EUFORIA. Serial roku?
Prawie miesiąc temu wyemitowany został ostatni odcinek pierwszego sezonu (drugi już zamówiony) Euforii, serialu produkowanego przez HBO, powstałego na bazie izraelskiego formatu o tym samym tytule, a opowiadającego o grupie młodzieży w wieku szkolnym. Unikam tu opisu, który szybko przylgnął do serialu Sama Levinsona, i nie nazywam go serialem o ćpaniu, bo ten nim nie jest. Jest produkcją o samotności, szukaniu siebie, mierzeniu się z grzechami rodziców i potrzebie bliskości w świecie, który dawno przestał pozwalać na okazywanie słabości. Celowo czekałem z tym tekstem, aż Euforia odrobinę się odleży. Nie jest on bowiem skierowany do tych, którzy ją widzieli, ale do tych, którym umknął. A nikomu nie powinien, bo to na pewno jeden z najjaśniejszych punktów na mapie współczesnej telewizji. Być może serial roku.
Główną bohaterkę i narratorkę serialu – graną przez Zendayę Rue – poznajemy w dniu jej narodzin i w dynamicznym, pomysłowym montażu śledzimy jej życie aż do momentu, w którym rozpoczyna się właściwa fabuła: dnia wyjścia z odwyku, poprzedzonego niemal śmiertelnym przedawkowaniem. W ciągu tych kilku minut jedna rzecz uderza mnie najbardziej – dzień narodzin Rue zbiega się z zamachami z 11 września 2001 roku. Obserwujemy zatem wchodzenie w dorosłość pokolenia, dla których te makabryczne wydarzenia były stanem zastanym, jedną z lekcji historii. Pełen niepewności świat, gdzie można wyjść do biura i już nigdy z niego nie wrócić, jest jedynym, jaki znają.
Starajmy się o tym nie zapomnieć, kiedy będziemy próbować zrozumieć sięgającą po kolejne używki Rue, sprzedającą swoją seksualność w Internecie Kat, tłumiącego w sobie jakiekolwiek ludzkie odruchy Nate’a, przekonaną, że jej jedyną siłą są podpatrzone z pornografii ruchy Maddy, zaślepionego ambicją McKaya czy pozbawioną jakiegokolwiek przekonania o swojej wartości Cassie. Zwróćmy też uwagę, że za każdą z nastoletnich postaci Euforii stoi relacja z rodzicem: jego przedwczesna śmierć, brak zrozumienia seksualności dziecka, narzucanie własnej ambicji lub całkowity jej brak, alkohol, uzależnienia, odrzucenie. Doskonałym zabiegiem okazuje się tu rozpoczynanie każdego odcinka od przedstawienia dzieciństwa kolejnego z bohaterów. Twórcy nie oceniają swoich postaci, za to starają się je zrozumieć.
Drugą – po „serialu o ćpaniu” – łatką, która przylgnęła do Euforii, jest zarzut, jakoby był to serial kontrowersyjny, pełen wyuzdania, seksu i nagości. Czy to niezasłużona opinia? Absolutnie nie. Rzeczywiście, w jednej tylko scenie można zobaczyć więcej penisów niż w kilku innych serialach mainstreamowych razem wziętych. Seks jest wszechobecny, podobnie nagość, twórcy pozwalają sobie nawet na raczenie widza elementami pornografii. Tylko że nie jest to zabieg pusty, szokowanie dla szokowania, silenie się na kontrowersje. Sam Levinson chciał pokazać prawdziwy obraz współczesnej młodzieży i między innymi za pomocą tego naturalizmu udało mu się to osiągnąć. Tak, miejscami podkręcony, zintensyfikowany dla potrzeb narracji i ram fabuły, ale prawdziwy. Czy każdy nastolatek żyje w ten sposób? Oczywiście, że nie. Ale dla wielu jest to codzienność. I pod tym względem Euforia okazać się może produkcją wręcz edukacyjną. Otwierającą oczy, przybliżającą współczesny świat młodego człowieka, pozwalającą na jego zrozumienie, okazanie odrobiny empatii.
Co jednak warte podkreślenia, serial nie zatrzymuje się na poziomie dostarczenia świetnej historii. To także absolutny, niedający się zatrzymać audiowizualny pocisk. Na poziomie zdjęć, montażu, zabawy formą, doboru muzyki i oryginalnego soundtracku to rzecz wyjątkowa i zostawiająca w tym roku szeroko rozumianą konkurencję daleko w tyle. Nawet jeśli jako widz pozostaniesz niewzruszony na problemy amerykańskiej młodzieży, to dla tego niepokornego, niepozbawionego pazura formalnego odjazdu Euforia pozostaje pozycją obowiązkową. A jeśli dodam, że również aktorsko serial nie schodzi poniżej poziomu przynajmniej dobrego, debiutująca na ekranie Hunter Schafer to prawdziwe objawienie, a grającej centralną postać Zendayi udaje się zbudować rolę perfekcyjną, dojrzałą i śmiało aspirującą do najlepszych kreacji aktorskich tego roku, to myślę, że zapraszać przed telewizory już nikogo nie muszę.
Na początku jednego z odcinków główna bohaterka spotyka się z Alim, znajomym z odwyku. „Nic mnie nie pasjonuje. Na niczym mi naprawdę nie zależy. Kiedy mówię to ludziom, strasznie mi współczują. A przecież większość z nas ma podobnie. Patrzę na mamę i kolegów ze szkoły. Na to, co zamieszczają na swoich profilach i na Tumblrze. Widzę, że też są pojebani i zagubieni. Tyle że mają powód, by to ukrywać. Rodzinę, chłopaków albo hashtagowy aktywizm. I sięgają po coś, żeby to wszystko nabrało sensu” – zaczyna tłumaczyć. „Rue, mam to w dupie” – odpowiada mężczyzna. Cieszę się, że twórcy Euforii nie mieli. Spojrzeli na otaczający ich świat, społeczeństwo, któremu przyszło w nim żyć. I o tym jest ich serial. O zagubionych ludziach, którzy szukają w tym wszystkim sensu.
https://www.youtube.com/watch?v=reeTpPsBFEA