STANISŁAW BAREJA. Filmografia
1972-1975. Od Poszukiwanego, poszukiwanej do Niespotykanie spokojnego człowieka
POSZUKIWANY, POSZUKIWANA (1972)
Skończyły się lata 60., a z nimi skończyły się lekkie, wodewilowe, rozśpiewane, szerokoekranowe komedie Stanisława Barei, realizowane w Zespole Filmowym “Rytm”. Nowy rozdział otworzył “Poszukiwany poszukiwana”, napisany wspólnie z Jackiem Fedorowiczem. Bohaterem filmu jest Stanisław Maria Rochowicz, pracownik muzealny, który pewnego dnia ma pecha być oskarżonym o kradzież obrazu. Płótno to, przedstawiające dłoń, pędzla wyszczekanego i upierdliwego artysty Bogdana Adamca, jest właściwie bezwartościowym knotem, lecz jako “dzieło sztuki” przedstawia sporą wartość finansową, a za jego brak w magazynie muzeum Bogu ducha winnemu Rochowiczowi grozi 5 lat więzienia. Nie mając innego wyjścia, przebiera się za kobietę i ucieka, by w spokoju namalować replikę obrazu i podrzucić do magazynu. Lecz żeby przetrwać, musi, jako Marysia, podjąć pracę gosposi. Ludzie, u których znajduje zatrudnienie, to indywidua wszelkiej maści…
Pomysł na film przyniosła Barei jego żona, pracująca jako kustosz w Muzeum Narodowym (zupełnie jak matka Kasi Pióreckiej z serialu “Zmiennicy”), gdzie miała miejsce podobna sytuacja z zaginionym eksponatem. Początkowo w roli Stanisława/Marysi miał wystąpić współautor scenariusza Jacek Fedorowicz. Po nieudanych zdjęciach próbnych, w których brał udział także Janusz Gajos, rolę ostatecznie przyjął Wojciech Pokora, tworząc jedną ze swych najlepszych kreacji. Pomimo przypisywanych filmowi przedwojennych koneksji (w “Czy Lucyna to dziewczyna” (1934) również miały miejsce przebieranki i wynikająca z tego komedia pomyłek), “Poszukiwany poszukiwana” to dzieło świeże, na wskroś współczesne, z ostrzem satyry celnie wymierzonym w ówczesną peerelowską absurdalną rzeczywistość. Widzimy ją szczególnie wyraźnie pod postacią chlebodawców Marysi. Pierwsi z nich to małżeństwo Karpielów z nieopatrznie zameldowaną u nich byłą gosposią, która ani myśli się wynieść. Drugie małżeństwo ma rozwydrzonego syna (jeszcze bardzo młody Filip Łobodziński), którego Marysia szybko doprowadza do porządku.
Następny jest “pan profesor”, oficjalnie badający zawartość cukru w cukrze, czyli po prostu pędzący bimber na skalę przemysłową, a po zdemaskowaniu chcący się z Marysią ożenić. Na jego polecenie Marysia wykupuje na mieście dziesiątki kilogramów cukru, co prowadzi do wybuchów paniki i proroczych scen, jakie naprawdę miały miejsce w sklepach PRL-u kilka lat później. Ostatnim chlebodawcą Marysi jest człowiek będący “z zawodu dyrektorem”, grany przez doskonałego Jerzego Dobrowolskiego. Tu Bareja sobie poużywał, portretując “dyrektora” jako mało rozgarniętego karierowicza z wysokim mniemaniem o sobie. Jego kwestie dialogowe to pyszny przykład absurdalnej, partyjnej nowomowy, która pod postacią elokwencji i pozornej kompetencji ukrywała stek bzdur. W “Poszukiwanym, poszukiwanej” natykamy się także na wzmiankę o prześladującym Bareję Grunwaldzie. W scenie przesłuchania u prokuratora, Rochowiczowi przypomniane zostaje jego pijackie odgrażanie się, że “przemaluje Grunwald na zielono”. Jest to także pierwsze spotkanie Barei ze Stanisławem Tymem. Tym, poprzez znajomość z Fedorowiczem, poprosił reżysera o jakąkolwiek rolę. Dostał… ręce, które w czołówce przystawiają pieczątki na obrazach. W kolejnych filmach współpraca obu panów Stanisławów ulegnie znacznemu zacieśnieniu.
Podczas kolaudacji zarzucano reżyserowi niespójność fabuły, rozbitej na szereg epizodów i konfrontacji Stanisława/Marysi z nieznośną rzeczywistością. Nie wiedzieli oni, że właśnie są świadkami narodzin – nie, nie nowej świeckiej tradycji – lecz specyficznego stylu reżysera, który, rozwinięty, doprowadzi Stanisława Bareję na szczyty popularności.
NIE MA RÓŻY BEZ OGNIA (1974)
Drugi film Stanisława Barei napisany do spółki z Jackiem Fedorowiczem to wariacja na temat peerelowskich kłopotów mieszkaniowych, znacznie rozwiniętych w genialnym serialu “Alternatywy 4”. Małżeństwo Filikiewiczów gnieździ się w jednym ciasnym pokoju w willi. Pewnego dnia odwiedza ich niejaki Malinowski, który, powodowany nostalgią za czasami dzieciństwa, spędzonymi w tej właśnie willi, proponuje zamianę mieszkań. Tak oto szczęśliwi Filikiewiczowie przeprowadzają się do przestronniejszego mieszkania w bloku. Ale razem z nimi wprowadza się Jerzy Dąbczak, były mąż Wandy Filikiewicz, mający papiery meldunkowe razem z Wandą. Zdenerwowany Janek, chcąc pozbyć się sublokatora, próbuje wywołać alkoholową libację, mając nadzieję, że krzyki pijanego Dąbczaka spowodują reakcję administracji. Niestety ofiarą alkoholu zostaje Janek. Następną deską ratunku jest Lusia, żona Dąbczaka z prowincji, szukająca niewiernego i sprowadzona do Warszawy celem wywiezienia go z sobą do Łomży. Ale pod wpływem wygadanego i cwanego Jurka Lusia zostaje, dodatkowo ściągając do mieszkania Filikiewiczów swego aktualnego narzeczonego Zenka. Za nimi wprowadza się z meblami także ojciec Lusi. To już stanowczo zbyt wiele dla biednego Janka…
Jednym z ulubionych zajęć Stanisława Barei było kolekcjonowanie gagów. Notował wszystkie śmieszne sytuacje, które podpatrzył w życiu i na ekranie. “Nie ma róży bez ognia” to właśnie almanach zabawnych sytuacji, przeniesionych na ekran zarówno z otaczającej reżysera codzienności, jak i slapstickowych komedii, realizowanych w USA w latach 20. i 30. Walka skacowanego Janka z platformą, zawieszoną kilkanaście metrów nad ziemią, to cytat z Harolda Lloyda w filmie “Jeszcze wyżej” (1923). Również zmagania z podnoszoną lodówką, cieknącym kranem czy wiadrem, stojącym na torze spadających swobodnie drzwi, to nawiązania do czasów, kiedy kino było tylko jarmarczną rozrywką. Z tamtych filmów doskonale pamiętamy także nierozgarniętych policjantów. Jeden z nich przedostał się do świata Barei pod postacią plutonowego Krzysztofa Kowalewskiego, który, chcąc zabłysnąć, powiedział dwa przysłowia naraz. Tak oto z “nie ma róży bez kolców” i “nie ma dymu bez ognia” powstał niezwykły tytuł filmu “Nie ma róży bez ognia”. Ale obraz ten to nie tylko cytowanie klasyków. To ciąg dalszy absurdów codzienności, pokazywanych przez powiększające szkło. Znów oberwało się biurokratycznemu molochowi oraz zwykłej ludzkiej głupocie, zaniechaniu i tumiwisizmowi.
Mimo że w roli głównej wystąpił Jacek Fedorowicz, film jest niemal wyłącznym aktorskim spektaklem genialnego Jerzego Dobrowolskiego. Kreowany przez niego Jerzy Dąbczak to inteligentny i bystry, choć bardzo przebiegły cwaniaczek. Nie sposób jednak go nie lubić. W pozostałych rolach widzimy Halinę Kowalską (później jako śpiewaczka Kolińska-Kubiak w “Alternatywy 4”), Stanisławę Celińską (czyli nauczycielkę z “Alternatywy 4” i panią Lusię goniącą za “Krzykiem ciszy” w “Zmiennikach”), znanego z wcześniejszych filmów Barei Mieczysława Czechowicza (obaj spotkają się ponownie na planie “Zmienników”), stałych elementów obsady u Barei, czyli Gołasa, Pawlika i (epizodycznie) Pokorę, Wojciecha Siemiona z kultowym tekstem “bardzo dobrze, dostatecznie”, jak zwykle śmiesznego Jana Himilsbacha oraz reżysera Henryka Klubę, twórcę legendarnego, nieukończonego filmu o tytule, który sam w sobie jest dziełem sztuki – “Pięć i pół bladego Józka”. Jedną z drugoplanowych ról zagrał również Stanisław Tym, z którym Stanisław Bareja za kilka lat zrealizuje swoje trzy najlepsze filmy.
NIESPOTYKANIE SPOKOJNY CZŁOWIEK (1975)
Nieoczekiwanie Stanisław Bareja realizuje dla telewizji niespełna godzinny film wg scenariusza Andrzeja Mularczyka, twórcy trylogii o Kargulu i Pawlaku. Scenariusz, sprawiający wrażenie odprysku po pracy przy filmach z cyklu “podejdź no do płota”, traktuje o rolniku, który przywędrował po wojnie na ziemie odzyskane, a po latach nie chce dopuścić, by jego syn wyjechał do miasta i zostawił ojcowiznę. Zarys fabuły właściwie bardzo podobny do “Nie ma mocnych”. Choć film jest w miarę udany, a Janusz Kłosiński w roli głównej bardzo sympatyczny, to na tle filmografii ciągle pnącego się w górę Stanisława Barei z lat 70. jest to jego zdecydowanie najgorszy film, po którym przyszedł czas trzech arcydzieł polskiej komedii.