SKANDAL W ANGIELSKIM STYLU. Wszystko, co najlepsze – seks, morderstwo, polityka
Gdyby ta historia nie była prawdziwa, stwierdziłbym, że scenarzystów mocno poniosło. Trudno uwierzyć w fabułę, ale właściwie wszystko to, co pokazano na ekranie, wydarzyło się w rzeczywistości. To bardzo ciekawy temat, który przedstawiony został w dobrym tempie, ze smakiem i, jak sugeruje tytuł, stylowo, “po angielsku”. Nazwisko reżysera w końcu zobowiązuje – Stephen Frears to nie byle kto. Mamy do czynienia z naprawdę udanym miniserialem.
Rzecz dzieje się w Wielkiej Brytanii na przełomie lat 60 i 70. Jeremy Thorpe to członek Parlamentu, uznany polityk Partii Liberalnej i jej późniejszy lider. Cieszy się sympatią wyborców, jest szanowany w środowisku. Problem w tym, że ciągnie go do mężczyzn. Dziś ten fakt zapewne nie miałby większego znaczenia, jednak w tamtych czasach homoseksualizm w Anglii był po prostu zakazany. Gdyby ktoś dowiedział się o ciągotach Thorpe’a, potraktowany zostałby jak przestępca, a jego polityczna kariera natychmiast by się skończyła.
O ile przez lata udawało mu się ukrywać swoją orientację przed otoczeniem, wszystko zmieniło się po poznaniu Normana Josiffe’a. Nieco naiwny i pozornie ciamajdowaty chłopak, czując się przez Thorpe’a oszukany i pozbawiony możliwości pracy, złożył na niego zawiadomienie na policji. Polityk dość regularnie zmuszony był tuszować swój związek z Josiffe’em, aż w końcu postanowił, że najlepszym rozwiązaniem będzie pozbycie się go raz na zawsze. Zaczął planować morderstwo…
Gdy cała sprawa wyszła na jaw, w BBC nakręcono dokument o Thorpie i jego byłym partnerze. Nigdy go jednak nie wyemitowano. W 2009 roku ta sama stacja próbowała nakręcić film fabularny z Rupertem Everettem w głównej roli, ale polityk groził pozwem i wycofano się z tego pomysłu. Miniserial, który właśnie miał polską premierę w HBO i HBO GO, oparto na książce Johna Prestona, dość wiernie przedstawiającej długo tuszowane fakty. Twórcy nie pozostawiają wątpliwości co do samej historii, jej przebieg jest raczej jasny, ale charakterystyka głównych postaci wcale nie jest tak jednoznaczna, jak mogłoby się wydawać. Nie ma tu mowy o czarno-białym podziale. Dość powiedzieć, że Josiffe, dziś nazywający się Norman Scott, był mocno rozczarowany tym, jak go ukazano.
Skandal w angielskim stylu to trzyodcinkowy serial, który pokazuje wydarzenia na przestrzeni kilkunastu lat. Związek tych dwóch, wydawać by się mogło, zupełnie niepasujących do siebie mężczyzn, stanowi zaledwie część fabuły. Frears w ramach tej historii w zręczny sposób opowiada o sytuacji politycznej, społecznej, jak również zmieniających się prawach homoseksualistów w Wielkiej Brytanii. Obie główne postaci potraktowano na równi, poświęcając im tak samo dużo uwagi – ich losy nie ograniczają się zresztą do miłosnej relacji. Widzimy później, jak jeden i drugi wiążą się z kobietami, robią kariery, triumfują, ale i upadają. A wszystko to nakręcone zostało w świetnym tempie, czasem poważnie, wręcz wzruszająco, innym razem z subtelnym, acz wyraźnie zarysowanym humorem. I choć rzeczywiście po rewelacyjnym pierwszym odcinku w kolejnych dwóch fabuła nieco się rozłazi, to wciąż bardzo, bardzo udany miniserial.
BBC to telewizja, która nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a dla wielu ludzi jest po prostu wzorem tego, jak powinno się tworzyć produkcje na małym ekranie. Skandal w angielskim stylu to kolejny tego dowód. Bardzo interesująca jest tu już oczywiście sama historia, ale zrealizowane zostało to po mistrzowsku. To coś więcej niż odtworzenie wydarzeń – liczą się też forma, wizja, dopieszczanie każdego szczegółu oraz obsada.
Śmiało można powiedzieć, że aktorzy są największym atutem Skandalu… Hugh Grant i Ben Whishaw grają na bardzo wysokim, można powiedzieć, że “angielskim” poziomie. To wybitne kreacje, odbiegające od ich dotychczasowych dokonań. Obaj są wiarygodni i potrafią ukazać różne odcienie osobowości swoich bohaterów. Przyznam szczerze, że jakiś czas temu postawiłem już na Grancie krzyżyk, myślałem, że skończył się jako aktor i będzie co najwyżej odcinał kupony od dawnej sławy – jak się cieszę, że się myliłem! Ostatnie role to jedne z lepszych jego ekranowych wcieleń. Zarówno on, jak i Whishaw powinni za swoje występy zdobyć nominacje do ważnych nagród. Inny scenariusz byłby dużą niesprawiedliwością.