by rumuńskiego bohatera narodowego zagrał lokalny aktor. Tak się akurat składa, że reżyser był także aktorem, więc to jego wytypowano na głównego bohatera, lecz on wolał dla siebie rolę wezyra Selima Paszy. W postać tytułową wcielił się natomiast Amza Pellea, ceniony aktor teatralny, który miał już doświadczenie w odgrywaniu wielkich wodzów. Dwukrotnie wcielał się w ostatniego króla Daków, Decebala, w filmach: Waleczni przeciw rzymskim legionom (1966) i Kolumna Trajana (1968).
W filmie o Michale Pătrașcu zarysowano ciekawą relację pomiędzy bohaterami. Waleczny wódz przyjaźnił się bowiem z tymi, z którymi walczył: Selimem Paszą i Zygmuntem Batorym. Jego motywacja jest czytelna – liczy się tylko kraj przodków. To przywiązanie do korzeni zmusza go do walki o trzy księstwa: Wołoszczyznę, Siedmiogród i Mołdawię. To, co pierwsze rzuca się w oczy podczas oglądania filmu, to masa roboty wykonana przy sekwencjach bitewnych. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że mamy tu najlepsze sceny batalistyczne, jakie kiedykolwiek nakręcono. Ale i mniejsze potyczki, np. pojedynek rycerski między hospodarem wołoskim i księciem siedmiogrodzkim, również zwiększają zainteresowanie widza. Aktorzy zostali świetnie obsadzeni, a scenariusz Titusa Popovici to fachowa robota, cechująca genialnego stratega. Zwróciłem uwagę także na przepiękną muzykę (Tiberiu Olah) – przywołuje ona nostalgiczne wspomnienia. Czas trwania filmu to dwieście minut – mija bez chwili znudzenia.