WSZYSTKIE STWORZENIA DUŻE I MAŁE. Zwalczając jesienną chandrę… ciepłem
Jesienna chandra to nic przyjemnego, tym bardziej w tych dziwacznych i złowieszczych czasach. Brak słońca, ciągłe deszcze, zbliżający się powrót do izolacji – potrzebujemy czegoś, co będzie stymulowało przypływ serotoniny. Moją propozycją na ten nieco przygnębiający okres nie będzie powrót do sitcomu, który znamy na pamięć, a zapoznanie się z wartościowym produktem, jakim są Wszystkie stworzenia duże i małe, najnowsza adaptacja prozy Jamesa Herriota o poczciwych weterynarzach, dziejąca się w małym brytyjskim miasteczku w latach trzydziestych. To sześcioodcinkowa, ujmująca podróż w głąb odległego już, lecz urzekającego świata prostych ludzi.
Debiutujący Nicholas Ralph wciela się w alter ego pisarza, który przyjeżdża do Yorkshire Dales. Czy dostanie pracę u pedantycznego, często niesubtelnego weterynarza, Siegrieda Farnona (znakomity Samuel West)? Przez te sześć odcinków będzie musiał dać z siebie naprawdę wiele, a twórcy pokażą widzowi, jak wielkie rzeczy działy się w tym małym, zapewne zapomnianym przez świat miejscu. To lekcja pokory dla widza, przy tym niezwykle sympatyczna przejażdżka – z humorystycznymi dialogami, a także opowiedzianą w skondensowany sposób historią. Serial ten pokazuje, że największą trudnością w tym zawodzie nie jest praca ze zwierzętami, a właśnie radzenie sobie z człowiekiem – klientem.
Przepięknie odwzorowana epoka emanuje wspaniałością, a kameralność serialu pozwala widzowi zżyć się z przedstawianymi postaciami, współczuć im, odczuwać ból razem z nimi. Strzałem w dziesiątkę okazuje się umiejscowienie większości akcji w Skeldale House, miejscu, w którym Siegfried ma swoją pracownię, a przy okazji mieszka. Poznajemy nie tylko zakamarki domu (stającego się drugim bohaterem Wszystkich zwierząt dużych i małych), ale i resztę barwnych lokatorów. Tristan (Callum Woodhouse), brat Farnona, to krnąbrny lekkoduch, który robi wszystko, by uciec przed pracą, obowiązkami i konfrontacją z rygorystycznym starszym bratem. Pieczę nad ośrodkiem, a przy okazji humorami mężczyzn, trzyma Panna Hall (Anna Madeley), rozumna, współczująca istota, która od początku opiekuje się głównym bohaterem, a przy tym czuje nić porozumienia z braćmi Farnon.
Magia tego serialu tkwi w wyczuwalnej od początku chemii między tymi czterema postaciami. To na nich skupia się czas ekranowy odcinka, twórcy umiejętnie rozstawiają je we wszelakich sytuacjach, często dobierając w pary, by między każdym zachodziła jakakolwiek interakcja. Nierzadko więc obserwujemy inteligentne rozmowy, wspólne przechodzenie przez dany problem czy iskrzące się humorem słowne/osobowościowe potyczki. Nie ma w tych momentach żadnego potknięcia, widz czuje, że dobór castingowy w tym przypadku jawi się jako idealny. „Tego czegoś” dodaje wizualizacja Yorkshire Dales, będąca swoistym symbolem prostoty połączonej z porządkiem – charakterni mieszkańcy nie tylko uprzykrzają życie weterynarzom, potrafią też słuchać i rozumieć, a ich stosunek do zwierząt i zachowania mówią widzowi parę słów o ówczesnych konwenansach i czasach, w których bohaterowie żyli. Każdy odcinek zdaje się być pretekstem do opowiedzenia czegoś o świecie przedstawionym – jeden skupia się na ukazaniu stylu ówczesnych imprez, drugi mówi o kondycji miasteczkowych imprez, reszta skupia się na dylematach weterynarza, podejmowaniu kluczowych decyzji czy popełnianiu tragicznych w skutkach błędów.
Ukazywany kontrast pomiędzy wiekiem postaci daje scenariuszowi pewną swobodę, by skupić się zarówno na młodzieńczych, nierzadko lekkich zagadnieniach, jak i tych nie do końca dla widza przyjemnych. James zakochuje się w posiadającej partnera dziewczynie, a jego nieodwzajemnione uczucie zaczyna wpływać na postępy w dopiero co zaczętej pracy. Tristan uwielbia się bawić, lecz nie do końca czuje wartość wyrzeczeń – doprowadzi to do prędkiej nauki decyzyjności. Siegfried cztery lata wcześniej przeżył ogromną tragedię, której skutkiem są nowe, często nieznośne dla innych cechy. Czy ma w sobie jeszcze choć trochę człowieczeństwa? Pani Hall natomiast doświadcza innego osobistego nieszczęścia, które tłumi w sobie, co sprawia, że ta szlachetna osoba wyniszcza się z dnia na dzień.
Ciepło miesza się z krótkimi przypływami smutku, a my oglądamy jak zahipnotyzowani. Dawno bowiem nie było w telewizji tak sprawnie wykonanej produkcji, która staje się komentarzem na temat weterynarii lat trzydziestych, a do tego słusznie koresponduje z literackim materiałem. Nic dziwnego, że jakiś czas temu został zamówiony świąteczny odcinek. Zresztą cały ten serial wyzwala atmosferę świąt – gdzieś w połowie łapie nas strach, że to wszystko zaraz się skończy. A my nie chcemy tego zakończenia. Chcemy żyć daną nam chwilą.
Nowa adaptacja telewizyjna powieści Jamesa Herriota już od 1.11.2020 na EPIC DRAMA. Serdecznie zapraszamy do oglądania!