Uważajcie na BERGMANÓW JUTRA, czyli PRZYSZLI MISTRZOWIE KINA
Rungano Nyoni
Hasło „kino postkolonialne” być może nie jest najbardziej ekscytującą filmową etykietą. Co więcej, jako umowny gatunek mierzący się z problematyką społeczeństw „peryferyjnych”, mierzących się ze skomplikowanymi problemami natury politycznej, etnicznej czy religijnej, to obszar twórczości zdecydowanie niełatwy, zarówno dla widzów, jak i twórców. Pochodząca z Zambii Rungano Nyoni dowiodła jednak za pomocą filmu Nie jestem czarownicą, że da się stworzyć film z jednej strony w kompleksowy i inteligentny sposób podejmujący tematykę postkolonialnej Afryki, z drugiej zaś elektryzujący na poziomie czysto filmowym. Nyoni dowiodła wcześniej swojej przenikliwości w znakomitym, krótkometrażowym Słuchaj (2014), w nagrodzonym BAFTĄ pełnym metrażu rozwijając zaś intrygującą autorską poetykę łączącą społeczne zaangażowanie, quasi-dokumentalny konkret i groteskę ocierającą się momentami o surrealizm. Nie jestem czarownicą to zjawiskowe dzieło, unikające hermetyczności i artystowskiego nadęcia. Jego autorkę można zaś postrzegać jako jeden z ciekawszych nowych głosów kina światowego, dobiegający spoza kulturalnego centrum. Nie będzie niczym dziwnym, jeśli za kilka lat Rungano Nyoni zelektryzuje świat filmu w podobny sposób, jak zrobił to niedawno Joon-ho Bong, a jej nazwisko szturmem wbije się do kanonu mistrzów.
László Nemes
Choć od mojego seansu minęły już ponad cztery lata, Syn Szawła wciąż wywołuje u mnie dreszcze, pozostając chyba najmocniejszym doświadczeniem psychicznym, jakie zaoferowało mi dotąd kino. W ubiegłym roku genialny i szokujący debiut węgierskiego reżysera László Nemesa, wrzucający widza w sam środek straszliwej machiny Holokaustu, doczekał się następcy w postaci dusznego, mniej jednoznacznego Schyłku dnia. Obydwa filmy cechuje radykalny subiektywizm narracji oraz pozbawione asekuracji zanurzenie w plątaninie zdarzeń, postaci i znaczeń. Nemes dokonuje w ten sposób spektakularnej wiwisekcji europejskiej historii najnowszej, budując drażniący pomost między dawnymi kataklizmami a współczesnością, odkrywając przy tym uniwersalny humanizm, ale i niezmienną brutalność życia. To, co dotąd zaoferował nam Węgier, jest na poziomie sztuki filmowej oraz intelektualnej refleksji wybitne, nie pozostaje więc nic innego, jak czekać na to, co jeszcze przygotuje – bo to niemalże pewne, że nie powiedział ostatniego słowa.
Jagoda Szelc
Polskie kino potrzebuje takich twórców jak Jagoda Szelc – pewnych siebie, idących własną drogą i wybitnie utalentowanych. Zarówno Wieża. Jasny dzień, jak i Monument wniosły do rodzimej kinematografii świeżość i awangardowy nerw, którego nawet nie wiedzieliśmy, jak bardzo oczekiwaliśmy. Szelc nie zamyka swoich dzieł w sztywnych ramach gatunkowych czy interpretacyjnych, pomimo stosunkowo niewielkiego stażu jako samodzielna reżyserka będąc już artystką dojrzałą i w zasadzie spełnioną. To wszystko sprawia, że zapewne przejdzie do historii polskiego filmu jako jedna z największych jego osobowości – miejmy nadzieję, że przyjdzie nam być wprawionymi w zaskoczenie i zakłopotanie jak najwięcej razy.
Panos Cosmatos
Nazwisko Cosmatos jest oczywiście znane i uznane w świecie filmu. Jednak po George’u, twórcy między innymi Rambo II i Tombstone, na własny przydział sławy zasługuje jego syn, Panos. Tempo, w jakim Cosmatos junior tworzy swoje autorskie filmy, być może nie oszałamia (debiut i numer dwa dzieli siedem lat), jednak dzieła nie należą do tuzinkowych. Debiutanckie, fascynujące retro-transowo-pastiszową stylistyką Za czarną tęczą można uznać za przygrywkę przed prawdziwym rozwinięciem skrzydeł – Mandy. Bezpretensjonalny i bezczelny sposób, w jaki Panos Cosmatos realizuje swoje filmy, przywodzi co prawda na myśl Nicolasa Windinga Refna czy Gaspara Noé, jednak jest w stu procentach niepodrabialny. Twórca filmu, który akurat zasługuje na etykietę kultowego, nie stanie się być może kolejnym Davidem Lynchem, zdobywającym swoimi frenetycznymi wizjami Złote Palmy, ale jeśli rozbuduje swoją filmografię o kilka utrzymujących poziom dzieł – na co z pewnością go stać – może stać się marką na miarę takiego na przykład Daria Argenta czy wyżej wspomnianych twórców. Myślę, że taki obrót sprawy jest całkiem prawdopodobny. Nicolas Cage na pewno trzyma kciuki, a kilku podupadłych aktorów czeka w kolejce.