Sztuczne światy – KRÓL LEW II: CZAS SIMBY
Disney nigdy nie był mistrzem sequeli. Natomiast doskonale jest świadomy, jakie ma znaczenie w skali globalnej i jak cenny jest jego dorobek. Obecnie Disney regularnie wprowadza do kina odnowione, aktorskie wersje swoich animowanych przebojów. Wszystkie Czarownice, Kopciuszki, Księgi dżungli, Piękne i Bestie, a zaraz Aladyny, Króle Lwy i Mulan (już tyle tego!) ponownie spieniężą identyczny filmowy materiał. To projekty bardzo intratne finansowo, okraszone multiplatformowym marketingiem i cyklicznie obecne wśród oscarowych nominacji za pierwszo- i drugoplanową scenografię. To przede wszystkim świetny biznes. Często również dobre kino.
W latach dziewięćdziesiątych i na początku XX wieku pozycja Disneya nie była znacząco słabsza. Jednak razem z artystycznym rozkwitem (słusznie określanym renesansem, na który składały się choćby Król Lew, Dzwonnik z Notre Dame, Pocahontas, Mulan czy Tarzan) pojawiło się interesujące zjawisko, czyli seryjnie tworzone, prosto na rynek VHS, drugie części wyżej wymienionych animacji. Perfidnie odcinające od nich kupony, zrobione na pół gwizdka i przy użyciu półśrodków. Stojąca za tym marketingowa logika studia wydaje się aż nadto oczywista i nie warto poświęcać jej tu miejsca. Można jednak odrobinę poznęcać się nad samymi filmami. W Sztucznych światach jest miejsce nie tylko dla animacji pięknych i ważnych.
Król Lew II: Czas Simby jest filmem odtwórczym i frustrującym. Nawet lakoniczny, telenowelowy opis fabuły może niebezpiecznie wyczerpać całą jego faktyczną zawartość. Klara jest córką Simby i Nali. Z resztą stada mieszkają oni na bezpiecznej, słonecznej Lwiej Skale. Na nieco oddalonym terytorium, zanurzonym we mgle i cieniu, żyją wygnane przez Simbę lwice, wcześniej sprzymierzone ze Skazą. Wśród nich opętana żądzą zemsty Zira i młody Kovu, przygarnięci jeszcze przed śmiercią przez brata Mufasy. W trakcie jednej z eskapad Klara poznaje Kovu. Przyjaźń przerodzi się w zakazaną miłość. Simba nie będzie potrafił obdarzyć zaufaniem partnera córki, a Zira będzie chciała wykorzystać Kovu do obalenia panującego króla.
Podobne wpisy
W oryginale twórcy sięgnęli po Hamleta, niebanalnie przepisując go w nowy kontekst. W dwójce ekipa reżysera Darrella Rooneya poszła za ciosem i oparła Czas Simby również na Szekspirze. Tym razem na Romeo i Julii, a konkretnie tylko na sytuacji wyjściowej legendarnej tragedii. Gdy jednak Królowi Lwu dramaturgiczny rodowód nadaje znaczenia i autentyczną dostojność, w Czasie Simby wygląda to na sięgnięcie po pierwszy z brzegu pomysł, bo „jak zrobić musimy, to zróbmy cokolwiek”.
Zdaję sobie sprawę, że nie łatwo jest nadać inny wizualny charakter animacji rozgrywającej się na afrykańskim stepie, ale w przypadku Króla Lwa II liczba kalek (na poziomie scen, ale także całych sekwencji) początkowo zastanawia, a z czasem może drażnić. To samo tyczy się bohaterów, którym odebrano symboliczną wagę i emocjonalną głębię. Tak znaczące postaci jak Timon, Pumba, Nala czy Rafiki przemienili się w jednowymiarowych statystów, upchniętych gdzieś na siłę w pośpiesznie spisanym scenariuszu. Ledwie godzinny metraż pozwolił na niewiele więcej niż przypomnienie faktu, że te postaci wciąż żyją.
Król Lew II jest kinem statycznym i wtórnym, niemal całkowicie wyzbytym twórczej energii, rozsadzającej przecież kadry części pierwszej. Oczywiście widz lubi wracać do tego, co dobrze zna. W dużej mierze na tym zasadza się istota sequeli, rebootów, remake’ów i prequeli. Towarzyszy im jednak zazwyczaj credo: ma być więcej, głośniej i bardziej. Disney nie wiedział niestety, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Poszedł na skróty, decydując przy okazji, że będzie oszczędnie i leniwie.
Podobne wpisy
Dwa najlepsze momenty Króla Lwa II, czyli śpiewana przez Zirę piosenka Luli luli laj (jawnie odwołująca się do Be Prepared od Skazy) i przejmująca scena, gdy Kovu zostaje wygnany, stanowią zalążki nowych wątków i tematów: toksycznej matczyno-synowskiej relacji i opowieści o zagubieniu, poszukiwaniu nowych autorytetów i nowych wartości. Kovu zostaje bowiem odtrącony w tym samym stopniu przez Zirę, jak przez Simbę. Niestety to nic więcej, jak tylko miraże dobrych pomysłów, które nie zostają satysfakcjonująco rozwinięte. Król Lew II finalnie jest niczym więcej jak filmem-prowizorką, trywialną kolorowanką od Disneya. Nie traktujcie jednak tych określeń metaforycznie. W tym przypadku to konkret.
W kapitalizowaniu artystycznego sukcesu oczywiście nie ma nic złego, a przykładów brawurowych kontynuacji jest naprawdę mnóstwo. Zupełnie czym innym jest jednak tak jawna, nieuczciwa gra. Dodanie niewinnej dwójeczki obok dumnego i zasłużonego tytułu jak Król Lew powinno twórców do czegoś zobowiązywać.