Sztuczne światy – EKSPRES POLARNY
Ten film nie przetrwał próby czasu. Jego wady można by wymieniać dość długo, ale… i tak się broni. Klimat i przesłanie Ekspresu polarnego idealnie nadają się na zimowy, przedświąteczny seans.
W chwili premiery, w 2004 roku, była to najdroższa animacja w historii kina. Mieliśmy do czynienia z czymś nowym – technika performance capture dopiero raczkowała, a w kinach IMAX do tamtej pory wyświetlano głównie półgodzinne filmy przyrodnicze. Ci, którzy mieli okazję oglądać Ekspres polarny te 13 lat temu w IMAX 3D, twierdzą, że było to wyjątkowe doświadczenie.
Ja niestety nie miałem tej przyjemności. Film obejrzałem kilka lat po premierze w domowym zaciszu, będąc już dorosłym facetem. Był grudzień, tydzień, może dwa do świąt Bożego Narodzenia. Niczego właściwie po tym seansie nie oczekiwałem. Niemal od razu stwierdziłem, że produkcja nie przetrwała próby (niedługiego przecież) czasu – wszystkie postaci wydawały się sztuczne, “martwe” w środku, ich oczy nie wyrażały żadnych emocji. Rozpoznawanie, w których sześciu bohaterów wcielił się Tom Hanks, dość szybko przestało bawić. Mało tego, ten pomysł tak naprawdę nic ze sobą nie niósł. Scenariusz, oparty na krótkiej książeczce Chrisa Van Allsburga, został rozciągnięty do granic możliwości, co zaowocowało bardzo nierównym tempem i wieloma momentami, w których traciło się zainteresowanie fabułą.
Mógłbym wymienić jeszcze więcej wad Ekspresu polarnego – to film daleki od ideału. Choć pod względem wizualnym może robić wrażenie, zwłaszcza na wielkim ekranie i w trójwymiarze, jako całość się nie obronił. A jednak po zakończeniu seansu poczułem się wyjątkowo. Robertowi Zemeckisowi udało się mnie zaczarować i przenieść do czasów dzieciństwa, gdy święta naprawdę były szczególnym, wyczekiwanym z wypiekami na twarzy okresem. Przesłanie filmu trafiło do mnie. Pamiętam, że tamte święta były inne od kilku wcześniejszych, i kto wie, czy nie było to zasługą właśnie tej produkcji.
Fabuła opowiada o chłopcu, który zaczyna wątpić w istnienie świętego Mikołaja. Z jednej strony chciałby jeszcze wierzyć, z drugiej – wydaje mu się to dziecinne i naiwne. W wigilijną noc słyszy hałas za oknem. Okazuje się, że przed jego domem stoi tytułowy ekspres polarny, który ma zabrać go na Biegun Północy, do siedziby świętego Mikołaja.
To ten moment, który wszyscy bardzo dobrze pamiętamy – dorastamy, cieszy to nas, wręcz nie możemy się doczekać, aż będziemy mogli więcej i więcej, ale zdajemy też sobie sprawę, że ta dorosłość wiąże się z utratą niewinności. W końcu tęsknimy za przekonaniem, że świat jest prosty, piękny i dobry. Ale jest już za późno. Cofnąć się nie da. Chłopiec z filmu, tracąc wiarę w świętego Mikołaja, przekracza właśnie tę granicę. Jego podróż magicznym pociągiem ma o wiele ważniejszy cel niż udowodnienie istnienia pana z białą brodą, rozdającego prezenty. Ma sprawić, że w jego sercu pozostanie cząstka dziecka, tego, które wierzy w dobro.
Ten film, mimo wspomnianych wcześniej niedociągnięć, ma rewelacyjny klimat, wprost idealny na zimowy, przedświąteczny seans, z kubkiem kakao w dłoni. Niektóre sceny, zwłaszcza te z trasy podróży pociągu, potrafią zachwycić nawet po tylu latach, na domowym telewizorze. Na uwagę zasługuje też muzyka i piosenki, z nominowaną do Oscara Believe na czele.
Podobne wpisy
To mógł być o wiele lepszy film, ale… on i tak coś w sobie ma. Tym, którzy czują, że bezpowrotnie utracili swoją dziecięcą radość, Ekspres polarny może dać sporo do myślenia. Dajcie w tym roku odpocząć Kevinowi. W świąteczny nastrój świetnie wprowadzają też inne produkcje i to właśnie jedna z nich.
korekta: Kornelia Farynowska