TIM ROTH. 170 centymetrów talentu

Początek pięknej przyjaźni
Za zrządzenie losu lub szczęśliwy zbieg okoliczności należy uznać fakt, że pierwszy w pełni hollywoodzki film Rotha był jednocześnie pierwszym pełnometrażowym filmem kinowym Quentina Tarantino. Wściekłe psy z 1992 roku są dziś w wielu kręgach dziełem kultowym, a kino gangsterskie rozpisane na zaledwie kilku aktorów dało spore pole do popisu brawurowemu Brytyjczykowi. To chyba wtedy tak naprawdę zaistniał w świadomości zwykłych zjadaczy popcornu, do których perły pokoju Rosencrantz i Guildenstern… czy Vincent i Theo Roberta Altmana mogły nie dotrzeć. Po Wściekłych psach kariera w Hollywood stała przed Rothem otworem, a jednak kolejną pamiętną rolę zawdzięcza ponownie swemu przyjacielowi Quentinowi, który obsadził go w niewielkiej, ale bardzo charakterystycznej roli rabusia Ringo w Pulp Fiction. Dopiero jedno z najsłynniejszych filmowych dzieł lat dziewięćdziesiątych na dobre rozruszało karierę Tima, który już rok później został wyróżniony pierwszą – i jak dotąd jedyną – nominacją do Oscara za drugoplanową rolę Archibalda Cunninghama, diabolicznego antagonisty w Rob Royu Michaela Catona-Jonesa. Ta sama rola przyniosła mu nominację do Złotego Globa i najbardziej znaczący laur – nagrodę BAFTA. Na podobny sukces Roth musiał czekać do 1999 roku, choć już w nieco innej roli.
Po Rob Royu i Czterech pokojach, dwóch udanych występach Tima z 1995 roku, jego kariera nie stała się nieprzerwanym pasmem sukcesów. Zagrał co prawda u Woody’ego Allena we Wszyscy mówią: kocham cię, gdzie miał okazję popisać się talentem wokalnym, i w Klinczu u boku Tupaca Shakura, jednak kolejna wielka rola przyszła dopiero w 1998 roku za sprawą jeszcze jednego wielkiego reżysera: Giuseppe Tornatore. Słynny włoski filmowiec obsadził Rotha w głównej roli w 1900: Człowieku legendzie, przepięknej opowieści o muzycznym geniuszu, który całe swoje życie przeżył na wielkim liniowcu, ani razu nie schodząc na ląd. Często wybierany do ról oprychów, przestępców i rzezimieszków, Tim miał okazję wcielić się w postać niewinną i niezwykle wrażliwą, a jednocześnie w pewien sposób tragiczną. Z wyzwaniem tym poradził sobie znakomicie, dodając do swej imponującej filmografii kolejne wspaniałe dzieło i równie udaną rolę. W kolejnym roku natomiast jego aktorski dorobek nie wzbogacił się o ani jeden tytuł – Roth poświęcił rok 1999 na stworzenie i wypromowanie swego debiutu reżyserskiego pt. Strefa wojny.
Debiut bez znieczulenia
Nie sposób dokładnie wyrazić, jak trudny w odbiorze jest jedyny wyreżyserowany przez Tima Rotha film. Adaptacja powieści Alexandra Stuarta, opowiadającej o kazirodczej relacji ojca i córki i jej tragicznych konsekwencjach, to realizm o wiele bardziej brutalny niż ten, którego aktor-reżyser uczył się od Alana Clarke’a i Mike’a Leigh. Strefa wojny nie łagodzi emocjonalnego bólu humorem ani chwilami wzruszeń – to historia opowiedziana bez znieczulenia, w sposób naturalistyczny i dalece przygnębiający. Roth w swoim reżyserskim debiucie dociera do prawdziwego jądra ciemności (co ciekawe, zagrał w telewizyjnej adaptacji dzieła Conrada), uderzając w widza strumieniem ponurych, depresyjnych emocji. Opowiada o ułomnych relacjach rodzinnych z należną im głębią, poświęcając sporo czasu na zrozumienie uczuć każdego z czwórki bohaterów: ojca (Ray Winstone), matki (Tilda Swinton), córki (Lara Belmont) i syna (Freddie Cunliffe), który dowiaduje się o mrocznym sekrecie swojej rodziny i nie potrafi poradzić sobie ani z tą wiedzą, ani z równie zabronionym uczuciem do siostry. Tim Roth znakomicie opanował nie tylko sztukę prowadzenia debiutujących na ekranie młodych aktorów, ale także budowania napięcia, które po kilkudziesięciu minutach zaczyna być wręcz nie do zniesienia i jasnym staje się, że pogrążone w szarościach kadry Strefy wojny nie będą areną pozytywnego zakończenia.
Debiut Rotha spotkał się ze znakomitym odbiorem ze strony krytyków i jurorów festiwali filmowych. Zdobył Nagrodę Międzynarodowego Stowarzyszenia Kin Artystycznych (CICAE) w Berlinie, sam reżyser został zaś wyróżniony Srebrnym Kłosem na festiwalu w Valladolid i Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszego debiutanta. Mimo kontrowersyjnego tematu Strefa wojny zdobyła niemal uniwersalne uznanie, stając się zapowiedzią bardzo obiecującej kariery reżyserskiej. Niestety, pierwszy film Tima w nowej roli był jak dotąd także ostatnim, co może dziwić zwłaszcza w kontekście znakomitego odbioru dzieła. Czyżby Roth okazał się reżyserem zbyt surowym i radykalnym nawet dla brytyjskiej szkoły społecznego realizmu? Z pewnością jego debiut, stonowany i skąpany w tłumionych latami emocjach, kontrastuje dziś z karierą aktorską, pełną wyrazistych, charakterystycznych ról.
Artysta uniwersalny
Od kilkunastu lat Tim Roth po prostu pracuje jako aktor. Nie wyłuskuje jedynie niepowtarzalnych, genialnych produkcji, które mogłyby przynieść splendor i miejsce w panteonie sław. Pamiętny Guildenstern traktuje aktorstwo jako codzienną pracę, dlatego gra dużo i w najróżniejszych produkcjach. Nie stroni od telewizji, czego dowiódł w popularnym także w Polsce serialu Magia kłamstwa, bo przecież to właśnie na małym ekranie debiutował i to jemu zawdzięcza swą dzisiejszą pozycję. O nieco uśpionej intuicji Rotha świadczy fakt, że wcielił się w postać Seppa Blattera w niemiłosiernie krytykowanym obrazie United Passions, krótko po premierze umieszczonym na wszelkich listach najgorszych filmów wszech czasów. Wciąż jednak trafiają do niego scenariusze wyjątkowe, takie jak Broken Rufusa Norrisa czy wchodzący do polskich kin z końcem kwietnia 2016 roku Opiekun Michela Franco, gdzie Tim ma okazję do wykazania się aktorskim kunsztem podobnym do tego, jakim zachwycał widzach w pierwszych latach swojej kariery.
Gdyby jednak zawiodła go intuicja, a interesujące propozycje przestały do niego spływać, zawsze może liczyć na swego przyjaciela Quentina, który ostatnio tak udanie obsadził go po raz czwarty w Nienawistnej ósemce. Zawsze także może ponownie spróbować reżyserii, o powrocie do której cały czas wspomina w wywiadach. Jakkolwiek nie potoczyłyby się losy Tima Rotha, możemy być pewni, że nie da o sobie zapomnieć.
korekta: Kornelia Farynowska