SZYBKA PIĄTKA #55. Najbardziej patetyczne sceny w historii kina
Szymon Skowroński
1. Władca pierścieni: Powrót Króla – wcześniejsze odsłony tej serii miały momenty, które aż kipiały patosem, jednak Jackson zawsze starał się go nieco kontrolować lub przygaszać jakimś żarcikiem. Finał całości jest jednak sekwencją, w której trzeba było zrobić coś wielkiego na pożegnanie. Tak więc wszystkie narody świata klęknęły przed czwórką malutkich istotek, o życiu których pewnie mało kto by wiedział, gdyby nie ta cała heca z pierścionkami. Patos “pozytywny”, ale jednak – nachalny.
2. Amistad – och, Spielberg w swoim żywiole. Czarnoskóry niewolnik uczy się kilku słów po angielsku, żeby zbuntować się przeciwko swojemu panu i krzyknąć wprost do kamery: “Give us free!”. Patos raczej negatywny.
3. Spartakus – nigdy wcześniej i nigdy później u Kubricka nie było sceny z takim natężeniem patosu. Wynika to pewnie z faktu, że Spartakus był robiony przez niego na zamówienie. Wspaniała historia buntu niewolników zwieńczona jest męczeńską śmiercią ich przywódcy. Kiedy rzymski oprawca pyta grupę towarzyszów niedoli osławionego Traka, który z nich to Spartakus, wszyscy, po kolei, wstają i jak jeden mąż przyznają: “Ja jestem Spartakus”. Człowiek aż robi się lżejszy, jak to ogląda. Patos zdecydowanie pozytywny!
4. Przełęcz ocalonych – Mel Gibson i jego przepis na scenę patetyczną aż do mdłości: weź kamerę, postaw ją nieco poniżej oczu Andrewa Garfielda, który robi właśnie smutną minę, poczekaj na piękne słońce, które nada obrazowi nieco poetyckości i każ aktorowi powolnym tonem powiedzieć kilka banałów. Potem dodaj muzyczkę w tonacji molowej. Powtórz dwadzieścia razy i już masz wstęp do filmu. Potem sfilmuj dwugodzinną masakrę – i masz gotowy film. Uznaję całą Przełęcz za patetyczny, napastliwy bzdet.
5. Pluton – od zawsze twierdzę, że w tym filmie Tom Berenger jest lepszy niż wszyscy pozostali aktorzy razem wzięci – taka dygresja. Obraz Olivera Stone’a ukazuje dwie strony natury człowieka, dwie strony konfliktu w Wietnamie – Amerykanów i Amerykanów, dwie postawy wobec rozkazów i dwie skrajne postacie sierżantów. Ten z dobrym sercem ginie w pięknej, podniosłej scenie, wyciągając ręce do nieba. Może w ostatniej chwili uwierzył w Boga? Patos raczej negatywny.
Agnieszka Stasiowska
1. Braveheart. Waleczne serce – spokojnie mógłby zająć pierwsze piętnaście miejsc w tej Szybkiej Piątce. Wszystkie te żenująco niepotrzebne zbliżenia nadętej a uduchowionej twarzy damskiego boksera z doczepami powodują u mnie każdorazowo chęć sięgnięcia po kubełek. Choć chyba jeszcze gorzej jest, kiedy zaczyna przemawiać. Cały ten film, pomijając swobodne potraktowanie historii, to jeden wielki głaskacz rozbuchanego ego Gibsona.
2. Nell – film w reżyserii Michaela Apteda z dość ciekawą rolą Jodie Foster ma jedną słabostkę. Dzika dziewczyna, która przez szereg miesięcy ma problem z prawidłowym wymówieniem własnego imienia, nagle, na sali sądowej, wygłasza płomienną mowę, której nie powstydziłby się Tom Cruise w swoich najlepszych japiszonowych występach. Nell, do tej pory wychowywana w głębokim lesie, praktycznie bez kontaktu z ludźmi, ni stąd ni zowąd piętnuje cywilizację, odwołuje się do głębi uczuć i wyciąga z kieszeni wszystkie otrzaskane przez stulecia argumenty. Absurdalne w swojej sztuczności.
3. Dzień niepodległości – wypada mi poprzeć przedpiścę. Amerykańskie filmy tego typu z definicji zawierają ten moment, kiedy występuje Prezydent albo inna Dowódcza Persona i wyrzuca z siebie gadkę motywacyjną godną kołczów personalnych dnia dzisiejszego. I choćby naród miał odstrzelone pół łba, poderwie się radośnie jak sasanka i podąży za swym wodzem w kierunku zachodzącego słońca czy gdziekolwiek indziej, gdzie mu każą. Ten typ tak ma, ale to Bill Pullman wyniósł tę mowę na zupełnie nowy poziom. Patos leje się gęsto, a widz z zachwytem łyka. Szacun.
4. Armageddon – Bruce Willis w patosie dyskretnym. Tym razem obyło się bez mów do tłumów, Willis postanowił poświęcić się dla świata znienacka i cichaczem (wszyscy wiedzieli, że to zrobi, ale nikt nie chciał psuć sceny uroczej Liv Tyler). I tak odszedł i zginął, i zginął chwalebnie, a wraz z nim kilka ziemskich miast. Co, oczywiście, mniej istotne, bo to nad losem bohaterskiego Stampera z amerykańską flagą na piersi mamy uronić łezkę.
5. Con Air – lot skazańców – tak trochę na przyczepkę. Ta scena, kiedy Nicolas Case odrzuca włos swój rzadki i wystawia rozanielone oblicze do słoneczka. Serce rośnie, a takoż i przekonanie, że fryzjer przysnął. Ale to przecież Cage, a jemu wybaczamy wszystko.