Sztuczne światy – THE PLAGUE DOGS
Snitter i Rowf to dwa psy przetrzymywane w laboratorium i poddawane ciągłym, wyniszczającym eksperymentom. W wolnym od eksperymentów czasie muszą siedzieć w ciasnych klatkach, karmione od czasu do czasu odpadkami. Rowf pogodził się z takim stanem rzeczy, oczekując już tylko nieuchronnej śmierci z wyczerpania. Snitter natomiast ciągle wierzy, że czeka go w życiu jeszcze coś dobrego, że będzie w końcu kiedyś wolny. Jego marzeniem jest, by znowu do kogoś należeć, mieć swojego nowego właściciela. Poprzedni zginął, ratując go, potrącony przez samochód. Przeszłość Rowfa nie zostaje przybliżona. On całkowicie poddał się niefortunnemu biegowi zdarzeń, jest pasywny i doszczętnie wyczerpany.
Szczęśliwie im obu uda się wydostać z laboratorium. Sekwencja ucieczki utrzymana w jest w mrocznej, depresyjnej tonacji. Opustoszałe korytarze wypełnia chłód, a mijane przez nich otumanione i uwięzione zwierzęta mogą autentycznie przerazić. To mistrzostwo w budowaniu atmosfery zagrożenia. Napięcie ulokowane jest gdzieś między obcością monster horroru a niepokojem rasowego thrillera (Martin Rosen w jednym ujęciu pozwala sobie na wizualny cytat ze Wstrętu Polańskiego). Dodatkowo laboratorium ulokowane jest na wzniesieniu, otoczonym przez wyjałowioną, skalistą ziemię omiataną wiatrem i mgłą. Depresyjny, dołujący klimat aż wylewa się z ekranu od pierwszych minut The Plague Dogs.
Wydaje się, że nie może istnieć gorsze miejsce na ziemi niż to laboratorium. Po otwierającej film sekwencji podobnego zdania powinni być też widzowie. Paradoksalnie życie na wolności dla dwóch psów okaże się równie ciężkie. Snitter i Rowf na początku nieskutecznie będą starać się znaleźć nowych właścicieli. Jednak po długim pobycie w laboratorium przestali człowieka rozumieć, ich instynkt nakazuje im od niego uciekać. Pod wpływem jakiegokolwiek impulsu, nawet całkowicie nieuzasadnionego. Wystarczy, że psy zauważą w sklepie spożywczym sprzedawcę trzymającego nóż, by momentalnie zerwać się do ucieczki na drugi koniec miasta. Obaj zostali naznaczeni niemożliwą do zwalczenia traumą.
Snitter i Rowf uciekają więc na pastwiska. Po pewnym czasie głód zmusza ich do podjęcia decyzji, by zacząć polować na okoliczne owce. Znajdują przy okazji sojusznika – trudno ocenić, na ile to pozytywna postać – lisa Todda, który uczy ich przestępczego fachu. Zabijając kolejne owce, dwa psy wyznaczają na siebie wyrok, a pasterze organizują na nich obławy. Największym zagrożeniem jest jednak zbliżająca się zima. Pod łapy psów rzucane są kolejne kłody. Los ani przez moment nie będzie dla nich łaskawy. Każda podjęta decyzja sprowadza na tytułowe postaci coraz poważniejsze kłopoty i wątpliwości. Powodują one nie tylko bezpośrednie fizyczne zagrożenie, ale przede wszystkim obniżają morale i pogłębiają mentalny dołek.
The Plague Dogs jest filmem-metaforą. Snitter i Rowf są ofiarami niefortunnego toku zdarzeń, który doprowadził ich na skraj ubóstwa. Następujące po sobie wydarzenia i ich tragiczną logikę bardzo łatwo przepisać na widoczne zjawiska w świecie ludzi. Jednostka najpierw zostaje wykluczona, później, nie otrzymując pomocy, decyduje się łamać prawo, tylko by przetrwać. Wobec naturalnego instynktu przetrwania (utrzymania ciepła, zaspakajania głodu) etyczny kodeks traci na sile, jeszcze mniejsze znaczenie ma kodeks karny. Człowiek z niewinnej ofiary systemu przemienia się w anonimowego szkodnika, którego trzeba jak najszybciej wyeliminować.
Martin Rosen w celny sposób diagnozuje absurdalny krąg, tak skutecznie generujący przestępczość czy kolejnych bezdomnych. Reżyser stawia czytelną, mocną, ale też pełną empatii tezę. Czasami to jedyne wyjście.
Film Martina Rosena to smutna animacja, raczej skierowana dla dorosłych. Pozbawiona jakiegokolwiek humoru, momentów, gdy można odetchnąć. Przedstawiony świat skąpany jest w przytłumionych kolorach bądź odcieniach szarości, niebo nieustannie zakrywają ciężkie deszczowe chmury, przez które ani razu nie przenikają promienie słońca.
The Plague Dogs to kino kompletne i naprawdę genialne. Finalna, pełna goryczy i wątpliwej nadziei, scena dostarcza niewiele ukojenia. Delikatnie przebrzmiewają w niej echa równie niepokojącego, otwartego zakończenia 400 batów François Truffaut. Dwóm dobrym psom i widzom muszą wystarczyć krępujące wersy ballady Alana Price’a, wieńczącej film. „I don’t feel no pain no more/ I’ve left this cruel world behind/ and I’ve found my peace of mind/ I don’t feel no pain no more”. Niestety, na nic więcej nie było szans.
korekta: Kornelia Farynowska