search
REKLAMA
Ranking

STRACH ma ZAMKNIĘTE oczy. HORRORY, na których PRZYSYPIAM

Szymon Skowroński

10 kwietnia 2018

REKLAMA

Resident Evil, Resident Evil 2, Resident Evil 3

Wstawaj Do szkoły Jeszcze pięć minut

Do obejrzenia tych filmów zostałem niejako zmuszony przez znajomą, która była fanką serii. Tutaj mój rozmach zawodowego spacza był dużo większy. Po trzydziestu minutach każdego odcinka zasypiałem, a budziłem się na dwadzieścia minut przed końcem. I uczciwie przyznam, że nie dokończyłem żadnego. Nawiążę więc tylko do pierwszych ich aktów. Od dobrego rozpoczęcia filmu oczekuję tylko jednej rzeczy: że polubię, albo przynajmniej – „poczuję” – bohatera. Kim jest, o co mu chodzi, te sprawy. Milla Jovovich jest w mojej opinii obłędnie piękną kobietą, wręcz zjawiskową, ale w parze z wyglądem idzie u niej antytalent do tworzenia wiarygodnych postaci. Nawet Piąty element wyłączyłem ostatnio w połowie. Wracając do Residenta – nie odczułem absolutnie żadnego, najmniejszego nawet skrawka zaangażowania w losy bohaterki. Czy zawinił reżyser (prywatnie – mąż Milli, Paul W.S. Anderson), czy scenarzysta (ten sam człowiek), czy sama Milla – nie mam pojęcia. Ale z sequelem i kolejnym było dokładnie tak samo. Bezduszna mechaniczność i emocjonalna pustka tych filmów działa na mnie usypiająco. Co do ostatnich dwudziestu minut – bohaterowie zarzynający fale wygenerowanych komputerowo potworów wyglądających równie sztucznie, co w grze komputerowej – nie byli w stanie sprawić, bym chciał wiedzieć, co się wydarzyło w drugim akcie.

Obcy: Przymierze

Tak się kończy oglądanie Obcego Przymierza

Mógłbym godzinami rozpisywać się o tym, jak bardzo zły to film, ale nie chcę, żebyście zasnęli. Ograniczę się więc do puenty: Na Przymierzu zasnąłem celowo. Kiedy zobaczyłem dwóch Fassbenderów bawiących się fletem, postanowiłem nie przedłużać agonii. Przewróciłem się na drugi bok. Potem miałem piękny koszmar: śnił mi się pierwszy Obcy.

Lśnienie

Nie spałam coś mnie oczy pieką i muszę zamykać na godzinkę dwie

No cóż… fanem Stanleya Kubricka jestem chyba od zawsze. Ciężko nie być fanem najwybitniejszego outsidera wśród filmowców i najwybitniejszego filmowca wśród outsiderów. Reżyser podjął się każdego ważnego gatunku filmowego i w niemal każdym objawił swój niesamowity talent. Niemal – bo, w mojej ocenie, nie wyszedł mu tylko horror. Nie to, żebym zgadzał się z nominacją do Złotej Maliny za reżyserię, ale też nie widzę w tym filmie niczego poza wyraźną próbą zjedzenia własnego geniuszu. Wszystkie składowe stylu reżysera są tutaj obecne, ale większość z nich jest poddana dziwnej obróbce, jakby Kubrick chciał przetestować, gdzie jest granica w używaniu steadicamu albo rozciągania ujęć w czasie, stosowania zoom-inów i zoom-outów czy psychicznego wyczerpywania aktorów. Współczuję Shelley Duvall, która musiała przez to przechodzić, a także nieco identyfikuję się z odgrywaną przez nią postacią. Oglądając Lśnienie miałem wrażenie, że tak jak bohaterka Duvall, ciągle snuję się po długaśnych korytarzach, toczę długie rozmowy z anty-dramatycznymi pauzami i tylko czekam na kolejne ataki opętanego, strasznego, przerażającego, złego Nicholsona. Reżyserska wersja, poszerzona o dwadzieścia minut chodzenia operatora steadicamu za aktorami, usypia mnie jeszcze bardziej niż okrojona.

REKLAMA