SZYBKA PIĄTKA #33. Nasze pierwsze filmowe zauroczenia
W życiu każdego widza jest taki moment graniczny, gdy ekranowa rzeczywistość przenika do prawdziwego życia, dając o sobie znać delikatnymi szmerami w sercu. Zaczyna się zazwyczaj w wieku dziecięcym i trwa w najlepsze przez resztę życia, odzywając się w nas niespodziewanie za każdym razem, kiedy urzeczeni wpatrujemy się w filmową postać, która oddziałuje na nas w sposób wykraczający poza normalne rejestry takich relacji. Bo, zaiste, jest to relacja, tyle, że taka, o której ta druga strona nie ma pojęcia.
Bohater Macieja Stuhra w Fuksie powiedział, że pierwsza była Claudia Schiffer na okładce Twojego Stylu. Chłopak wiedział, co mówi. My tymczasem przyjrzymy się naszym najwcześniejszym filmowym zauroczeniom, postaciom oraz aktorom się w nie wcielającymi, którzy odcisnęli na nas niezatarte wrażenie.
Krzysztof Walecki
- Michelle Pfeiffer – Poślubiona mafii/Powrót Batmana – mniej więcej w tym samym czasie, mając 9-10 lat, zobaczyłem Poślubioną mafii oraz Powrót Batmana – cudowne, wzbogacające życie doświadczenia natury estetycznej. Nie tylko dlatego, że filmy rewelacyjne, lecz głównie przez wzgląd na Michelle Pfeiffer, emanującą siłą, erotyzmem, drapieżnością i czułością, czyli przymiotami, o których wtedy w ogóle nie miałem pojęcia. Ale czułem, że oglądam istotę jakby z innej planety, zaś moje serducho bije szybciej niż zazwyczaj. A później były Zaklęta w sokoła, Ucieczka w noc, Frankie i Johnny, Wilk, Młodzi gniewni, a nawet okrutnie zły Grease 2, i już mnie miała na wieki wieków i po wsze czasy.
- Marisa Tomei – Tylko ty – nie powiem, aby Tylko ty było najlepszą komedią romantyczną, jaką widziałem, ale urok, jakim emanuje w tym filmie Marisa Tomei jest obezwładniający. W latach 90. w tego typu kinie królowały Meg Ryan oraz Sandra Bulllock, i obie poradziłyby sobie znakomicie w romansie Normana Jewisona. Ale Tomei ma coś, czego one nigdy nie miały – seksapil. Ten aż wylewa się z niej, za każdym razem, gdy jej bohaterka wzdycha, śmieje się, bądź patrzy tęsknym wzrokiem za swoim wyśnionym Damonem Bradleyem. Całkiem inna, choć równie rewelacyjna była w Moim kuzynie Vinnie jako wyszczekana i krzykliwie ubrana narzeczona głównego bohatera. W obu filmach nie da się jej nie kochać.
- Joan Severance – Nic nie widziałem, nic nie słyszałem – ślepy Richard Pryor i głuchy Gene Wilder kontra zimna jak lód Joan Severance w roli zabójczyni, która potrafi uwieść każdego. Nic więc dziwnego, że dla obu niepełnosprawnych bohaterów jest ona wyjątkowo trudnym przeciwnikiem – jak walczyć z kimś, kogo się jednocześnie pożąda? I w tej szalonej komedii jest to, o dziwo, wspaniale wygrane, głównie dzięki samej Severance. Piękna, posągowa i wyniosła, której jednak trudno nie kibicować. Chyba wtedy, po raz pierwszy w życiu, zobaczyłem, że zło może być pociągające i nic na to nie można poradzić.
- Natasha Henstridge – Gatunek – Gatunek nie należy do mądrych filmów, ale w końcu jest to przepełnione efektami specjalnymi kino akcji z kosmitką, która dąży do prokreacji za wszelką cenę. Sil jest zatem śmiertelnie niebezpieczna, zwłaszcza, gdy jest naga, a że gra ją modelka Natasha Henstridge, trudno oderwać od niej wzrok (zwłaszcza męskiej części publiczności). Henstridge gra przede wszystkim ciałem i pod tym względem jest to rola oscarowa. A jeśli ktoś uważa, że obecna Szybka Piątka jest seksistowska, teraz ma na to najlepszy dowód.
- Madeleine Stowe – Zasadzka – oto film, na którym z jednej strony nie sposób się bawić, a z drugiej trudno tak do końca zaakceptować punkt wyjścia. Bo oto dwóch sympatycznych policjantów podgląda Bogu ducha winną kobietę, aby schwytać jej byłego, psychopatycznego chłopaka. Cel uświęca środki, ale gdy obserwowaną jest wyjątkowo pociągająca Madeleine Stowe niełatwo oddzielić obowiązek od przyjemności. Ta ostatnia udziela się nie tylko Richardowi Dreyfussowi, ale i mi z każdym kolejnym seansem. Bo Zasadzka jest o podglądaniu cudzego życia, do którego chce się wejść (czy nie każdy widz tak czasem ma?) oraz o realizacji tego marzenia. A gdy po drugiej stronie obiektywu stoi boska Madeleine, która swoją obecnością sprawia, że samemu Dreyfussowi język się plącze i zachowuje się jak wariat, nie ma takiego, który by się jej oparł.
Karolina Chymkowska
- Andy Garcia – Ojciec chrzestny III, Czarny deszcz, Kiedy mężczyzna kocha kobietę…- … i w zasadzie każdy film, w którym się pojawiał. Moje zauroczenie Andym – miałam nawet jego zdjęcie nad biurkiem, ha! Trwa do dzisiaj. Nie tylko z uwagi na dziesięciogwiazdkową urodę, ale magnetyczne spojrzenie, które przykuwa bez reszty, jak również naturalną charyzmę. Promieniuje z niego siła, osobowość i charakter. Bardzo żałuję, że jego kariera aktorska ostatnimi czasy tak bardzo przycichła.
- Bill Pullman – Ja cię kocham, a ty śpisz – nie pojmuję, jak Lucy mogła w ogóle poświęcić drugą myśl Peterowi, skoro miała pod ręką Jacka. Ja bym się nie zastanawiała. Ten uroczo rozbrajający uśmiech, szczerość, naturalność, indywidualizm, odwaga podążania własną drogą wbrew opinii rodziny. Wolny duch, na którym można jednak ślepo polegać. Każdą powtórkę tej skądinąd sympatycznej romantycznej komedii funduję sobie właśnie dla niego.
- James Spader – Seks, kłamstwa i kasety wideo, Biały pałac, Crash… – James prezentuje na ekranie ekscytującą mieszankę: jest w nim coś nieokreślonego, niebezpiecznego, jakaś nierozwiązana zagadka. Jego głos, uważne, przeszywające na wskroś spojrzenie, pod którym czujesz się nieswojo. Ma w sobie masę mrocznego seksapilu. Zawsze się go trochę bałam, ale jest uzależniający:)
- Kevin Costner – Robin Hood: Książę złodziei – a jeszcze bardziej Bryan Adams w teledysku na koniec. Nie wiem co prawda, czy akurat tak wyobrażam sobie idealnego Robin Hooda – już poza wszystkim, powinien mieć nieco inny akcent… ale i tak zachowałam w sercu wiele ciepła i dla filmu (powtarzam sobie regularnie), i dla Kevina. Dla Bryana też.
- Griffin Dunne – Kim jest ta dziewczyna? – nawet nie wiem, jak to uzasadnić, ponieważ filmu nie widziałam od czasów zamierzchłego dzieciństwa, natomiast notuję z kronikarskiego obowiązku, ponieważ na punkcie Dunne’a popadłam wówczas w obsesję. Regularnie wpisywałam go pod pytaniem “ulubiony aktor” w zeszytach Złotych Myśli i w ogóle. Nie mam odwagi na powtórkę, bo boję się zniszczyć sentymentalne wspomnienie…
Jacek Lubiński
- Raquel Welch – właściwie nie tyle za futerkowe bikini, co całokształt twórczości. I owszem, to ona sprawiła, że gówniany film o dinozaurach jawi się jako estetyczne arcydzieło. Lecz zanim Andy Dusfresne utrwalił ją na swojej więziennej ścianie w Shawshank (i w świadomości wszystkich tych na bakier z latami 60.), była przecież Fantastyczna podróż, w której dzielnie jej towarzyszyłem oraz, a może przede wszystkim westerny, w których zawsze prezentowała się najlepiej. To dla niej chciałem gwizdać Bandolero!, to z nią mogłem kraść 100 karabinów i w końcu to jej Hannie Caulder trudno jakkolwiek wymazać mi z pamięci. Nawet dziś zresztą, pomimo dawno przekroczonej 70-tki, od Raquel trudno oczy oderwać. Chwalmy ewolucję, której nawet Frank Drebin nie zdołał pokonać!
- Angie Dickinson – Rio Bravissimo! – wszyscy zawsze jarali się strzelalinami, a dla mnie najlepsze i tak były wszystkie sceny pomiędzy pomnikowym szeryfem Chance’em, a dziewczyną o przydomku Feathers – kobiecie wywodzącej się być może z mało ciekawego środowiska, niezupełnie porządnej, ale za to na całe życie, za którą można umrzeć i dwa razy. Nic dziwnego, że nawet szeryf stracił dla niej w końcu głowę. Zazdroszczę.
- Alison Doody – Indiana Jones i cokolwiek – gdyby wszystkie zwolenniczki nazistów były takie jak Elsa, panowanie III Rzeszy byłoby zbawieniem dla całego świata, które przyjąłbym z otwartymi rękami. Dla jej austriackich pożegnań w irlandzkim wykonaniu nawet alianci gotowi by byli złożyć broń.
- Carey Lowell – zero-zero-miłość – chociaż Licencja na zabijanie kusi również obecnością Talisy Soto, to i tak Pam Bouvier pozostaje najlepszą partnerką słynnego agenta MI-6. Kropka.
- Kathleen Turner / Nancy Allen – dwie na swój sposób kobiety fatalne. O ile jednak ta druga często wymagała pomocy, nawet będąc wyszczekaną policjantką u boku Robocopa, o tyle Kathleen sama z reguły stanowiła zagrożenie – czasem dla życia, zawsze dla serca i męskiej chuci. Jakkolwiek obie idealnie trafiły w swój czas, perfekcyjnie się uzupełniając. Obie kosmicznie gorące, z nogami za milion dolarów, za swoich najlepszych lat stanowiły definicję pożądania. Z żadnej nie potrafiłbym zrezygnować za nic w świecie.
Wyróżnienia: Lea “you’re my mo…, you’re my mo…” Thompson, Phoebe “kochają mnie nawet Gremliny” Cates, Sigourney “włożyłam w Obcym za małe majteczki” Weaver, Kim Ba(t)singer, Gong “konkubina pod czerwonymi latarniami” Li, Nicole Kidman (gdy jeszcze była ruda, to we wszystkim palce lizać), Patsy Kensit i jej dwie doskonałe Zabójcze bronie, Carrie Fisher w złotym bikini, które u każdego pobudzało moc.
Jan Dąbrowski
- Winona Ryder – nie pamiętam dokładnie, w którym filmie zobaczyłem ją pierwszy raz – ale były to chyba Małe kobietki. Od tamtej pory drobna brunetka o jasnej skórze, pięknych oczach i dźwięcznym głosie stała się dla mnie – niedoścignionym zresztą do dzisiaj – wzorem kobiecej urody i wdzięku wśród aktorek. Jej obecność w obsadzie zawsze nobilituje dla mnie dany film, bo nie tylko świetnie wygląda i brzmi, lecz także potrafi przyciągnąć do ekranu swoim aktorstwem. I choć najbardziej lubię ją oglądać w Przerwanej lekcji muzyki, równie doskonale prezentuje się w Małych kobietkach, czwartej części Obcego czy w obrazach Burtona. Tak, w Drakuli też (choć tam lepiej wygląda niż gra). Ostatnio rzadziej obecna na ekranie, ale jeśli już, to w dalszym ciągu czaruje mnie i zachwyca. Przezornie nie obejrzałem dotychczas wszystkich filmów z Winoną – robię to stopniowo, by na nowo ją odkrywać, a tym samym wypełnić sobie oczekiwanie na premiery, w których zagra.Miała być piątka, więc zaznaczam, że na mojej liście po Winonie Ryder następuje długa przerwa, po której znajdują się (w kolejności dowolnej):
- Liv Tyler – za teledysk do piosenki Crazy, który swego czasu oglądałem z wypiekami na twarzy, właśnie ze względu na Liv.
- Asia Argento (w Transylwanii) – zauroczenie nieco późniejsze i jednorazowe, ale intensywne. Coś niesamowicie przyciągającego jest w Zingarinie porzuconej przez chłopaka i błąkającej się po Rumunii kobiecie z Transylwanii. Sposób, w jaki przeżywa wszystko, co ją spotyka, w jakiś sposób ujęło mnie, a sama Argento w tym filmie jest wyjątkowo pociągająca (jak się potem okazało, nie udało jej się mnie uwieść w żadnej innej roli).
- Marion Cotillard – jest coś niesamowitego w tym zmęczonym spojrzeniu i specyficznym uśmiechu. Ani urody, ani talentu nie można jej odmówić, a im mniej ma na sobie makijażu, tym lepiej wygląda. Z jednej strony nie wyróżnia się szczególnie na tle innych aktorek – z drugiej strony ma w sobie coś słodkiego i pociągającego.
- Claire Danes – za uroczy uśmiech i delikatną urodę. Właściwie nie w moim typie, ale…
Wyróżnienie: Patricia Arquette w Stygmatach. Pyskata i bezpośrednia fryzjerka o drapieżnym uśmiechu. Gdybym pił, poszedłbym z nią na piwo czy coś.
Dawid Gawałkiewicz
- Mena Suvari – American Beauty – moja lista filmowych zauroczeń została ułożona chronologicznie, z zastrzeżeniem, że sentyment do dwóch ostatnich aktorek mam do dzisiaj. Pierwszą osobą na punkcie której oszalałem będąc nastolatkiem była Mena Suravi. Do dziś pamiętam jej scenę z płatkami róży, jej młodzieżowa uroda była czymś co mi się bardzo wtedy podobało. Podczas przygotowywania tej Szybkiej Piątki tak się… rozmarzyłem, że aż ponownie sięgnąłem po American Beauty.
- Rachel Weisz – Mumia – po prostu mój typ. Ciemne, kręcone włosy, zgrabna sylwetka, pewne inne walory. No i ta silna osobowość, to też było fajne. Poza tym przypominała taką nieco bardziej realistyczną wersję Lary Croft, a to się ceniło (to, co zrobiła Jolie z tą postacią uważam za nieporozumienie…)
- Grażyna Wolszczak – Wiedźmin – jak już przy wymyślonych bohaterkach jesteśmy to nie sposób nie wspomnieć o Yennefer, która była moją ulubioną postacią literacką i chyba do dzisiaj nią pozostaje. Fakt, później pojawił się Dziki Gon, ale przed jego premierą była Wolszczak w Wiedźminie, która zawładnęła moją wyobraźnią i skutecznie wymazała wszelkie inne obrazy Yen jakie miałem w głowie.
PS. Wciąż czekam na wypowiedzenie przez jakąś aktorkę słynnego Jejku, jej… - Kate Winslet – Titanic – Winslet uwiodła mnie najróżniejszymi swoimi rolami, ale miały być to nasze PIERWSZE zauroczenia, więc padło na Titanica. „Zarzuty” mam identyczne jak do Weisz z Mumii, dzięki identycznemu zestawowi cech chwyciła mnie za hmpf… serce. Na szczęście, Winslet jest jak wino, im starsza tym lepsza, więc kocham ją po dzień dzisiejszy.
- Scarlett Johansson – Dziewczyna z Perłą – no i boska Scarlett, która ciągle wygląda jakby była późną dwudziestką. Nie mam pojęcia jak ona to robi! Zakochałem się w niej bez pamięci w Dziewczynie z Perłą. Staram się sobie nie zepsuć wspomnień związanych z tym filmem, więc nie oglądam go ponownie, bojąc się, że magia pryśnie.
Rafał Oświeciński
- Julie Delpy – Przed wschodem słońca to najlepszy film romantyczny w historii kina. Chciałem być na miejscu Hawke’a. Spacer po Wiedniu to emanacja najczystszej formy zakochania, a Julie Delpy to spełnienie marzeń każdego romantyka, którym byłem mając lat kilkanaście.
- Sherilyn Fenn – oh, Audrey. Co z tego, że wredna, jak w swej wredocie ponętna, wypełniona ogniem. To chyba jedna z pierwszych postaci kobiecych jakie widziałem – początek lat 90., telewizyjne wieczory – na które patrzyłem nie tylko jak na jedną z postaci w serialu, ale jak na pełnokrwistą bohaterkę fascynującą tylko swoją obecnością na ekranie.
- Patricia Arquette – nie jest to jakaś klasyczna piękność, natomiast miks tajemnicy, seksapilu, muzyki i sposobu kadrowania zapadł mi niesamowicie w pamięć, bez względu na to, czy Arquette była brunetką skrytą w cieniu, czy blondynką wjeżdżającą do warsztatu przy dźwiękach “This Magic Moment” Lou Reeda.
- Liv Tyler – jeśli Liv Tyler, to tylko Ukryte pragnienia Bernardo Bertolucciego. Film o inicjacji miłosnej, seksualnej; film o sposobie wartościowania tego, co ważne i nieważne. Liv w zwiewnej, kwiecistej sukience, pokazująca pierś – ależ to zrobiło wrażenie.
- Audrey Hepburn – bezpretensjonalna, bawiąca się naiwnością, niezwykle urocza postać. Kanoniczna dla gatunku, jakim są komedie romantyczne i odwieczny wzór piękna i elegancji, ale bez napuszania się. Uwielbiam ją w każdym filmie, jaki wystąpiła.