SINGAPURSKIE KLESZCZE. Bystra, chwilami zbyt czysta rozprawa z imperializmem
Tematyka imperializmu brytyjskiego w kinie zawsze wydawała się nad wyraz płytka – w latach trzydziestych XX wieku władza (we współpracy z kinem) albo kino (we współpracy z władzą) zalewały widzów (nie)oglądalnymi produkcjami zawiniętymi w kolorowe papierki w postaci majestatycznych pejzaży i użycia Technicoloru. Większość tych filmów skupiała się tylko i wyłącznie na jednym aspekcie: propagowaniu imperialnego przekazu, wmawiania obywatelom, że taki rodzaj władzy jest jedynym słusznym. Blisko sto lat później współczesne kino przypomniało sobie o tym (nie)znośnym, egzotycznym temacie. Stąd też pojawienie się Singapurskich kleszczy, nowej adaptacji prozy J. G. Farrella. Jest kameralnie, tak jakby inteligentniej (bo i obiektywniej), ale parę płaszczyzn formalnych wymaga doszlifowania.
Całość bowiem nie zakleszcza się w widzu tak, jak powinna. Choć, nie oszukujmy, uścisk ten okaże się na tyle silny, by utrzymać nas w zainteresowaniu przez sześć godzinnych odcinków. Dlaczego? Ponieważ najnowsza produkcja od stacji ITV zaskakuje nie tylko konkretniejszą narracją od współczesnych filmów imperialistycznych (zobacz: Zjednoczone królestwo z 2013, Pałac wicekróla z 2017), ale i lekko zmontowaną akcją – fabuła płynie, opowiadana jest w sposób prosty, a przy tym stosunkowo atrakcyjny dla widza. Wątki nie skaczą zbyt często, bohaterowie w większości są wyraziści (dzięki czemu łatwi do zapamiętania), a pewnego rodzaju prześmiewcza konwencja nałożona na serial powinna okazać się zabiegiem dającym produkcji duszę. Zatem czym są te Singapurskie kleszcze i o czym dokładnie opowiadają?
Serial Singapurskie kleszcze jest konkretnym kinem historycznym, bazującym na obrazowej powieści Jamesa Gordona Farrella o tym samym tytule, która wlicza się do jego Trylogii Imperium. Nad Singapurem, ówcześnie należącym do imperium brytyjskiego, pojawiają się chmury wojny i konfliktu z Japonią – zagrożenie staje się coraz bardziej bliskie i realne. Jednak mało kto traktuje sytuację poważnie, wojna w tym rejonie jest bagatelizowana na większość możliwych sposobów. Zamożni mieszkańcy kolonii zajęci są swoimi sprawami – zawiązują sojusze, prowadzą biznesy, szukają kolejnych sposobów, by powiększać własne fundusze. Ci, dla których los nie okazał się aż tak życzliwy, muszą ciężko pracować, walczyć o dobre imię, a ich trudna sytuacja w żaden sposób nie pozwala im opuścić własnego miejsca zamieszkania. Ba, oni nawet o tym nie myślą! Produkcja ukazuje ówczesny portret rasistowsko-egoistycznej kolonii brytyjskiej, w której wszystkie chwyty są dozwolone.
Przypomina to nieco polskiego Króla, w którym wątek gangsterski zostaje zastąpiony problemami i „problemikam” brytyjskiej „upper class”. Każdy ma tutaj swój cel, do tego dochodzi pewien (nie)fortunny romans, a wszystko to w rytmie nieustannego zakładania masek – od początku kamera ukazuje różne aspekty singapurskich machlojek. Zamożni mieszkańcy Singapuru lawirują między kompletną degrengoladą a amoralnym odchyleniem, jednakowoż efekt jest nierzadko zbyt bezpieczny. Czuć usilną teatralność (ewentualnie – wkradła się ona dzięki niedoskonałemu scenariuszowi), bohaterowie często wypowiadają dialogi, ale zdaje się to całkiem sztuczne, jakby postaci wypowiadały zdania nie do siebie, a do kamery. Zmniejsza to odczuwanie tego imperialnego przeciwieństwa pamfletu, ale z drugiej strony takie błędy są raczej notoryczne w produkcjach, w których nie starcza budżetu / większej artystycznej swobody / konkretniejszych ludzi biorących się za sam projekt. Można, rzecz jasna, nie zwracać na to uwagi i poznać historię rodziny Blackettów (i nie tylko).
Główny bohater, Matthew (Luke Treadaway), przyjeżdża do Singapuru, by przejąć interesy zmarłego ojca. Kiedy wychodzi z samolotu, jeden z pilotów mówi mu wprost: „Strzeż się singapurskich kleszczy!”, tym samym wprawiając w konsternację naszego protagonistę. Sama nazwa jest metaforą paru aspektów (od seksualnych po te filozoficzne), ale koniec końców te szczypce zaczną otaczać go ze wszystkich stron. Nowym znajomym Blackettowskiej familii, na czele z chytrym ojcem (wybornie groteskowy David Morrissey) i jego córką, młodą femme fatale (Georgia Blizzard, nasza rozmowa z aktorką tutaj), zależy na jak najszybszym wyzysku młodego człowieka. Zaczyna się prawdziwa gra – udawana empatia, fałszywe romanse, niewdzięczna gościnność. Tylko po co to wszystko, skoro tuż za rogiem zbroi się japońska armia? Warto zapoznać się z tym serialem dla nietypowego okresu historycznego, aktorów wkładających w swoje role serducho, a także dla kolorowych kadrów z samego Singapuru. To niezobowiązująca rozrywka, filmowo wymagająca poprawek, ale w przeszłości ulokowana wręcz idealnie.
Serial Singapurskie kleszcze od 7.03.2021 na kanale Epic Drama. Premiera pierwszego odcinka o 21:30. Serdecznie zapraszamy do oglądania!