Sztuczne światy – ILUZJONISTA
Wcześniejsza animacja Sylvaina Chometa – Trio z Belleville – jest filmem bardzo specyficznym. To praktycznie pozbawiona dialogów absurdalna opowieść, operująca karykaturą i przerysowaniem, często zagadkową symboliką. Przede wszystkim jednak zaskakująco traktuje postaci: z doskwierającym chłodem i dystansem. Chomet nie wnika w psychologię i motywację bohaterów. Oni nie cierpią, nie tęsknią, nie cieszą się, mimika ich twarzy pozostaje niezmienna. Taka była kluczowa dla fabuły Tria postać – rowerzysta porwany w trakcie Tour de France. Chomet odebrał mu ludzkie cechy, upodobnił do zwierzęcia, ślepo wykonującego rozkazy. Obojętnego na wszystko, niewyrażającego odrobiny sprzeciwu, frustracji czy nawet zadowolenia. Trio z Belleville było filmem emocjonalnie pustym, ale na pewno intrygującym wizualnie.
W późniejszym o siedem lat Iluzjoniście Sylvaina Chometa dostajemy znacznie więcej. To kino nie tylko ze wspaniałą stroną formalną, ale również z ciekawszą opowieścią. Pozostaje oczywiście przy tradycyjnej metodzie animacji i swojej charakterystycznej kresce. Używa tej samej palety barw: przytłumionych, szarawych kolorów. Jego animacja fakturą przypomina kolorowankę, która przeleżała kilkadziesiąt lat w jakiejś francuskiej piwnicy. Obraz przez to stracił nieco na ostrości, wyblakł, a kurz wydaje się wciąż przysłaniać niektóre fragmenty. Ta stylizacja nadaje filmom Chometa aury nostalgii i retro uroku.
Iluzjonista operuje tym samym językiem filmowej narracji. Najważniejszy jest obraz – Francuz ogranicza dialog do absolutnego minimum. To wręcz pantomima, film niemy. Bardzo specyficzny, ponieważ nie tylko metoda, z jaką reżyser opowiada, prowadzi opowieść, ale również sami bohaterowie: by komunikować się z sobą, nie potrzebują słów. Wszystko wyrażają poza, gest czy grymas. Taki styl ma kino Chometa.
W przypadku Iluzjonisty ujawnia się jeszcze jeden niezwykle istotny aspekt. Francuz oparł swoją animację o niezrealizowany scenariusz Jacques’a Tatiego. Film Sylvaina Chometa jest przesiąknięty klimatem produkcji o panu Hulot. To bardzo podobny świat, przeniesiony jedynie w realia kina animowanego. Unosi się nad nim czar filmów Tatiego, a sam Iluzjonista jawi się jako fałszywa biografia francuskiego klasyka. Jej bohaterem, również noszącym na głowie charakterystyczny kapelusz i trzymający w ręku parasol, jest Jacques Tatischeff (takie też było prawdziwe nazwisko autora Wakacji pana Hulot) – będący w starszym wieku magik, ciągle powtarzający te same sztuczki i niewzbudzający specjalnego zainteresowania. Tatischeff zostaje zwolniony z paryskiego kabaretu. Pakuje swoje rzeczy do dwóch walizek i wyrusza w poszukiwaniu pracy. Najpierw przybywa do Londynu, gdzie również nie udaje mu się nigdzie zatrudnić. Nie odnosi tam sukcesu, ale dostaje zaproszenie od jednego z widzów, by przyjechać do małego prowincjonalnego miasteczka w Szkocji i tam jednorazowo wystąpić. Tatischeff to samotnik i lekkoduch, niemający żadnych potrzeb i wymagań. Zmierza tam, gdzie skieruje go wiatr.
W Szkocji wzbudza szczególne zainteresowanie dziewczynki pracującej w pubie, w którym magik daje występ. Tatischeff następnie opuszcza miasteczko, by szukać szczęścia w Edynburgu. Za nim podąża Alice, zauroczona umiejętnościami przybysza z Francji. Jest on też dla niej szansą na poznanie wielkiego świata, perspektywą na lepszą przyszłość; będzie dla niej prawdopodobnie pierwszym przyjacielem.
Iluzjonista tak naprawdę jest opowieścią o przyjaźni między tą dwójką. Tatischeff jest zaskoczony towarzystwem, ale nie stara się od dziewczynki uciec. Z czasem sam zaczyna interesować się Alice, wręczać jej prezenty (mimo trudnej sytuacji finansowej), spełniać marzenia dziewczynki. Staje się dla niej kimś na miarę taty i opiekuna. Ona odwdzięcza się ciepłem i sympatią, których biedny iluzjonista chyba nigdy nie doświadczył od drugiej osoby. To bardzo zręcznie i z wyczuciem poprowadzona historia, bogata w niuanse i psychologiczne detale.
O ile w Trio z Belleville Chomet wypruł swój film z emocji, o tyle tutaj potrafił operować empatią i czułością. Iluzjonista jest bogaty w sceny liryczne i nienachalnie dawkowany optymizm. Takie jest wspaniałe otwarte zakończenie. Na płaszczyźnie fabularnej w filmie Chometa nie dzieje się wiele, bo to opowieść lakoniczna i zdawkowa. Jednak gdy rozstajemy się z bohaterami, czuć, że oboje znacząco się zmienili. Chomet, kończąc film, otwiera tak naprawdę nowy rozdział.
Iluzjonista to kino delikatne i wyważone. Powolne i klimatyczne. Unikające przerysowań i przesady: czy to w kreacji bohaterów, czy przedstawionego świata. Chomet często trzyma się raczej konwencji realistycznej. W jego filmie obecna jest trudna do zdefiniowania magia. Nie pojawia się ona jednak na scenach, w których występuje Tatischeff, ale w tak zwyczajnej sympatii rodzącej się między dwójką samotników. Sylvain Chomet odniósł triumf: osiągnął tak wiele, używając tak niewielu środków.
korekta: Kornelia Farynowska