Sztuczne światy – LUCKY LUKE. MIASTECZKO DAISY
Przez prerię suną dyliżansy. Nitka karawanów mknie donikąd przez beznadziejne bezludzie. Wokół wznoszą się jedynie kłęby pustynnego kurzu, z nieba leje się żar i nic nie zwiastuje, by w pobliżu przepływała jakakolwiek rzeka. Amerykańscy pionierzy mają jednak twardą skórę, mnóstwo determinacji, dumy i zaradności. Razem z całymi rodzinami i dobytkiem życia przemierzają Dziki Zachód, by znaleźć miejsce dla siebie, by zbudować domy i się osiedlić. Ich dziarski pochód wstrzymuje dopiero stokrotka (tytułowa daisy), niewinnie rosnąca gdzieś na pustkowiu. Decyzja zostaje szybko podjęta: tutaj zamieszkamy! To nasze miejsce na Ziemi. Obok stokrotki wbita zostanie tabliczka z nazwą „Daisy Town”.
Nie pozostaje już nic innego jak zakasać rękawy, zabrać się do pracy i budować. Na naszych oczach wzniesione zostanie miasto, będące nie tyle scenografią dla perypetii Lucky’ego Luke’a, ale pełnoprawnym i najważniejszym bohaterem animacji René Gościnnego. Francuz z dobrodziejstwem całego inwentarza i w nieprzeciętnie kreatywny sposób przenosi komiks Maurice’a de Bevere’a (który później razem współtworzyli) w ramy filmowego medium. W efekcie dostajemy mięsiste, wielowątkowe i nieanonimowe kino.
Twórcy bardzo umownie traktują westernową konwencję, patrzą na nią z przymrużeniem oka. Otwierająca film sekwencja budowania Daisy Town wprowadza kolejne miejsca i lokalizacje silnie kojarzone z tym gatunkiem. Pierwszym postawionym budynkiem jest oczywiście centrum towarzyskiego życia, czyli saloon. Nie powstaje on jednak standardowo, ale pojawi się tylko w połowie, równo przecięty piłą. Zanim dostawiona zostanie jego druga część, przy drzwiczkach przycapnąć zdąży zmęczony alkoholem Meksykanin. Nieopodal pojawi się zakład pogrzebowy (z posępnym właścicielem, wypatrującym ofiar rewolwerowych pojedynków), przyciągający jak magnes rabusiów bank czy więzienie, od razu z umożliwiającym ucieczkę podkopem. Miasteczko Daisy przy radosnym akompaniamencie chóralnego „Alleluja” dumnie wznosi się na oczach widzów, a nad budynkami przelatuje biały gołąb, błogosławiący temu dziełu stworzenia.
Podobne wpisy
Lucky Luke. Miasteczko Daisy momentami wychodzi poza modernistyczną zgrywę. Szczególnie znacząca jest wizualna ilustracja do sceny, gdy jeden z braci Daltonów – nękających miasteczko zbirów – stara się przekonać okolicznych Indian, by się do nich przyłączyli: wspólnie splądrowali i przegonili mieszkańców Daisy. Gościnny przenosi nas wtedy daleko w przyszłość i pokazuje nieuniknioną kolej zdarzeń. Mała mieścina będzie rozrastać się i przygarniać kolejne terytoria, bez względu na to, czy Indianie będę na nich mieszkać czy nie. Jeśli więc Daisy Town nie zostanie zburzone, Indian czeka zagłada. Twórcy w trakcie sekwencji ukazującej ekspansję miasta najpierw rysują kolejne nitki szyn i dróg, po których mkną samochody, a w finale animacja zastąpiona zostaje ujęciami współczesnych, majestatycznych amerykańskich miast. W belgijsko-francuskiej produkcji jest więc i humor, i szczypta refleksji nad cywilizacyjnym postępem. Tym, co pięknego on ze sobą przynosi, i tym, co po drodze musi zniszczyć.
Film René Gościnnego mimo tylko siedemdziesięciu minut metrażu jest interesującym przeglądem większości wątków, tematów i bohaterów przewijających się przez westernowe kino. Każdy z tych elementów przedstawionego świata wyrażony jest dość jaskrawie, przy użyciu karykaturalnej stereotypizacji czy wyolbrzymienia. Tacy są komiczni bracia Daltonowie, różniące się jedynie wzrostem klony i nałogowi przestępcy. Gościnny znajduje czas i dla stanowczego, ubranego we frak burmistrza, i dla nieufnych Indian oraz na efektowną jazdę kawalerii. Dostaniemy strzelecki pojedynek na głównej ulicy, poprzedzony rytmicznym zamykaniem okiennych kotar, skok na bank i poszukiwaczy złota. Lucky Luke. Miasteczko Daisy to totalne spojrzenie na popkulturowy wizerunek Dzikiego Zachodu, ale niepomijające przy tym detali i witalnej intensywności tego świata.
Jaką rolę wśród tych atrakcji ma do odegrania Lucky Luke? To przede wszystkim obserwator, a momentami przewodnik, w razie konieczności interweniujący w przebieg zdarzeń. Tytułowy kowboj kilkukrotnie zmieni swój status – raz będzie swobodnym jeźdźcem, kiedy indziej szeryfem, a na końcu ostatnim sprawiedliwym – wypełniając tym samym losy niejednego bohatera fabuł z Dzikiego Zachodu. Lucky Luke jawi się jako Duch Epoki, zarazem dziecko tych szczególnego czasów, ale też jako romantyczne marzenie o nich. To bohater, który może funkcjonować tylko i wyłącznie w ramach i na zasadach tego przedstawionego świata.
W lirycznym finale jedynie Lucky Luke zostaje w Daisy Town. Założyciele miasta szybko spakowali swoje rzeczy i wyruszyli dalej, skuszeni perspektywą szybkiego wzbogacenia się odnalezionym w nowym miejscu złotem. Za plecami Lucky’ego Luke’a widzimy opustoszałe Daisy Town. Nasz bohater stoi przy tabliczce z nazwą miasta. Tam niezmiennie rośnie stokrotka z początku filmu. Kowboj wyrywa ją i wpina w grzywę swojego konia. Następnie powolnym krokiem zmierza w stronę zachodzącego słońca. Szablonowy obrazek, ale o sile wyrazu ikony.