POZWÓL MI WEJŚĆ. Natura przemijania
Tekst z archiwum film.org.pl (2009).
Kino z zasady pełni funkcję eskapistyczną, ale równocześnie, niemal od samego początku, filmowcy starają się zainspirować widza do wyjścia poza własne ograniczenia, poza bezpieczny dystans kinowego fotela i poświęcenia czasu na refleksję nad treściami, które zawierają w danym filmie. Uczestnictwo w dialogu z twórcą potrafi przynieść nieziemską satysfakcję, a odkrywanie warstw interpretacyjnych może stać się niemal intelektualnym nałogiem.
Co jakiś czas pojawiają się obrazy, których nie da się jednoznacznie określić, a które dzięki swojej przemyślanej, acz nie domkniętej ostatecznie konstrukcji pozostawiają mnóstwo furtek interpretacyjnych. Chciałbym przyjrzeć się jednemu z takich filmów, szwedzkiej produkcji Pozwól mi wejść (Lat den rätte komma in). Obraz to tajemniczy, klimatyczny i niepoddający się jednoznacznej interpretacji. Niezmiennie kojarzy mi się z dziełem Richarda Kelly’ego – Donnie Darko, zarówno w sferze fabularnej (protagonistami są outsiderzy, a jednym z głównych tematów dojrzewanie), jak ze względu na nałożenie na siebie wielu poziomów interpretacyjnych i porozrzucanie podpowiedzi i kluczy po całym filmie.
Film traktuje o dziewczynce-wampirzycy, która w scenerii szwedzkich blokowisk zaprzyjaźnia się z pewnym nieśmiałym, zagubionym chłopakiem, zmieniając jego życie na zawsze. Choć podejmuje wątek wampiryczny, Pozwól mi wejść nie jest horrorem, a rodzajem niezwykle lirycznej przypowieści. Nawet te krwawe momenty, kiedy Eli musi zaspokoić pragnienie lub kiedy opiekun zdobywa dla niej pożywienie, twórcy pokazali poprzez połączenie trzeźwego realizmu z łagodnym artyzmem. W efekcie, na równi z brutalnym odebraniem życia istocie ludzkiej, podziwia się metaforyczne piękno czerwieni napierającej na śnieżną biel krajobrazu. Najbardziej intrygująca w tej nietypowej opowieści jest jej niejednoznaczność, a przy tym trudność objęcia wszystkiego, co jej twórcy zaoferowali.
Tomas Alfredsson, reżyser filmu, i John Ajvide Lindqvist, autor scenariusza opartego na własnej powieści, opowiadają swoją historię z intensywnością, zachowując jednocześnie delikatność i subtelność opisywanych wydarzeń, takich jak pierwszy pocałunek czy pierwsze zetknięcie się ze śmiercią. Łączą niewinność z dosadnością, piękno rozkwitającego uczucia z dramatem upływającego czasu w taki sposób, że ich film ogląda się ze szczególnego rodzaju zauroczeniem, a zarazem smutną konstatacją obserwowanych na ekranie wydarzeń.
Zakres tematyki podjętej w filmie to wielobarwny wachlarz, na którym twórcy rozwinęli szereg motywów, od przyjaźni, tożsamości, inicjacji, po refleksję na temat natury, czasu i przemijania. Wszystkie wątki znakomicie się uzupełniają, tworząc kolejne poziomy interpretacji. Twórcy wodzą widza za nos, podsuwając mu następne treści i pytania, pozostawiając go samego w poszukiwaniu odpowiedzi. By się do nich dokopać, należy oglądać uważnie, bez pośpiechu, odrzucając wyniesione z blockbusterowej łopatologii wykładanie wszystkiego na błyszczącej tacy. Pozwól mi wejść wciąga, czaruje, ostateczną drogę interpretacji pozostawiając każdemu z osobna, w pewnym momencie jednak uświadamiając, że powrót na szwedzkie osiedle będzie nieodzowny. W dalszej części tekstu chciałbym rzucić światło na kilka z możliwych ścieżek interpretacyjnych.
Podstawową drogą znaczeniową jest przypowieść o odmienności, poszukiwaniu własnej tożsamości, wreszcie przyjaźni i dojrzewaniu (również, a może przede wszystkim poprzez przyjaźń). Oskar jest zahukanym dwunastoletnim chłopakiem, który nie potrafi postawić się maltretującym go psychicznie i fizycznie szkolnym chuliganom. Żyje w świecie książek i odważnych fantazji, w których brutalnie mści się na swoich oprawcach. Do chwili, w której poznaje Eli, dziwnie bladą nową sąsiadkę, która bez ogródek oznajmia mu, że nie mogą być przyjaciółmi. Jednak inność wzajemnie się przyciąga, więc ta dwójka zaczyna spędzać ze sobą coraz więcej czasu. I choć w pewnym momencie Oskar zaczyna rozumieć, o co chodziło dziewczynce, to uznaje taką kolej rzeczy za naturalną. Przebywanie w towarzystwie Eli sprawia, że chłopiec nabiera pewności siebie i powoli zostawia w tyle bezpieczny dziecięcy świat. Zżywają się ze sobą, choć z zupełnie różnych powodów. Oskar zaczyna żywić do Eli uczucie, którego z powodu swojego wieku nie potrafi określić lub nazwać, dziewczynka natomiast, żyjąc od dawna ze świadomością zanikającego człowieczeństwa, potrzebuje po prostu kolejnego partnera, łącznika ze światem, w którym została skazana na wieczną banicję.
Słowem – potrzebuje opiekuna. Starszy mężczyzna, który na początku filmu opiekuje się dziewczynką, nie jest z nią złączony więzami krwi. Kiedyś, kilkadziesiąt lat wcześniej, był takim samym młodym chłopakiem jak Oskar. Wtedy poznał Eli, zaprzyjaźnił się z nią, zajął miejsce poprzedniego opiekuna. Przez ten czas dbał o jej sprawne funkcjonowanie w ludzkim świecie, chronił przed dekonspiracją. Teraz zestarzał się i nie jest już w stanie pełnić funkcji, której poświęcił swoje życie. Jego rolę przejmuje Oskar. Będzie przyjacielem Eli, jej opiekunem, a w miarę dorastania zacznie lokować niezrozumiałe uczucie (w filmie dopiero kiełkujące) w lojalność i przywiązanie do dziewczynki, która nigdy się nie zestarzeje. Na koniec zrozumie, że będzie musiał ustąpić miejsca kolejnemu dzieciakowi, pięknemu w swej niewinności.
Jest to zamierzona metafora życia, ukazująca przemijanie za pomocą cykli, od których nie da się uciec. Wiek szkolny to czas dorastania, odkrywania prawideł życia przez nastoletni umysł; później młodość zaczyna coraz szybciej blaknąć, pozostawiając wspomnienia szczęśliwych chwil wytarte do bólu w wiecznie młodej duszy; i nadchodzi jesień życia, czasem złota, czasem szara, zmieniając nastawienie do otaczającej rzeczywistości, której przestaje się być częścią. Nie da się zauważyć poszczególnych cykli póki nie przeminą, lecz trzeba starać się korzystać z każdego na swój sposób. Na przykładzie niezmienności tej małej, acz nazbyt doświadczonej dziewczynki, o której niewiele przecież wiadomo, Alfredsson unaocznia przemijanie, któremu każdy musi się poddać. Kontrastując zatrzymaną w czasie Eli z podlegającym prawom natury Oskarem, podkreśla wagę teraźniejszości.
Podejście prawdziwe i smutne, ale jednocześnie piękne poprzez samoświadomość, jaką narzuca. Nawiązując dialog z filozofią stoicką, z naciskiem na jej empiryczną część, szwedzki obraz prezentuje postawę przyjmującą ze szczerą radością to, co daje natura. I mimo że pod względem rozwoju charakterologicznego Eli jest postacią mało dynamiczną, to w filmie, w tym niezmierzonym wersecie jej życia, ona również zaczyna doświadczać przemijania. Nie wiadomo, ilu miała opiekunów, przypuszczalnie przebyła już swoje oceany czasu, ale w filmie widać, że Eli coraz częściej myśli o końcu swej tułaczki, końcu, którego wcześniej z dziką zaciekłością unikała. Paradoksalnie to właśnie ulatujące człowieczeństwo popycha ją w kierunku tej ostatecznej decyzji. Zakończenie wydaje się udowadniać co innego, lecz biorąc pod uwagę kontekst całego filmu jest zdecydowanie ambiwalentne. Nieprzypadkowo twórcy umieścili akcję właśnie w tym momencie istnienia Eli. Chcieli pokazać rodzące się w niej wątpliwości. Ona również dojrzewa, tego procesu nie da się uniknąć. I choć jest to jedynie zarysowane na tle przekształcenia się Oskara z postaci larwalnej w pięknego motyla, nawiązuje idealnie do nastroju i tematyki filmu.
Niemniej jednak z perspektywy dojrzewania postacią główną pozostaje Oskar. Chłopak staje się świadomy siebie, swojej seksualności, mentalnie dojrzewa do podejmowania decyzji. Nieprzypadkowo głównym bohaterem uczyniono chłopaka akurat w tym wieku przejściowym, w którym tak wiele zależy od środowiska i otoczenia. Oskar dostaje od losu Eli, dzięki której nie kończy jako szkolne popychadło. W tym miejscu widać, że twórcy poszli szerszą ścieżką interpretacji, ponownie nawiązując do natury i cykli życiowych. Każdy ma w sobie jakąś dzikość, niezdefiniowaną, nieodkrytą, emocje, które się w nim kołaczą, czasem wybuchając, czasem pozostając ukrytymi do dnia śmierci. Ważne jest, żeby coś lub ktoś pomógł je odkryć, popychając do działania. To kwestia wręcz darwinowska, tyle że bez zbędnego determinizmu. W świecie nieprzewidywalnej natury, której nośnikiem jest nieśmiertelna, wieczna Eli, przeżyje najsilniejszy, ale do bycia najsilniejszym trzeba zostać wychowanym.
I to właśnie ta szeroko definiowana natura jest równorzędnym bohaterem Pozwól mi wejść. Ażeby uzupełnić kreśloną przez cały film alegorię, zostaje ona również niejako spersonifikowana. Istnieją dwa przenikające się światy: świat natury i świat człowieka. W filmie wszystko, co nie jest wytworem ludzkich rąk – lasy pozwalające na oddech wolności, rzeka ukrywająca zwłoki, śnieg pozwalający na zapomnienie – należy do tego pierwszego. Eli jest tworem natury, jest stworzeniem całkowicie dzikim i nieobliczalnym, niezależnym od świata człowieka. A jednak ciągle w ten świat przenika, czy to aby towarzyszyć Oskarowi, czy żeby zaspokoić własne potrzeby. Egzystuje w klatce zależności, co dobitnie sugeruje miejsce, w którym śpi – obwarowana zamkami i tekturą wanna. Oskar natomiast, choć żyje w świecie ludzi, podobnie jak Eli kompletnie sobie z nim nie radzi. Pomaga jej istnieć w swoim świecie, ona zaś wprowadza go w mistyczny świat natury. Zostaje to dobitnie ukazane w momencie, kiedy Oskar buntuje się wreszcie przeciw swojemu szkolnemu prześladowcy i masakruje mu ucho – odbywa się to na śnieżnym pustkowiu, podczas szkolnej wycieczki. W każdym aspekcie filmu twórcy starają się zachowywać równowagę pomiędzy tymi dwoma światami; pomiędzy dziką, nieokiełznaną naturą, w której człowiek odkrywa swoje prawdziwe ja, a światem ludzkim, w którym wszystko wydaje się być przewidywalne. Tym oto sposobem Alfredsson z Lindqvistem tworzą metaforę kompletną, która wraz ze znakomicie dobranym tytułem oryginalnym, nie pozwala przestać o sobie myśleć.
Interpretując tytuł, na podstawowym poziomie odnosi się on do zakorzenionego w legendach motywu, który nakazuje wampirowi zawsze zapytać, czy może przestąpić próg domostwa. Jeśli tego nie zrobi, jego ciało zaczyna krwawić (może nawet umierać, ale w tym miejscu trzeba by zagłębić się w niuanse kina wampirycznego, co nie jest celem tego tekstu). Na wyższym poziomie jest to metafora decyzji. Stary opiekun wie, co go czeka w chwili, w której otwiera dziewczynce szpitalne okno – zgadza się na śmierć, niemal z radością, bowiem już od jakiegoś czasu (od pierwszych kadrów filmu) czuł, że jego czas nadszedł. Tymczasem Oskar nie wie co robi; przekomarza się z Eli, prowokując by weszła do jego mieszkania bez pozwolenia – w efekcie dziewczynka zamienia się w chodzący gejzer krwi.
Metafora niewinności i nieświadomości życia, które do pewnego momentu chronią młodego człowieka niczym kokon, by później mogła się dokonać transformacja, symboliczne wyrwanie ze świata dziecięcej naiwności i beztroski. Eli jest w tym sensie nośnikiem nie śmierci, lecz właśnie natury, tej nieprzewidywalnej i nieokreślonej siły, która włada ludzkim istnieniem. Na tym poziomie staje się metaforą decyzji, które człowiek podejmuje całe życie, decyzji zarówno egzystencjalnych, jak i przyziemnych: czy warto kochać, czy warto mieć przyjaciół, czy warto się starać.
Szwedzki obraz jest dziełem nietuzinkowym, które skłania do zatrzymania się na chwilę nad tym, co się widziało, do zmiany sposobu postrzegania estetyki filmowej, przestawienia się na inny tor myślenia. To filmowe przeżycie, które koi, uspokaja. Pięknie sfilmowany i przemyślany film, w którym mnogość interpretacji nie zawadza, a zniewala, ponieważ pokazuje, że nie wszystko musi być do końca określone.