Sztuczne światy – WZGÓRZE KRÓLIKÓW
Wzgórze królików Martina Rosena, podobnie jak późniejsze o kilka lat The Plague Dogs, wypełnia niepokój. Reżyser roztacza przed widzem wizję świata niestabilnego i niebezpiecznego. Niewiele w nim jasnych, ciepłych barw. Reżyser woli ponury klimat, miejsca okryte cieniem i owiane mgłą. Jego zwierzęcy bohaterowie zmuszeni są do podejmowania decyzji gwałtownych, często ekstremalnych. Przetrwanie jest naprawdę wyzwaniem, a każdy kolejny dzień ma ogromną wartość. Bohaterowie Wzgórza królików marzą o w miarę wygodnym legowisku, jakimkolwiek dostępie do pożywienia czy chwilowym poczuciu bezpieczeństwa. To oczywiście najbardziej podstawowe potrzeby. Jednak bardzo długo wydaje się, że na nic więcej nie ma szans.
Animację Martina Rosena otwiera groteskowa sekwencja, przypominająca starotestamentową narrację o stworzeniu człowieka i świata. W tym przypadku po jednej stronie znajduje się Słońce – bóg o imieniu Frys. Po drugiej El-Ahrera, jeszcze nie do końca przypominające królika drobne zwierzątko, które nie będąc posłuszne stwórcy zostaje wygnane z raju. Dodatkowo wszyscy pozostali mieszkańcy tego miejsca zostają przysposobieni, by króliki tropić i na nie polować. El-Ahrera otrzymuje w darze nieproporcjonalnie duże, skoczne nogi, przemieniając się w istotę stworzoną do uciekania. Otwierającą sekwencję kończy proroczy komentarz Frysa: “A więc cały świat będzie twoim wrogiem, Książę o Tysiącu Wrogów. I jeśli cię złapią, zabiją Cię. Ale najpierw będą musieli Cię złapać… Który kopiesz, który słuchasz, który mkniesz. Książę o czułym zmyśle. Bądź chytry i naucz się wybiegów… a twój lud nigdy nie zostanie zniszczony“.
Pierwszy fragment filmu zderza ze sobą podniosły ton kolejnych wypowiedzi z konturową i naiwną, jakby stworzoną dziecięcą ręką animacją. Prolog Wzgórza królików ma nieco prześmiewczy, groteskowy, ale też mylący charakter. Nie zapowiada on bowiem poważnej, nie idącej na kompromisy historii. Bohaterami właściwego filmu są Piątek i Leszczynek. Razem z innymi królikami mieszkają na polanie, która okazuje się terenem przeznaczonym pod budowę. Nie płoszy ich jednak widok głośnych maszyn, obecność ludzi, ale nie posiadające faktycznych podstaw przeczucie, że coś jest nie tak. Martin Rosen wyraża je za pomocą ostrego, czerwonego światła przenikającego przez drzewa na wzgórzu. To ono wzbudza lęk.
Leszczynek i Piątek przekonują kilku członków stada do opuszczenia królikarni razem z nimi. Starają się również ostrzec przewodzącego całej rodzinie Wielkiego Królika przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Ten ich zbywa, a później śle za nimi strażników, by siłą sprowadzić buntowników z powrotem. Tę przeszkodę na drodze do wolności uda im się jeszcze ominąć bez specjalnych strat. Zanim jednak dotrą do tytułowego wzgórza, będą naprawdę cierpieć. Będzie lała się krew.
Wzgórze królików można czytać z pomocą symboliki biblijnej. W animacji Rosena łatwo odnaleźć fabularne tropy, sugerujące, że jest to wariacja na temat Księgi Wyjścia. Nadająca oczywiście tym wydarzeniom odpowiednio mniejszą skalę, ale też korzystająca z realistycznej estetyki. Morze Czerwone przemieni się wtedy w rwącą rzekę, rolę Mojżesza przejmie dwójka głównych bohaterów, Egiptem stanie się królikarnia w Warren autorytarnie dowodzona przez generała Czyśćca, a plagą będzie rozwiązujący finalny konflikt pies. Ziemią obiecaną będzie rzecz jasna tytułowe wzgórze. Wszechwładny bóg Frys – obecny w prologu i epilogu – nadaje mistyczny nastrój, a samej historii wymiar przepowiedni.
To jednak tylko miejscami przewijający się kontekst Wzgórza królików. Film Martina Rosena przede wszystkim traktuje o różnych formach zniewolenia. Te czysto fizyczne mają swoją reprezentację w tak często pojawiających się ogrodzeniach i drutach, wiszących nad głowami królików. Ciasne nory nie są schronieniem, symbolem bezpieczeństwa, ale bardziej przypominają więzienia czy zasadzki. Mentalnie do wolności nieprzystosowane są natomiast trzymane przez człowieka w klatkach króliki, które nie wiedzą, jak zachować się, gdy nie mają już krat przed oczami.
Wzgórze królików jest refleksją nad totalitaryzmem, w której dosłyszymy echa Orwellowskiego Folwarku zwierzęcego. Reżyser nie operuje jednak aż tak jaskrawymi przykładami, nie straszy w dosłowny sposób. Operuje mniej bezpośrednimi metaforami. Dzięki temu wygrywa całkowicie.
Martin Rosen jest mistrzem w budowaniu dusznego, gęstego klimatu. Dlatego taką ulgą jest spokojne, melancholijne zakończenie. Piątek i Leszczynek na pewno są tego świadomi swojego sukcesu. Warto było dla tego uczucia tak wiele poświęcić.