search
REKLAMA
Ranking

Szybka piątka #13 – Postacie epizodyczne, które najbardziej utkwiły nam w pamięci

REDAKCJA

25 sierpnia 2013

REKLAMA

Gwiazdy filmowe poświęcają miesiące ciężkiej pracy, żeby dać nam wielkie, emocjonujące widowiska i przykuć do ekranu swoją grą na długi czas. Czasami jednak zdarzają się aktorzy, którzy potrzebują zaledwie kilku minut, aby całkowicie skraść dla siebie pieczołowicie przygotowywany film oraz przestawić na boczny tor głównych bohaterów. Przedstawiamy nasze typy takich “kieszonkowych” tytanów i pytamy o wasze.

Dux

1. Jay i Cichy Bob – ten przekozacki duet obsadzony został na zasadzie różnicy wyglądu (chudy / gruby), oraz przede wszystkim charakterów –  Jay to wulkan energii, fabryka słów i karabin maszynowy strzelający wulgaryzmami; Bob dla odmiany nie mówi nic (aż do nieoczekiwanego monologu w “Chasing Amy” :). Pojawiali się epizodycznie, zaskakująco i zawsze zabawnie we wszystkich filmach Kevina Smitha (zresztą to on sam grał Cichego Boba), przeważnie stojąc pod ścianą. Zostali odarci z aury tajemniczości i zajebistości dopiero filmem “Jay i Cichy Bob kontratakują”, gdzie zagrali główne role.

2. “Frankenstein” – Tragicznie zakończona zabawa potwora z małą Marią (Marilyn Harris) nad brzegiem jeziora, jest, obok sekwencji ożywienia, drugą najbardziej znaną, ikoniczną sceną filmu Jamesa Whale’a. Siedmioletniej aktorce w ciągu zaledwie kilkunastu sekund przed kamerą udało się zostać (na krótko, ale zawsze) przyjaciółką monstrum, wzruszyć widzów, stać się obiektem największego zwrotu akcji w filmie (po jej śmierci monstrum jest ścigane przez wściekły tłum), i zapisać na trwałe w historii kina.


3. “Przylądek strachu”
– Po 29 latach od wspólnego występu w „Przylądku strachu” (1962 r.), Robert Mitchum i Gregory Peck pojawili się w epizodycznym występie w remake’u Martina Scorsese. Tym razem jednak panowie (znakomity pomysł!) zamienili się miejscami. Psychopatyczny morderca grany w oryginale przez Mitchuma, tu jako stróż prawa pomaga prześladowanej rodzinie Sama Bowdena (Nick Nolte), natomiast Peck (w oryginale głowa prześladowanej rodziny) broni psychopaty Maxa Cady’ego (Robert De Niro) przed sądem. Mitchum i Peck z racji odtwarzanych postaci, nie mieli jednak w filmie żadnej wspólnej sceny. Rola adwokata Maxa Cady’ego była ostatnim występem Gregory’ego Pecka w filmie kinowym.

4. “Desperado” – Po „Desperado” w pamięci pozostają nie srzelaniny, nie nożownik Danny’ego Trejo, nawet nie prolog w wykonaniu Steve’a Buscemiego. Zawsze gdy pomyślę o „Desperado” widzę Quentina Tarantino opowiadającego w trybie ADHD dowcip o gościu obsikującym barmana, wytrąconego z równowagi Tarantino ochlapanego krwią tryskającą z zastrzelonego klienta i wreszcie zdziwionego Tarantino, zgarniającego kulkę w głowę tylko za to, że omyłkowo wzięto go za kompana Antonio Banderasa. Ileż zwrotów akcji i różnych stanów ducha zaliczył w kilkadziesiąt sekund Quentin Tarantino!

5. “Punisher” – Bardzo lubię „Punishera” bo twórcy olali CGI i tanie efekciarstwo, na korzyść powrotu do pełnokrwistej sensacji z lat 80. Esencją tego brutalnego filmu jest kapitalna walka z wielkim Ruskiem, postacią niemal karykaturalną w swoim wyglądzie, ubiorze i zachowaniu. Milczący gigant pojawił się w filmie zaledwie na kilka minut, ale stworzył (wraz z Frankiem Castle) jedną z moich ulubionych i najbardziej zaskakujących naparzanek wszech czasów.

 

Piotr Han

1. „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”  – Al Mulock, Woody Strode, Jack Elam. Trzech mężczyzn, którzy przez 10 minut spokojnie czekają na pociąg – trudno sobie wyobrazić mniej fascynującą scenę. Sergio Leone jednak potrafił stworzyć z tego majstersztyk.  Dobrał do tego świetnych wykonawców  – początkowo chciał obsadzić „Dobrego, Złego i Brzydkiego”, czyli Clinta Eastwooda, Lee Van Cleefa i Eliego Wallacha, jednak nic z tego nie wyszło. I Bardzo dobrze! W tej chwili trudno jest mi sobie wyobrazić innych odtwórców niż ci, którzy finalnie pojawili się w filmie. Ich zmęczone życiem twarze na długo zapadają w pamięć. Dramatyzmu całej historii dodaje fakt, że Al Mulock (na zdjęciu) popełnił samobójstwo w dzień po nakręceniu tej sceny. Wyskoczył przez okno (będąc ciągle ubranym w swój filmowy kostium) ponieważ – jeżeli wierzyć legendzie – nie mógł zdobyć narkotyków, bez których nie był w stanie funkcjonować. 

2. „Chinatown” – Roman Polański.  Epizod “z nożem” jest bez wątpienia jedną z najbardziej znanych scen tego genialnego filmu. W ciągu tych kilku minut mrok i paranoja dosłownie wylewają się z ekranu.  Ciężko mi rozsądzić, czy jest to bardziej zasługa Polańskiego – aktora, czy Polańskiego – reżysera, który przydzielił sobie najciekawszą rolę. Faktem jest jednak, że scena okaleczenia J.J Gitesa jest jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów w hollywoodzkiego kina lat siedemdziesiątych.

 3. „Big Lebowski” – John Turturro. Mimo krótkiego czasu ekranowego Jesus Quintana jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci z „Big Lebowskiego”. Scena na kręgielni jest małym aktorskim (i reżyserskim) majstersztykiem.  Gra w kręgle już zawsze będzie mi się kojarzyła z „Hotelem California” w interpretacji „Gypsy Kings”. I Jesusem.

4.  Pulp Fiction” – Christopher Walken. Monolog o zegarku – czy trzeba coś więcej dodawać? To krótkie przemówienie jest jedną z najbardziej błyskotliwych scen tego błyskotliwego filmu. Walken był zabawny, ale nie popadł w groteskę. Podał swoje kwestie w najlepszy  z możliwych sposobów.

5. „O północy w Paryżu” Adrien Brody. Rzadko się zdarza, żeby aktor, który pojawia się na ekranie w jednej scenie „ukradł” cały film. Brody’emu się tak sztuka udała. Jego Salvador Dali jest tak bardzo, charakterystyczną postacią, że po seansie, to właśnie epizod z jego udziałem okazuje się być najczęściej wspominanym momentem z „O północy w Paryżu”.

 

Arahan

1. “Batman” – Tracey Walter. Pomagier Jokera – Bob. Prawie nic nie mówi, niewiele robi, ale jest szalenie charakterystyczny. Morda stuprocentowego zakapiora, skórzana kurtka i kapelusik – niby nic, ale mówiąc Batman, zawsze będę miał przed oczami tego, którego Joker nazwał swoim numerem 1.

2. “Poszukiwacze Zaginionej Arki” – Terry Richards. Scena z nim to już klasyka kina. Ogromny, zarośnięty jegomość w turbanie, wywijający mieczem na lewo i prawo oraz Indy, który sięga po broń i jak gdyby nigdy nic posyła zbira na tamten świat. Geneza sceny, jej wydźwięk i radocha jaką daje, sprawia, że Terry musiał trafić na listę.

3. “O dwóch takich co poszli w miasto” – Jamie Kennedy. Postać świra, który w ogromnym lesie musiał zatrzymać się przy krzaczku, obok którego Kumar postanowił sobie ulżyć. Nieobecny wzrok, dziwna gadka i nerwowe ruchy sprawiają, że nie sposób wyrzucić tej sceny z pamięci. Smaczku dodaje rozmowa o nietypowym uczesaniu wiadomo czego oraz tekst Kumara o nożu w plecach.

4. “Od zmierzchu do świtu” – Tom Savini. Skórzane portki, zarost jak u gwiazdy porno, bicz i dwa magazynki razem z lufą  w okolicach krocza – sex maszyna jak się patrzy. Świetna i szalenie charakterystyczna postać, która razem z resztą kierowców staje do nierównej walki z zastępami wampirów.

5. “Fisher King” – Michael Jeter. Kto widział ten film chociaż raz, ten na pewno pamięta rolę Jetera. Bezdomny śpiewak kabaretowy, przebrany za kobietę, dostarczający wiadomość do biura – coś fantastycznego. Śpiew, ruchy, strój i ekspresja z jaką aktor odegrał ten krótki występ zasługują na słowa uznania. Ważna uwaga – blond peruka idealnie komponuje się z wąsami.

 

Piwon

1. „Gwiezdne wojny”– zaryzykuję stwierdzenie, że Boba Fett jest jedną z najbardziej charakterystycznych i zapadających w pamięć epizodycznych postaci w historii kina – przynajmniej tego fantastycznego. Ten słynny łowca nagród, bezwzględny najemnik, jest dziś otoczony kultem sporych rozmiarów i nie można powiedzieć, że sobie na to nie zasłużył. Z pewnością, to co najbardziej nas do niego przyciąga, to ta specyficzna aura tajemniczości unosząca się nad tą postacią, podszytą jedynym w swoim rodzaju kostiumem, zawierającym ślady dawnych starć, oraz charakterystycznym brzmieniem głosu. Boba Fett rewelacyjnie prezentuje się zarówno w zwarciu jak  i… jako element tła (u boku Jaby lub Vadera). Zdemitologizowany został za sprawą prequelowej trylogii, ale nie przeszkadza to w cieszeniu się każdą sceną z jego udziałem w trylogii starej.  Kwestią dyskusyjną pozostaje zatem tworzenie dla niego spin-offa (co sugerują plotki), wszak Boba Fett zdaje się być stworzony do odgrywania epizodu, ale co tam – i tak każdy fan z niemałą chęcią obejrzałby go w roli głównej.

2. „Inwazja porywaczy ciał” (1978) – Niewielu z was pewnie pamięta rolę Roberta Duvalla w tym filmie. Zajęła ona zaledwie kilkanaście sekund czasu ekranowego. Scena z jego udziałem jest jednak tak sugestywna, że wprost nie sposób o niej zapomnieć po seansie. Chodzi oczywiście o scenę początkową filmu, w której Duvall wciela się w postać tajemniczego księdza, bujającego się na jednej z huśtawek na placu zabaw.  Niby nic nadzwyczajnego, ale ukazane jest to w taki sposób, by zaintrygować i wzbudzić niepokój. Ksiądz oddając się uciesze, ślepo wpatruje się w grupkę dzieci, stwarzając wrażenie obłędu. To z pewnością postać symboliczna i intencjonalna, ponieważ umieszczona na początku filmu, najprawdopodobniej zwiastować ma nadchodzące zagrożenie.

3. „Matrix Reaktywacja”– Kontynuacja „Matrixa” z reguły kojarzona jest z wybornymi scenami akcji. Ja jednak bardzo lubię nieco subtelniejszą scenę, w której Neo trafia do Architekta. W całym tym szale na chwilę przystajemy, by dokonać filozoficznej refleksji nad sensem misji wybrańca. Postać Architekta jest jedną bardziej intrygujących, filmowych alegorii Boga. Jest też nośnikiem bardzo ciekawych koncepcji, wzbogacających treść filmu, i choć dla wielu jego monolog wypada pretensjonalnie, ja słucham go za każdym razem z takim samym zainteresowaniem.

4. „Taksówkarz”– Pozwolę sobie wkleić fragment mojej analizy filmu, gdyż wspomniałem w niej, iż w filmie zobaczymy także ciekawy epizod odegrany przez samego reżysera. Chodzi oczywiście o scenę, w której Travis podwozi sfrustrowanego zdradą męża pod dom, w którym jego żona prawdopodobnie przyprawia mu rogi. Rola ta pierwotnie należała do dobrego przyjaciela Scorsese, jednak przez niedopasowanie terminów zdjęć musiał z niej zrezygnować. To De Niro namówił reżysera do zastępstwa.” I bardzo dobrze, że go namówił, bo swój epizod odegrał wybornie!

5. Seria o Jamesie Bondzie – Uwielbiam te typowe dla odcinków serii momenty, w których Bond szykując się na kolejną misję, odwiedza Q, a ten prezentuje mu coraz to bardziej wymyślne gadżety. Nie podważam umiejętności agenta 007, ale chyba się zgodzicie, że gdyby nie wynalazki Q, Bond nie byłby tym samym Bondem. Q to epizod, ale jakże znaczący.

 

Crash

1. “Armia Boga” – Viggo Mortensen jako najbardziej przerażające filmowe wcielenie Szatana. Jest na ekranie przez zaledwie parę minut, nie odgrywając szczególnie ważnej roli w przebiegu akcji, lecz emanuje takim złem i pogardą dla wszystkiego i wszystkich, że podskórnie czujemy niebezpieczeństwo z jego strony. Nawet, gdy żartuje robi to w wyjątkowo niepokojący sposób.

2. “Historia przemocy” – choć William Hurt został nominowany do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową, trudno nie odnieść wrażenia, że zagrał jedynie epizod. Jego postać pojawia się dopiero w finale, w którym wita się z dawno nie widzianym bratem, a potem chce go zabić. Nie można oderwać oczu od jego bródki i twarzy, która w jednej scenie wyraża więcej emocji (i jakich różnych) niż lico Seagala w ciągu całej jego kariery. Plus wisienka na torcie w postaci “How do you fuck that up?”.

3. “Blue Velvet” – pamiętacie scenę, gdy Dennis Hopper zabiera Kyle’a MacLachlana na przejażdżkę, i lądują u Deana Stockwella, który zaczyna śpiewać z playbacku piosenkę Roya Orbisona, trzymając w ręku lampę zamiast mikrofonu? Lynch ma smykałkę do dziwacznych epizodów, a to jest jeden z najlepszych i najmniej spodziewanych w jego twórczości. Tym bardziej, że Stockwell – w koszuli z żabotem, wymalowaną twarzą i kolczykami w uchu – nijak nie pasuje do “Blue Velvet”, a jednocześnie nie można sobie wyobrazić tego filmu bez niego.

4. “Znaki” – dopóki M.Night Shyamalan pojawiał się w swoich filmach zaledwie na chwilę, było dobrze. W “Znakach” ma jedną scenkę z Melem Gibsonem, podczas której demonstruje niesamowite skupienie w swoim monologu. Nie jest to wybitna rola, ale gdy stoisz naprzeciw Mela Gibsona i okazujesz się w tej jednej scenie być lepszy niż on, możesz sobie pogratulować.

5. “Samoloty, pociągi i samochody” – Steve Martin w roli głównej vs Kevin Bacon w epizodzie ścigają się o ostatnią wolną taryfę na zatłoczonej ulicy w Chicago. Nie można lepiej zacząć filmu.

 

Aaron

1. „Czas apokalipsy” – Robert Duvall jako ppłk Bill Kilgore – Co prawda rola Roberta Duvalla w arcydziele Francisa Forda Coppoli jest wymieniana jako jedna  z głównych, to nie zmienia to faktu, że jego postać pojawia się zaledwie (biorąc pod uwagę czas trwania całego filmu w wersji rozszerzonej) na kilkanaście minut. Zatem bez oporów można ją zaliczyć jako epizodyczną. Duvall stworzył postać charakterystyczną, z zapadającym w pamięć kultowym dialogiem („I love the smell of napalm in the morning.”), i jakże różną od tej, którą zagrał w „MASH”, udowadniając tym samym jakim jest wszechstronnym aktorem. Definitywnie najbardziej wyróżniająca się rola z całego filmu, zaraz obok Marlona Brando oczywiście.  Postać Duvalla należy do ścisłej czołówki filmowych wariatów z filmów wojennych, zaraz za sierżantem Hartmanem granym przez R. Lee Ermeya z kubrickowskiego „Full Metal Jacket”.

2. „Polowanie na mysz” – Christopher Walken jako Cezar eksterminator – Ta niewielka rola Walkena  w debiutanckim obrazie Gore’a Verbinskiego to prawdziwa perełka. Co prawda nie ma on tak gadane jak w epizodzie z „Pulp Fiction” (o którym poniżej), ale sposób w jaki wypowiada „You have mice” czy „You have to think… like a mouse!” sprawia, że wbija się w pamięć i nie popada przy tym w śmieszność, nawet jedząc mysie bobki. No i ten genialny kostium.

3. „Glengarry Glen Ross” – Alec Baldwin jako Blake – Jego kilkuminutowy dialog sprawia, że dosłownie ciary przechodzą po plecach, nawet jeśli niekoniecznie czujesz klimaty branży nieruchomości. Po prostu wiesz, że z nim nie ma żartów.

4. „Pulp Fiction” – ponownie Chritopher Walken, tym razem jako Kapitan Koons – Za monolog o złotym zegarku powinien dostać Oscara. Podobno wypowiedział go tylko i raz i w dodatku bez żadnej przerwy. Geniusz!

5. „Proces” – Anthony Hopkins jako Ksiądz – Sam film co najwyżej średni, jak na adaptację Kafki. Magnesem miało być nazwisko Hopkinsa, który ostatecznie pojawia się tylko na kilkanaście minut. Ale dla tych kilkunastu minut naprawdę warto, bo podobnie jak w książkowym oryginale, jest to postać niezwykle znacząca i w dodatku świetnie zagrana.

 

Bucho

1. „The Long Kiss Goodnight – Gladys O’Connor jako Alice – film napakowany jest całą masą wybitnie rozwalających tekstów, z których większość serwuje Samuel L. Jackson, ale ten najlepszy odnosi się do Alice i jej zafascynowanego własnym odbytem psa. Ów tekst nie byłby w połowie tak zabawny, gdyby nie miks stoickiego spokoju i pełenej konsternacji ze strony Alice, która wygląda jak gdyby wraz z wieczorną herbatką i ciastem, przyjęła porcyjkę relanium. Coś pięknego.

2. „From Dusk Till Dawn – Cheech Marin jako Chet Pussy/Carlos. Cheech zalicza w filmie aż trzy epizody, każdy jako inna postać, a dwa z nich zawsze powodują u mnie potężnego banana na twarzy. Chet Pussy – wiadomo, król promocji i bezkompromisowego public relations speluny co się zowie Titty Twister, natomiast Carlos niszczy system wspólnym dialogiem z postacią graną przez Clooneya – „To jakieś pojeby?” – leżę!

3.  „Glengarry Glen Ross” – Alec Baldwin jako „Fuck you. That’s my name”, czyli Blake. Zamiast się rozpisywać na temat wybitności sceny z udziałem Baldwina (jak i samej postaci), po prostu zacytuję samego zainteresowanego: „A-B-C. A-Always, B-Be, C-Closing. Always be closing, always be closing”. Genialna scena, genialny epizod.

4. „The Terminator – Bill Paxton jako Punk – Bill to debeściak i tyle, a w wersji bez zęba na przedzie, za to z tatuażem bieżnika na twarzy i sprężynowcem w  łapie, po prostu kradnie scenę („Fuck you, Asshole”)… kradzieży ciuchów przez Arnolda – nie endoszkielet wychodzący z płomieni, nie strzelanina na komisariacie, ale Paxton jako punk, to pierwsze co mam przed oczami, gdy myślę o pierwszym Termku.

5. „True Lies – Mike Akrawi jako operator kamery Szkarłatnego Jihadu – ta roztrzęsiona dłoń, to spocone lico, ten ciężki oddech i hasło: Battery Aziz!”, a na deser wybuchowy, kreskówkowy finał na moście z jego udziałem –   bez cienia przesady, uznaję faceta  prawdziwą gwiazdą widowiska Jamesa Camerona.

 

Gamart

1. „Policja zastępcza” – Samuel L. Jackson i The Rock, jako najlepszy kumpelski duet policyjny w historii. Nieustraszeni ponad granice ludzkiego pojmowania. Bardziej rozumieć bez słów się już nie da. „Aim for the bushes?”

2. „Annie Hall” – Christopher Walken zagrał tutaj praktycznie Christophera Walkena. Absurdalny brat głównej bohaterki i jego hipnotyzujący wzrok skradli całe przedstawienie, a przejażdżka samochodem jeszcze nigdy nie była tak emocjonująca – Bullitt mógłby czyścić mu buty.

 

3. „Zack i Miri kręcą porno” – Justin Long to król epizodów. Kilkuminutowymi występami ukradł „Stare wygi” oraz „Idiokrację”, ale apogeum jego króktodystanowego talentu nadeszło właśnie w filmie Kevina Smitha. Jako gej Brandon jest bardziej męski i posiada więcej charyzmy niż niejeden bohater kina akcji, a jego tyradę związaną z pracą w branży porno ciężko byłoby przedstawić w lepszym stylu.

4. „Glengarry Glen Ross” – Wiem, że Alec Baldwin będzie się powtarzał, ale jego rola to po prostu kult kultów. Trudno coś napisać, trzeba samemu zobaczyć, jak wygląda dobrze rozpisana oraz odegrana postać, która nie rozmienia się na drobne i kondensuje w sobie absolutne podstawowe cechy biurokratycznej maszyny do niszczenia ludzi.

5. „Zakochany Szekspir” – Judy Dench dostała za ten film Oscara, mimo, że zaledwie przemknęła przez ekran. To wrodzony talent, żeby w takim czasie absolutnie zelektryzować widzów swoją osobą. Koronowana głowa jeszcze nigdy tak dobrze nie prezentowała się na ekranie.

 

desjudi

1. „Zagubiona autostrada” – Mystery Man  – tak jak mówi samo imię, które przypisano tej postaci – tajemnicza, złowieszcza, intrygująca. Nie wiadomo kto, nie wiadomo skąd, ale wie kto, co i jak.

 2. „Łowca androidów” – Brion James jako Leon Kowalski – replikant o wielkiej sile lecz mentalnie już nie tak wielki. Grany wyśmienicie przez bardzo charakterystycznego aktora, który nigdy – niestety – się nie wybił w większej roli.

3. “Sin City” – Elijah Wood jako Kevin – bezlitosny niemy morderca o kanibalistycznych skłonnościach. Rola-zaskoczenie, bo przecież Wood wówczas był kojarzony wyłącznie z błogo uśmiechniętym hobbitem.

4. “Predator” – Sonny Landham jako Billy – w ekipie twardzieli trudno znaleźć najsilniejszy punkt, ale scena oczekiwania na Predatora z nożem w ręku i cięciem własnej piersi jest opus magnum badassowości.

 

 5. “Głowa do wycierania” – Kobieta z kaloryfera – nieśmiała, zawstydzona, na scenie śpiewa magiczne “In heaven everything is fine“. 100% surrealizmu w surrealizmie.

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA