REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa
Skandaliści bez powodu
REKLAMA
Kilka tygodni temu popełniłem na blogu KMF wpis odnośnie powrotu Arnolda Schwarzeneggera do roli Terminatora. Rozważałem wówczas różne zwariowane warianty rozwiązania kwestii podeszłego wieku aktora, który do roli morderczej maszyny za bardzo się już nie nadaje. Jedna z moich wersji mówiła o tym, że paradoksalnie, to Arnold mógłby okazać się ojcem Johna Connora i pomagać mu w ucieczce przed Terminatorem, czyli w pewien sposób przed samym sobą. Rzeczywistość jak zwykle prześcignęła wyobraźnię scenarzysty, w tym przypadku moją, bo Arnold przeniósł się w czasie o 14 lat i został ojcem dziecka własnej pomocy domowej, która z Sarah Connor ma niewiele wspólnego?
Schwarzenegger chyba zbyt dosłownie potraktował termin ?pomoc domowa? i wykorzystał Mildred Baenę do pomocy również w łóżku, w efekcie czego rzucony 14 lat temu bumerang powrócił dziś w postaci miniaturowej wersji Arnolda, i walnął go z siłą asteroidy. Na chwilę obecną Schwarzenegger ma na głowie seks skandal, rozwód, widmo utraty połowy majątku, podobno też zgłaszają się kolejne ofiary jego męskości, a własne dzieci chcą zmienić nazwisko na łatwiejsze do wymówienia Shriver. Tym samym plany powrotu byłego gubernatora na plan filmowy zostały zawieszone na kołku.
Szczerze powiedziawszy, nigdy nie interesowało mnie prywatne życie ulubionych aktorów. Nie przeszkadzało mi, że Tom Cruise daje się omamiać sekcie i jak potłuczony skacze po sofie w talk-show Oprah Winfrey. Nie interesowało mnie z kim aktorzy chodzą do łóżek i ile osób tam ze sobą zabierają. Interesował mnie jedynie efekt ich pracy ? rola filmowa i sam film. Skandale związane nawet z aktorami, których cenię i szanuję, spływały po mnie jak po kaczce, nie wnikałem w ich prywatność, nic mi do tego. Upadek Charlie?ego Sheena, który ostatnimi czasy bawi się w piaskownicy usypanej z koki, pije krew tygrysa i bredzi od rzeczy, też nie zrobił na mnie większego wrażenia. Ale Schwarzenegger trochę mnie ruszył, naprawdę. Trudno mi zrozumieć, czemu facet mający u stóp cały świat, spełniony aktorsko, prywatnie, a dziś też po części politycznie, nie może utrzymać na wodzy swojego popędu płciowego i bawi się w zakładanie filii. Trudno mi zrozumieć, dlaczego osoby będące na świeczniku, pod nieustającym obstrzałem paparazzi, świadome tego, że istnieją osoby czyhające na ich majątek, dobre imię lub tanią sensację z nimi związaną, ryzykują swoją reputację i wizerunek, żeby się przez kilka minut zabawić. I mogę tylko ?współczuć? Arnoldowi tego, jak trząsł portkami mając świadomość własnej niewierności, gdy widział media wciągające kolejne kochanki Tigera Woodsa i wdeptujące go w ziemię.
Arnold zrobił to co zrobił 14 lat temu i dziś, widząc nagonki medialne na niewiernych małżonków nie mógł zrobić nic, ponad modlenie się, by mroczna tajemnica nie ujrzała światła dziennego. Inaczej było w przypadku Larsa Von Triera, który swoje ?nazistowskie korzenie? i wyrazy współczucia dla Hitlera lekką ręką przekazał światu w blasku fleszy w Cannes, choć musiał przecież słyszeć o niejakim Galliano, zepchniętym w celebrycki niebyt po wywodzie na temat gazowania Żydów. Pijacki bełkot Galliano, który plótł trzy po trzy zaczepiając ludzi w kawiarni okazuje się dziś niczym przy głupocie, bo inaczej tego nazwać nie można, jaką wykazał się Lars Von Trier, wypuszczając z ust swoją kontrowersyjną wypowiedź w pełni władz umysłowych, przed setkami reporterów z całego świata. Reżyser ?Melancholii? albo chciał zrobić eksperymentalną kampanię reklamową swojemu filmowi, albo chciał popełnić medialne samobójstwo. Patrząc na to co się stało po jego wypowiedzi: wydalenie go z Cannes, brak Palmy, i wreszcie zapowiadane problemy z dystrybucją ?Melancholii?, można mniemać, że udało mu się to drugie. Pan Lars ?troszkę rozumiem Hitlera? Trier zatracił się w skandalizowaniu, bo co innego pokazać na ekranie genitalia podczas kopulacji w pełnym zbliżeniu, a co innego chwalić się zrozumieniem dla postaci globalnie znienawidzonej, kojarzącej się jednoznacznie ze zbrodniami wojennymi. Wypowiedź Triera, w zamkniętym towarzystwie, przy piwku i podczas luźnej rozmowy, można byłoby spokojnie uznać za żart, przejaw czarnego poczucia humoru, ale tego rodzaju żartów nikt przy zdrowych zmysłach nie testuje na kilkumilionowej grupie odbiorców.
Jest taki dowcip o budowniczym mostów, który całe życie budował mosty i raz zdarzyło mu się zrobić drugiemu facetowi laskę. I już nikt nie nazywał go budowniczym mostów, tylko lachociągiem. W podobny sposób swoje artystyczne dokonania spychają w cień wyżej wymienieni skandaliści bez powodu, którzy od momentu popełnienia skandalu, będą postrzegani wyłącznie przez ich pryzmat. I nikt nie będzie ich już nazywał budowniczymi mostów?
REKLAMA