Ghost in the Shell: Stand Alone Complex
Dużo czasu musiało minąć, nim zdecydowałem się sięgnąć po serialową wersję Ducha w Pancerzu. Powód takiego stanu rzeczy był właściwie tylko jeden – kinowe filmy Mamoru Oshiiego. Jako wielki fan dwóch tuzów anime, obawiałem się, że na ich tle serial prezentował się będzie niczym Angela Merkel przy Diane Kruger. Wprawdzie obie panie to sławne Niemki, niemniej wizualne różnice między nimi są oczywiste i zrozumiałe. Mea Culpa. Konstrukcja fabularna i oprawa Stand Alone Complex zamknęły mi usta, a następnie szeroko ją rozdziawiły, gdy zobaczyłem jak napakowane są intelektualnymi smaczkami i popisami grafików.
Trzeba sobie ustalić jednak pewną rzecz. W żadnym wypadku nie można porównywać serii telewizyjnej do filmów kinowych Oshiiego. W obu przypadkach położono nacisk na zupełnie inne aspekty – SAC skorzystało na długim czasie trwania serialu, rozbudowując fabułę oraz bohaterów w sposób niemożliwy dla obrazu kinowego. Jednak mimo znaczącego (w 2002 roku – rekordowego) budżetu na produkcję wszystkich epizodów, nie można go nawet porównać do stosu mamony, jaką mieli do dyspozycji twórcy klasyków z 1995 i 2004 roku. W tym miejscu definitywnie rozstajemy się już z Mamoru Oshiim, a ja, wzorem Ryśka z Klanu i jego wizyty w burdelu, szybko przechodzę od słów do czynów.
New Port City, rok 2030. Sekcja 9 Bezpieczeństwa Publicznego to grupa przeciwdziałająca sieciowemu terroryzmowi, w skład której wchodzą: przewodząca grupie agentów Major Motoko Kusanagi, ekspert od siłowych rozwiązań – Batou, były policjant – Togusa, wybitny penentrator Sieci – Ishikawa, wyborowy snajper – Saito, dwaj eksperci od brudnej roboty: Paz i Borma, zespół Tachikomów oraz szef całej sekcji – Daisuke Aramaki. Nowym zagrożeniem, z jakim muszą się zmierzyć bohaterowie, są działania super hakera o kryptonimie Człowiek Śmiechu (Laughing Man), który wydaje się być korporacyjnym terrorystą. Borykając się po drodze ze sprawami niezwiązanymi lub pozornie niezwiązanymi z przestępcą, agenci Sekcji 9 krok po kroku zbliżają się do prawdy, która jeśli w ogóle istnieje, może sięgać nawet samej góry, będąc zjawiskiem na skalę znacznie większą niż mogło się wcześniej wydawać. Zadanie przed nimi stojące jest tym trudniejsze, że ograniczeni są przez zapisy prawne, które z czasem zdają się być im wyjątkowo nieprzychylne. W drugim sezonie głównym problemem będzie skomplikowana kwestia uchodźców, która to rozpocznie ciąg wydarzeń, doniosłych na poziomie mikro i makro, o ogromnym znaczeniu nie tylko dla Japonii, ale i większości świata.
Historię, którą opowiada telewizyjny Ghost in the Shell, chłonie się z pasją. Choć bardziej stosowne byłoby użycie przeze mnie liczby mnogiej. Podtytuł serii odnosi się bowiem do samej historii w sposób dwojaki. Na poziomie konstrukcji opowieści Stand Alone to epizody, które z główną osią fabuły są praktycznie niezwiązane, nie licząc oczywiście samych relacji między postaciami i ich następstw, ale to jest akurat oczywiste. Wśród tych odcinków znajdziemy takie, które poświęcone są każdej z postaci, nadając każdemu z protagonistów głęboki rys psychologiczny, a także swoisty punkt wyjścia do dalszej ewolucji. Nie zabraknie autonomicznych, jedno-odcinkowych historii kryminalnych, często gorzkich w swojej wymowie, jak przykładowy epizod Jungle Cruise, w którym nie brakuje ultra brutalnych scen, w tym obdzierania żywcem dzieci ze skóry (osobiście byłem tym odcinkiem zszokowany). Genialnym posunięciem twórców było wprowadzenie w każdym z sezonów po jednym epizodzie w całości poświęconym sympatycznym pająkoczołgom, Tachikomom. Roboty te, posiadające ogromną inteligencję i rozbrajające poczucie humoru, wzięły na swoje metalowe barki rozważania autora mangi, Masamune Shirowa, na temat poczucia indywidualności czy roli ducha, dzięki czemu w sprytny sposób uniknięto wkładania Ważnych Słów w usta agentów – świetna robota!
Complex to jednocześnie nieoficjalna nazwa ciągu epizodów dotyczących głównego wątku, jak również przewodni temat, jakiego podejmuje się serial – emergencji. Samoczynne wytworzenie się pewnego zjawiska/bytu na skutek niepowiązanych ze sobą działań, które ostatecznie sprawiają wrażenie kompleksowych, to intrygujący i złożony temat, w starciu z którym serial wychodzi obronną ręką. W pierwszym sezonie jest to enigmatyczny Człowiek Śmiechu, który z czasem zostaje wykorzystany w każdej dziedzinie życia, od medialnej zabawy po układy polityczne. Daje nam to sporo powodów do rozmyślań na temat mechanizmów, według których funkcjonuje władza, a co za tym idzie – kształtowane przez nią społeczeństwo. Oczywiście rola i wartość pieniądza jest w tym wszystkim nieoceniona. W drugim sezonie twórcy zestawiają zjawisko emergencji z czynnikiem, który ją determinuje. O ile poprzednio była to chwilowa moda napędzana przez polityczną i komercyjną machinę, tak tym razem na scenę wchodzi “11 Indywidualności”, którzy domagają się wolności dla uchodźców na terenie Japonii oraz autonomii. Wnioski, jakie z tego płyną, są dla nas ponownie mało budujące, ale więcej zdradzić nie mogę, odsyłając w tym miejscu do serialu.
Ghost in the Shell: Stand Alone Complex jest cyberpunkowym thrillerem politycznym, z odrobiną sensacyjnej polewy. Polewa ta jest słodka, nie ma jej jednak przesadnie dużo. Akcentuję to wyraźnie, aby osoby, które oczekują od gatunku cyberpunk nieustającej akcji w futurystycznej scenerii, nie rozczarowały się. Z drugiej strony takie podejście do tematu Ducha w Pancerzu to trochę tak, jakby seksualność kobiety mierzyć tym, jak gotuje. Nie tędy bowiem droga. Akcja obecna jest w SAC non-stop, jednakże rozgrywa się przez trzy czwarte podczas dialogów przez Sieć, odpraw przed misją czy w czasie szukania kolejnych tropów. Jest to w końcu thriller, w którym ogromną rolę odgrywa polityka cyberpunkowego świata, zatem takie proporcje nie powinny nikogo dziwić. Nieco dłuższe wymiany ognia/ciosów pojawiają się średnio w co drugim odcinku, tak więc czystej rozpierduchy także jest niemało. Końcówka każdego z sezonów gwarantuje mnóstwo akcji, w przypadku drugiej serii jest to już batalistyka pełną gębą. Wszystkie te sekwencje wyreżyserowane i zrealizowane są w kapitalny sposób (defensywa Sekcji 9, retrospekcja z udziałem Saito, akcja na Dejimie – to tylko pierwsze z wierzchu przykłady doskonałej pracy reżysera i animatorów). W tym miejscu biję się w pierś i przyznaję, że niektóre polityczne gierki, podczas których postacie przerzucają się kolejnymi nazwami rządowych resortów, potrafią zdezorientować widza. Oglądać należy zatem w skupieniu, choć im dalej w las, tym bardziej wszystko staje się przejrzyste. Ot, taki szczegół, ale wspominam o nim, gdyż dobrze obrazuje charakter fabuły i klimat serialu.
Bohaterowie przykuwają do ekranu z taką samą siłą, jak świetna fabuła. Scenarzysta (i reżyser w jednym) Kenji Kamiyama postawił na kilka postaci, z których każda otrzymała konkretną głębię, nie zaniedbując przy tym drugiego planu i postaci epizodycznych – każdy z tych bohaterów, jeśli nawet nie pojawia się zbyt często, to z pewnością jest charakterystyczny, a jego osobowość mocno nakreślona. Motoko Kusanagi to babka, na której polegać można jak na Zawiszy. Bardzo sprawna fizycznie (częsty fanserwis, ale w znośnych ilościach), doskonała strateg, przywódczyni, która wymaga posłuchu i rzetelnej pracy, potrafi także poklepać po ramieniu, kiedy zajdzie potrzeba. Charyzmatyczna kobieta o dość oryginalnych upodobaniach seksualnych, z czasem nabiera wątpliwości, kiedy zostaje skonfrontowana z postacią ze swojego dzieciństwa. Batou, pozornie narwany osiłek do rozwałkowej roboty, w rzeczywistości pragnący świata, jaki sam by chciał, musi się zmierzyć ze swoją niechlubną przeszłością. Togusa, były glina o silnym poczuciu sprawiedliwości, to najbardziej “ludzki” członek Sekcji 9 i postać, z którą najłatwiej będzie się nam utożsamić. Dyrektor Aramaki to stary wyjadacz, który zarówno dla kraju, jak i dla swoich ludzi, oddałby prawie wszystko. Ishikawa, Paz i Borma to sympatyczni pracoholicy, nieco skrzywieni przez zawód, jaki wykonują. Są i Tachikomy, przesympatyczne roboty służące do infiltracji, walki i penetrowania Sieci, które nabywają z czasem własną indywidualność, a także zadają sobie egzystencjalne pytania w czasie przerw między misją, a technicznym przeglądem. Antagoniści to także doskonały element obsady, jednak szczegółów wolałbym nie zdradzać, gdyż ich tożsamość wcale nie jest taka oczywista. Powiem tylko, że ich motywacje bywają różne, mniej lub bardziej szlachetne, ale w każdym przypadku wiarygodne. Pana Złego z manierą potwora tutaj nie uświadczymy – zbyt dojrzała to produkcja na tego typu popaprańców (których rzecz jasna nie brakuje, tyle że są oni wiarygodni).
Grafice wystawiłbym możliwie najwyższą ocenę, gdyby nie mała rysa, która mi to skutecznie uniemożliwia. O niej za chwilę, zacznę od pochwał. Kolorystyka jest bardzo przyjemna, zdecydowanie najbliższa mangowej koncepcji pana Shirowa. W świecie GitS nie jest aż tak posępnie jak przyzwyczaiły nas do tego filmy kinowe, ale nie jest też pstrokato – ubiór żadnej z postaci nigdy nie gryzie się z otoczeniem, wszystko jest idealnie dopasowane. Grafika, jak na standardy telewizyjne, wykonana jest z obsesyjną dokładnością. Design, szczegółowość w projektach postaci i obłędnie dokładne tła, zwłaszcza na terenach zamkniętych, z chwilą premiery robiły ogromne wrażenie, a dziś wciąż zachwycają. Animatorzy dotrzymują kroku grafikom i projektantom, dając nam bogate w mimikę i ruchy postacie, niezwykle dynamiczne sceny akcji oraz “ruchliwy” drugi i trzeci plan. Chciałbym zwrócić także uwagę na kapitalnie zrobioną wodę, zwłaszcza podczas deszczu w odcinku Poker Face. Wisienką na torcie są wykonane metodą cell-shading Tachikomy, helikoptery i inne pojazdy kroczące/latające/pływające – zwłaszcza niebiescy urwipołcie zachwycają bogatą gamą ruchów i atrakcyjnym wyglądem. W tym miejscu dochodzimy do rysy na tej pięknej powierzchni, o której wspomniałem na początku akapitu. Samochody. Może i wyglądały one atrakcyjnie prawie dekadę temu, ale dziś rażą sztucznością i słabym CGI. Wprawdzie w drugim sezonie wyglądają znacznie lepiej, ale niesmak pozostaje. Tak czy inaczej, oprawa wizualna Stand Alone Complex to absolutna czołówka produkcji telewizyjnych. Gdyby nie te nieszczęsne auta, byłoby podium. A biorąc pod uwagę rok produkcji serialu, tym większy należy się podziw technikom z Production I.G. (które stało także za filmami kinowymi).
Yoko Kanno to kompozytorka nietuzinkowa, wystarczy wspomnieć, że właśnie ta pani jest autorką kapitalnych ścieżek dźwiękowych do Cowboy Bebop, Jin-Roh czy Wolf’s Rain. Score do Ghost in the Shell: SAC dołącza do największych osiągnięć Japonki, gdyż Kanno serwuje nam dynamiczny, szybki, miejscami ujmujący swoim pięknem zestaw kilkudziesięciu utworów, które fantastycznie współgrają z obrazem kolejnych odcinków. Elektronika, odrobina funku, psychodeliczne i minimalistyczne kawałki, orkiestra symfoniczna, miejscami utwory o tematyce sakralnej (konkretnie dwa, w tym genialny Torukia) czy szeroka paleta doskonałych wokali – tyle daje nam jeden z najsmaczniejszych owoców pracy japońskiej kompozytorki. Udźwiękowienie stoi na najwyższym poziomie, od szelestu podczas zapinania skórzanej kurtki, przez podmuchy wiatru, po sugestywne odgłosy podczas scen akcji i sekwencji batalistycznych.
Japońscy seiyuu, jak na standardy czołowych anime przystało, dorzucają ostro do pieca z napisem “audio”, tworząc postaci tak wiarygodne i mięsiste, niczym drobiowe wyroby z polskiej wsi (także te idące za bezcen na eksport). Silna i przenikliwa Atsuko Tanaka jako Motoko, kipiący od emocji Akio Otsuka w roli Batou, wyrazisty Osamu Saka, kreujący wszędobylskiego dyrektora Aramaki czy intrygujący Ken Nishida jako zagadkowy Gouda, to tylko kilka przykładów doskonałej pracy aktorów głosowych przy SAC. Openingi i endingi do obu sezonów to pierwszorzędne doświadczenia, zwłaszcza otwarcie pierwszej serii pt. Inner Universe.
Wypadałoby jakoś zakończyć ten potok słów, myślę jednak, że to, co miałem Wam powiedzieć, już napisałem. Ghost in the Shell: Stand Alone Complex i jego bezpośrednia kontynuacja o podtytule 2nd GiG, to doskonały serial z gatunku cyberpunk – głęboki, wciągający i diablo efektowny, mimo faktu, że sceny akcji stanowią tu tylko niezbędne uzupełnienie całości, będąc naturalną konsekwencją rozwoju fabuły. Finały obu sezonów potrafią zaś autentycznie wzruszyć. Serial Kenji Kamiyamy zdążył już wejść do klasyki anime, mimo niecałej dekady od emisji pierwszego odcinka. Nie jest w żadnym wypadku ubogim krewnym dwóch wybitnych filmów w reżyserii Mamoru Oshii, a alternatywną, nie mniej pasjonującą adaptacją mangi Masamune Shirowa. Nie licząc maleńkiego uszczerbku w postaci samochodów w CGI, który i tak chyba aż nadto rozdmuchałem, Stand Alone Complex w swoim gatunku i klasie jawi się jako serial doskonały. I taki w istocie jest, dlatego “dychy” w prawym dolnym rogu się nie wstydzę.
“Byle nikt mnie nie znał, bylem ja nawzajem nie znał nikogo.
Wymyśliłem sobie na to sposób: będę udawał głuchoniemego.”
Człowiek Śmiechu za J. Salingerem (Buszujący w zbożu)
P.S. Bezpośrednią kontynuacją serialu jest film kinowy pt. Ghost in the Shell: Stand Alone Complex – Solid State Society, który trzyma poziom serii telewizyjnej.
P.S. 2. Można się spotkać z prawie trzygodzinnymi filmami o podtytułach: The Laughing Man oraz Individual Eleven. Są to jedynie streszczenia głównych wątków z obu sezonów, więc spokojnie można je sobie darować.
Tekst z archiwum film.org.pl (03.04.2011r.)