STAR TREK: DISCOVERY. Udana kontynuacja gwiezdnej wędrówki
Najciekawiej jednak robi się na poziomie różnic. Już przedpremierowe informacje donosiły, że tym razem nowy Star Trek złamie jedną z żelaznych zasad serii, która jednocześnie spędzała sen z powiek scenarzystom. Otóż według idei Gene’a Roddenberry’ego kapitanowie statków Gwiezdnej Floty mieli być bohaterami bez rys, jednoznacznie dobrymi, niewchodzącymi w konflikty z resztą załogi. Było tak z Kirkiem, było i z Picardem. Tym razem świętość została jednak obalona, i to nieraz. Nie będę zdradzał, jak dokładnie ustosunkowali się do tej zasady twórcy Discovery, ale nadmienić muszę, że efekt końcowy pomysłu, jaki obrali na postać granego przez Jasona Isaacsa Gabriela Lorki, kapitana USS Discovery, jest dalece zaskakujący i jednocześnie odważny. Wbrew temu, w jakim kierunku finalnie zmierza bohater, okazuje się być wedle mnie jednym z bardziej ludzkich kapitanów w historii serialu.
Podobne wpisy
Ale nie tylko Lorca przełamuje starą zasadę serialu. Pierwsza dokonuje tego główna bohaterka, niejaka Michael Burnham, która na skutek tego, że buntuje się przeciwko swojemu przełożonemu, zostaje słusznie ukarana. Z graną przez Sonequę Martin-Green postacią to w ogóle ciekawy przypadek jest. Choć mogłoby się tak wydawać, nie jest to pierwsza główna kobieca bohaterka serii – wie coś na ten temat kapitan Kathryn Janeway, kierująca Voyagerem. Od jej płci czy koloru skóry bardziej wyróżnia Burnham bowiem to, że jest prawdziwym protagonistą, a nie jednym z członków załogi. Losy Discovery ukazane są głównie z jej perspektywy, co jest bardzo ciekawą nowością, gdyż wcześniej, w innych Star Trekach, mieliśmy raczej do czynienia z bohaterem zbiorowym – narracja rozkładała się mniej więcej po równo na członków załogi z naciskiem na kapitana. W Discovery prócz kilku wyróżniających się postaci tak naprawdę reszta załogi jest dla nas całkowicie anonimowa. I ma to swoje plusy i minusy, gdy weźmiemy pod uwagę plany twórców na kolejne sezony.
Serial wyraźnie też przyspieszył, gdyż w odróżnieniu od dawnych produkcji cechuje go dość dynamiczne tempo akcji. Jeżeli zaś chodzi o jego konstrukcje fabularną, to tym razem odcinki nie stanowią już zamkniętych całości, raczej formę ciągłą z wiodącą intrygą. Różnice zatem są odczuwalne, stąd można mówić w przypadku Discovery o wykształceniu się nowej osobowości. Mówiąc jednak o pozostaniu wiernym duchowi oryginału mam jednak głównie na myśli to, w jaki sposób nowy serial umiejętnie wykorzystuje swój gatunkowy potencjał, korespondując ze współczesnością w sferze obyczajowej, socjologicznej.
Najnowszy Star Trek zdaje się nadal pełnić rolę pochwały społeczeństwa demokratycznego, skupionego wokół ideałów równości oraz pacyfizmu, sięgającego do agresji tylko w ostateczności. Choć osobiście uważam, że wartości te nie są dobrem bezwzględnym, to jednak przekonują mnie one w tym konkretnym ujęciu fantastyki naukowej. Bardzo bowiem możliwe, że w przypadku funkcjonowania międzyplanetarnej federacji dyplomacja prowadzona z innymi rasami może stanowić wyznacznik naszej siły oraz przewagi. Po przeciwnej stronie stoją bowiem radykałowie wyznający izolacjonizm, czyli faszystowscy Klingoni, którzy – choć są honorowi i wiele dobrego moglibyśmy się od nich dowiedzieć na temat wojennego rzemiosła – to jednak pozostają w kosmosie całkowicie samotni.
korekta: Kornelia Farynowska