Sztuczne światy – DINOZAUR
Zauważyliście, że dla dzieci historia jest kompletnie abstrakcyjna? Pamięcią nie sięgają raczej dalej niż do momentu wczorajszego obiadu. A na hasło „dawne czasy” z reguły otwierają się w ich głowach takie szuflady pełne obrazków, jak druga wojna światowa, rycerze i księżniczki oraz… dinozaury (i tego też głównie szukają w muzeach, jakby miejsca te służyły tylko gromadzeniu szczątek pradawnych zwierząt).
Jak wiemy, ta ostatnia tematyka wciąż porusza nie tylko dziecięcą wyobraźnię. Mniemam, że fascynacja dinozaurami bierze się z ich ogólnej niesamowitości połączonej z elektryzującym faktem – wielkie gady dominowały bowiem na Ziemi wówczas, gdy człowiek jeszcze nie istniał, gdy nie zaczęła się jeszcze nawet oficjalna historia. Filmowe obrazy im poświęcone mają zatem konkretną rolę do spełnienia – zachwycać prehistoryczną potęgą natury i jednocześnie uczyć… pokory. W porównaniu bowiem do liczonej w milionach lat dominacji dinozaurów, istnienie naszego gatunku jest jak mrugnięcie okiem.
Swoją cegiełkę do fascynacji pradawnymi gadami dołożyła swego czasu wytwórnia Walta Disneya. W 2000 roku powstał film o wymownie brzmiącym tytule Dinozaur, autorstwa duetu mało doświadczonych twórców Erica Leightona oraz Ralpha Zondaga. Fabularnie film przypomina połączenie Księgi dżungli z przypowieścią o potopie (protagonista pierwotnie miał nawet nosić imię Noe). Główny bohater, Iguanodon Aladar, zostaje odłączony od swego stada i wychowuje się wśród małp. Na skutek kataklizmu – dotkliwego w skutkach deszczu meteorytów – musi uciekać ze swą przybraną rodziną w poszukiwaniu lepszego środowiska do życia. W trakcie drogi dołączają do stada wędrujących dinozaurów – w tym Iguanodonów, pobratymców głównego bohatera. Od teraz dla Aladara jest to podróż nie tylko do lepszego świata, ale także w głąb siebie, w głąb własnej tożsamości.
Skrojona pod gusta dziecięce produkcja przeszła do historii jako pierwszy film, w którym samodzielnie działający Disney (bo bez pomocy Pixara) postawił na komputerową animację. Choć filmowy świat przedstawiony po części powstał na bazie zdjęć autentycznych obszarów, to jednak do tworzenia całej reszty – w tym przede wszystkim projektów postaci – użyto już czystego CGI. Postawiono na realizm, dinozaury przypominają zatem te z kart podręczników. Ale twórcy niestety nie byli w tej rzetelności konsekwentni. Stąd absurdy w postaci obcowania pradawnych gadów równocześnie ze ssakami lub nieścisłości związane z wielkością zwierząt. Nie pierwszy i nie ostatni raz mąci się w ten sposób dzieciakom w głowach, upraszczając przekaz jak to tylko możliwe.
Ciekawe jest jednak to, że Dinozaur w pierwotnej wersji miał wyglądać zupełnie, ale to zupełnie inaczej. I nie była to wersja przeznaczona dla dzieci. W pierwszym koncepcie, opartym na krótkometrażowym filmie Phila Tippetta Prehistoric Beast z 1985, Dinozaur miał być obrazem o wiele mroczniejszym, brutalniejszym. Miał też kończyć się źle – zagładą dinozaurów. Tippett widział nawet w roli reżysera filmu – uwaga – Paula Verhoevena. Co ważne, film, podobnie jak oryginalna krótkometrażówka, miał być kręcony animacją poklatkową. Ale realizm w tym wypadku także miał być pozorny, gdyż znowu jeden z bohaterów miał być ssakiem. Pod egidą Disneya historia przybrała jednak drastycznie inną formę. Przekaz został odpowiednio wygładzony. Jedyną pozostałością po tej wersji jest scena widziana we wstępie filmu, gdy drapieżny dinozaur zabija matkę Iguanodona.
Twórcy dwoili się i troili, by uniknąć porównań. Tyranozaur – spopularyzowany za sprawą Parku Jurajskiego gatunek drapieżnego dinozaura – choć miał także w Dinozaurze pełnić rolę głównego przeciwnika, to jednak ostatecznie w jego miejsce wstawiono mniej rozpoznawalnego karnotaura. Scena kataklizmu z kolei miała zostać poprzedzona widokiem lecącego na tle Ziemi meteorytu. Została wycięta, gdyż mogła kojarzyć się za bardzo z Armageddonem. Najciekawszy jest jednak fakt, że w pierwszej wersji Dinozaur miał być pozbawiony dialogów, po to, by uniknąć porównań z inną animacją o podobnej tematyce – Pradawnym lądem. W tym wypadku także zatriumfowała wola ułatwieniu dotarcia do najmłodszej części widowni.
Czy się to twórcom opłaciło? Według mnie, niespecjalnie. Dinozaur ani nie powalał w otrzymywanych ocenach, ani nie zarobił kroci. Film zdecydowanie zyskałby na jakości szorstkością i mroczniejszym klimatem. Problem jednak w tym, że recenzje piszą dorośli, którzy, w odróżnieniu do dzieci, nie mają przeinaczonego pojęcia o historii. Pozostawiając bowiem na boku żale związane z niespełnionym realizmem, da się w Dinozaurze dostrzec wiele dobra. Idąc za pogodnym wydźwiękiem filmu, James Newton Howard stworzył porywającą muzykę, umilającą seans. Film ciekawie wypada także w kwestii morałów.
Dinozaur bowiem nie jest jedynie opowieścią o tożsamości. Choć fabuła sugeruje Księgę dżungli osadzoną w prehistorii, to jednak w miarę jej postępu widać, że twórcy mieli także inny pomysł na przesłanie. Ujmuje bowiem to, w jaki sposób Dinozaur uczy stosunku do słabszych. Choć przywódca stada – w imię selekcji naturalnej – prze do przodu, zostawiając słabsze jednostki na pastwę losu, główny bohater wyraźnie się tej postawie sprzeciwia. W skromnej, acz wartościowej scenie, staje przed wyborem – gonić stado i zapewnić sobie przetrwanie, czy czekać za zniedołężniałą świtę przyjaciół. Jego decyzja nadaje seansowi głębi.