PEAKY BLINDERS – SEZON PIĄTY. Tommy Shelby na wojnie z faszystami
Lata mijają, a klan Shelbych w ogóle się nie zmienia. Jego członkowie nadal są źli, zepsuci moralnie, głodni kolejnych podniet oraz łasi na kasę. Nie uczą się na błędach, ale nie stracili też umiejętności wychodzenia z najgorszych tarapatów. Piąty sezon Peaky Blinders stanowi jednak dowód na to, że w obliczu potężnych sił nawet niezłomna wola walki nie jest w stanie ochronić przed porażką.
Podobne wpisy
Tommy Shelby (Cillian Murphy) konsekwentnie pnie się po szczeblach drabiny władzy. Od cygańskich taborów, przez uliczki industrialnego Birmingham, pałace możnych, aż do brytyjskiego parlamentu – nie ma drzwi, które nie otworzą się przed bezwzględnym gangsterem. Jednak w 1929 roku bohater pragnie wreszcie prowadzić ustabilizowane, dalekie od zbrodni życie. A przynajmniej chce, by na zewnątrz tak to wyglądało. Nie bierze oficjalnie udziału w brudnych interesach, zaś zostanie członkiem Izby Gmin traktuje niezwykle poważnie, wygłaszając z mównicy sążniste tyrady w obronie uciśnionego ludu, który pragnie jedynie godnej egzystencji. Mężczyzna jawi się niczym Kato Starszy, gotowy na zburzenie Królestwa w imię sprawiedliwości społecznej.
29 października 1929 roku to sądny dzień, po którym losy wielu ludzi wywracają się do góry nogami. Krach na amerykańskiej giełdzie znacząco uszczupla portfele bogaczy, w tym rodziny Shelbych, co stawia ich w trudnym położeniu. Wielki Kryzys zbliża się wielkimi krokami, a jednocześnie na scenie politycznej pojawia się nowa siła uosabiana przez Oswalda Mosleya (Sam Claffin). Finanse się kurczą, faszyzm mości się wygodnie w przedpokoju Zjednoczonego Królestwa, a widmo rewolucji krąży po Europie. Wyraźnie wyczuwalny jest nadciągający wiatr zmian, który lada chwila zmiecie zastany porządek.
Piąty sezon Peaky Blinders jest dokładnie tym, co widzowie doskonale znają z wcześniejszych odsłon. Kto uwielbia przypatrywanie się ich częściom garderoby, celebrowanie odpalanych papierosów, spacerki w slow motion przy akompaniamencie rockowej muzyki i ognia buchającego z fabrycznych pieców, ten wraz z pierwszą minutą serialu poczuje się jak u siebie w domu. Twórcy nie wyprowadzają produkcji poza wcześniej zdobyte wody, jedynie powtarzając to, co wcześniej się sprawdziło i przyniosło tytułowi sukces oraz pochwały.
Serialowy świat jest nadal pełen nierówności, które sprytnie i instrumentalnie wykorzystuje Tommy. Za dnia trybun ludowy, w nocy zaś krwiożerczy kapitalista, gra na tylu fortepianach, na ilu zdoła, byle tylko pomnażać rodzinny majątek. To wciąż ten sam Tommy, którego czas się nie ima, nadal uwikłany w wojenne traumy i autodestrukcyjne zapędy. Scenarzyści porzucają rozwój bohaterów, wrzucając również inne postacie w dobrze znane ramy. Z tego względu trudno po raz kolejny ogląda się romanse i knowania Polly (Helen McCrory) oraz melodramatyczne perypetie Arthura (Paul Anderson), kiedy wcześniej miało się tego pod dostatkiem. Pod tym względem produkcja ewidentnie stoi w miejscu i nie widać na horyzoncie szans, aby miało się to zmienić.
W pewnym momencie kamera nachalnie wskazuje na okładki książek, do których w jakiś sposób nawiązują twórcy – Szekspirowskiego Ryszarda III oraz Objaśniania marzeń sennych autorstwa Freuda. Peaky Blinders definitywnie przestało być popkulturowym remiksem gangsterskich klimatów z międzywojenną estetyką w tle. Dzieło Stevena Knighta nabiera niemalże politologiczno-psychoanalitycznych kształtów, gdy próbuje się w nim dokonać analizy narodzin faszyzmu. Twórcy poświęcają sporo czasu na zrozumienie, jak to się stało, że populistyczne bajania o Wielkiej Brytanii wstającej z kolan znajdują posłuch zarówno wśród bogaczy, jak i biedaków. W tym kontekście Mosley, główny antagonista Shelbych, jawi się jako anioł zmian, orędownik chaosu, w którym niechybnie ma się pogrążyć stara Europa. Paralele ze współczesnością są tu snute wyraźnie, bo nie o samą naukę historii tu chodzi, lecz o wyciągnięcie z tej lekcji odpowiednich wniosków.
Niestety przeciwnik to zbyt miałko zarysowany, by mógł wzbudzać realne obawy. Wprawdzie jego plany są demoniczne, ale rola nie została w odpowiedni sposób rozpisana, a aktor okazał się niewystarczająco charyzmatyczny, by udźwignąć ciążące na nim brzemię. Ot, jest kolejnym villainem stojącym na drodze Tommy’ego do osiągania większych wpływów. Te braki u Claffina są najbardziej wyczuwalne, gdy protagonista przeprowadza kilkuminutową rozmowę z dobrze już znanym Alfiem Solomonsem. Zaledwie kilka zdań wystarczy, by poczuć ogień między Murphym a Hardym. Ujawnia się aktorska klasa, świadomość własnych postaci, zabawa charakterami i krocząca za tym nieprzewidywalność. Aż pojawia się tęsknota za rewelacyjnymi pojedynkami z zeszłego sezonu pomiędzy tymi dwoma mężczyznami a równie fantastycznym Adrienem Brodym. Tymczasem faszysta Mosley jest papierowy i pozbawiony wszelkich atrybutów.
Również drugi plan w Peaky Blinders wyraźnie szwankuje. Kolejne przerwy między powstającymi sezonami oraz wiele pobocznych projektów ewidentnie nie służą Knightowi. Nie udaje mu się równie przekonująco co kiedyś mięsiście nakreślić otaczającej protagonistów rzeczywistości. Gdzieś majaczą separatyści przypominający w swoim modus operandi Blindersów z dawnych lat, gdzieś pojawia się wątek chińskiej mafii, ale wszystko to jest zaprezentowane bardzo naskórkowo. Chociaż wątki te wypełniają czas ekranowy, nie wprowadzają żadnych nowych informacji, nie uzupełniają już wcześniej nabytej przez widownię wiedzy.
Z tego też względu piąty sezon Peaky Blinders jest tylko solidnie zrealizowaną powtórką z rozrywki. Wchodzi w poważniejsze buty, ale na przestrzeni zaledwie sześciu odcinków nie udaje mu się sumiennie oddać „klimatu” odpowiedzialnego za rozwój tendencji totalitarnych. Ambitne zamiary okazują się twórców przerastać, bo przygody Shelbych nadal sprawdzają się najlepiej jako niezobowiązująca gangsterska historia w stylu „od pucybuta do milionera”.