THE MIDNIGHT GOSPEL. Nie to, czego się spodziewaliście

Srebrna mysz jest moim zdaniem pięknym i rozdzierająco szczerym studium oswajania się ze śmiercią. Bez grama sztuczności i patosu. Co więcej, wierzę, że może być kojącą serce terapią dla osoby borykającej się ze stratą kogoś bliskiego. Być może nie będzie to czynnik wyjątkowo zachęcający, ale przyznam, że ostatni odcinek serialu wycisnął ze mnie szczere łzy smutku i wzruszenia, co naprawdę nie dzieje się często. Warto obejrzeć The Midnight Gospel chociażby dla ostatniego odcinka, który udowadnia, że to trochę więcej niż zwykły serial.
Na koniec warto także wspomnieć o tym, co jako pierwsze rzuca się w oczy. Animacja The Midnight Gospel to element najbardziej zwodniczy – sugeruje zaś, że serial będzie czymś beztrosko absurdalnym, zdystansowanym do poważnych ambitnych treści. W rzeczywistości jednak ta prawdziwie fever dreamowa animacja w połączeniu z filozoficzną tematyką tworzy efekt przypominający narkotyczne majaki kogoś, kto właśnie osiąga kolejny etap wtajemniczenia kosmicznej świadomości. Animacja swą elastycznością przywodzi na myśl Pora na przygodę!, wcześniejszy serial Pendletona Warda. Jednak w przypadku The Midnight Gospel szata graficzna jest jeszcze bardziej wybujała. To słodko-kwaśna, rozlazła, zawiła epileptyczno-bagnista psychodelia. Feeria barw i kształtów z najgłębszych pozaziemskich narkotycznych wizji, pod płaszczykiem których przemycane zostają poważne filozoficzno-egzystencjalne rozkminy przeplatane zgrabnie absurdalnym humorem.
Podobne wpisy
Tematyka religii, duchologii, buddyzmu i medytacji, jak również narkotyków oraz psychodelików – wszystko to przewija się praktycznie w każdym odcinku. Już pierwsza rozmowa z pierwszego odcinka Smak króla naprowadza nas na to, że narkotyczna stylistyka będzie tu odgrywać kluczową rolę. Ta swoista narkotyczność dostrzegalna jest nawet w tej warstwie animacji, która sprawia, że ruch obiektów i postaci nie przepływa w sposób płynny – jest jakby spowolniony, zacinający się, co ma zapewne przywodzić na myśl odbieranie rzeczywistości przez osobę na tripie. Widzowie trzymający chłodny dystans do tematu narkotyków mogą więc szybko się zniechęcić, co rozumiem – sama miałam na początku pewne obawy, które na szczęście szybko rozpłynęły się w wielobarwnej chmurze nasiąkniętej kwasem. Sama jednak przyznam, nie zachęcając do złego, że The Midnight Gospel jest nieco lepiej przyswajalnym serialem, gdy ogląda się go pod wpływem alkoholu, co przetestowałam, oglądając drugą połowę w towarzystwie kilku butelek piwa.
The Midnight Gospel nie spełnił moich oczekiwań. I bardzo dobrze, bo wynagrodził to z nawiązką. Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że takiego serialu animowanego jeszcze nie było i nawet o tym nie wiedząc, wszyscy na taki skrycie czekaliśmy. Jest to jednak serial wymagający dużego skupienia, uwagi oraz pilnego słuchania. Każdy odcinek rodzi nowe głębokie tematy do poważnych angażujących rozmów o życiu i śmierci. O nadziejach, stratach, lękach, o bólu i płaczu nim spowodowanym. Może być trochę jak medytacja, a jak głosi jedna z kwestii z serialu: „Medytacja to przygotowanie do śmierci”.