search
REKLAMA
Zestawienie

Uważajcie na BERGMANÓW JUTRA, czyli PRZYSZLI MISTRZOWIE KINA

Tomasz Raczkowski

10 października 2019

REKLAMA

Rungano Nyoni

Hasło „kino postkolonialne” być może nie jest najbardziej ekscytującą filmową etykietą. Co więcej, jako umowny gatunek mierzący się z problematyką społeczeństw „peryferyjnych”, mierzących się ze skomplikowanymi problemami natury politycznej, etnicznej czy religijnej, to obszar twórczości zdecydowanie niełatwy, zarówno dla widzów, jak i twórców. Pochodząca z Zambii Rungano Nyoni dowiodła jednak za pomocą filmu Nie jestem czarownicą, że da się stworzyć film z jednej strony w kompleksowy i inteligentny sposób podejmujący tematykę postkolonialnej Afryki, z drugiej zaś elektryzujący na poziomie czysto filmowym. Nyoni dowiodła wcześniej swojej przenikliwości w znakomitym, krótkometrażowym Słuchaj (2014), w nagrodzonym BAFTĄ pełnym metrażu rozwijając zaś intrygującą autorską poetykę łączącą społeczne zaangażowanie, quasi-dokumentalny konkret i groteskę ocierającą się momentami o surrealizm. Nie jestem czarownicą to zjawiskowe dzieło, unikające hermetyczności i artystowskiego nadęcia. Jego autorkę można zaś postrzegać jako jeden z ciekawszych nowych głosów kina światowego, dobiegający spoza kulturalnego centrum. Nie będzie niczym dziwnym, jeśli za kilka lat Rungano Nyoni zelektryzuje świat filmu w podobny sposób, jak zrobił to niedawno Joon-ho Bong, a jej nazwisko szturmem wbije się do kanonu mistrzów.

László Nemes

Choć od mojego seansu minęły już ponad cztery lata, Syn Szawła wciąż wywołuje u mnie dreszcze, pozostając chyba najmocniejszym doświadczeniem psychicznym, jakie zaoferowało mi dotąd kino. W ubiegłym roku genialny i szokujący debiut węgierskiego reżysera László Nemesa, wrzucający widza w sam środek straszliwej machiny Holokaustu, doczekał się następcy w postaci dusznego, mniej jednoznacznego Schyłku dnia. Obydwa filmy cechuje radykalny subiektywizm narracji oraz pozbawione asekuracji zanurzenie w plątaninie zdarzeń, postaci i znaczeń. Nemes dokonuje w ten sposób spektakularnej wiwisekcji europejskiej historii najnowszej, budując drażniący pomost między dawnymi kataklizmami a współczesnością, odkrywając przy tym uniwersalny humanizm, ale i niezmienną brutalność życia. To, co dotąd zaoferował nam Węgier, jest na poziomie sztuki filmowej oraz intelektualnej refleksji wybitne, nie pozostaje więc nic innego, jak czekać na to, co jeszcze przygotuje – bo to niemalże pewne, że nie powiedział ostatniego słowa.

Jagoda Szelc

Fot M Szymończyk

Polskie kino potrzebuje takich twórców jak Jagoda Szelc – pewnych siebie, idących własną drogą i wybitnie utalentowanych. Zarówno Wieża. Jasny dzień, jak i Monument wniosły do rodzimej kinematografii świeżość i awangardowy nerw, którego nawet nie wiedzieliśmy, jak bardzo oczekiwaliśmy. Szelc nie zamyka swoich dzieł w sztywnych ramach gatunkowych czy interpretacyjnych, pomimo stosunkowo niewielkiego stażu jako samodzielna reżyserka będąc już artystką dojrzałą i w zasadzie spełnioną. To wszystko sprawia, że zapewne przejdzie do historii polskiego filmu jako jedna z największych jego osobowości – miejmy nadzieję, że przyjdzie nam być wprawionymi w zaskoczenie i zakłopotanie jak najwięcej razy.

Panos Cosmatos

Nazwisko Cosmatos jest oczywiście znane i uznane w świecie filmu. Jednak po George’u, twórcy między innymi Rambo II i Tombstone, na własny przydział sławy zasługuje jego syn, Panos. Tempo, w jakim Cosmatos junior tworzy swoje autorskie filmy, być może nie oszałamia (debiut i numer dwa dzieli siedem lat), jednak dzieła nie należą do tuzinkowych. Debiutanckie, fascynujące retro-transowo-pastiszową stylistyką Za czarną tęczą można uznać za przygrywkę przed prawdziwym rozwinięciem skrzydeł – Mandy. Bezpretensjonalny i bezczelny sposób, w jaki Panos Cosmatos realizuje swoje filmy, przywodzi co prawda na myśl Nicolasa Windinga Refna czy Gaspara Noé, jednak jest w stu procentach niepodrabialny. Twórca filmu, który akurat zasługuje na etykietę kultowego, nie stanie się być może kolejnym Davidem Lynchem, zdobywającym swoimi frenetycznymi wizjami Złote Palmy, ale jeśli rozbuduje swoją filmografię o kilka utrzymujących poziom dzieł – na co z pewnością go stać – może stać się marką na miarę takiego na przykład Daria Argenta czy wyżej wspomnianych twórców. Myślę, że taki obrót sprawy jest całkiem prawdopodobny. Nicolas Cage na pewno trzyma kciuki, a kilku podupadłych aktorów czeka w kolejce.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA