Science fiction a sprawa polska
Jeśli chodzi o polskie kino, science fiction i fantastyka nigdy nie miały się zbyt dobrze, a szkoda, bo za tymi gatunkami wcale nie muszą kryć się potężne budżety największych hollywoodzkich wytwórni. Filmy takie jak amerykański Primer (koszt produkcji wynoszący 7000 dolarów), czy droższy, ale zdecydowanie daleki od poziomu finansowanie znanego z blockbusterów Moon (5 milionów dolarów) udowadniają, że wiele da się zdziałać jedynie za pomocą pomysłu i solidnej realizacji.
Przy dzisiejszym kursie jankeskiej waluty Moon kosztowałby około 19,5 miliona złotych. Dla porównania, cena Wiedźmina z Michałem Żebrowskim i smokiem renderowanym na Amiga Commodore lub podrasowanej wersji słynnego Pegasusa wyniosła 18,8 miliona złotówek. Oczywiście, można płakać, że w Polsce nie ma warunków, że taki poziom filmowego rzemiosła jest dla nas czystą abstrakcją, niemniej wystarczy spojrzeć na realizowane przez Bagińskiego i jego Platige Image krótkie filmy opowiadające polskie legendy w stylistyce science fiction. TWARDOWSKY udowadnia, że kosmiczna stacja Sama Rockwella wcale nie znajduje się aż tak daleko od Polski. Da się, wystarczy chcieć i zmienić mentalność rodzimych producentów, którzy uważają, że nie warto ryzykować finansowania tego typu przedsięwzięć.
I właśnie w tym momencie pojawia się Embers, czyli niezależny debiut Claire Carré. Minimalistyczne science fiction opowiadające o świecie starającym podnieść się po katastrofie wywołanej przez globalną epidemię choroby neurologicznej, która powoduje utratę wspomnień, zrealizowana jest na zasadzie kinowej mozaiki. Para rozpaczliwie walcząca, aby o sobie nie zapomnieć, dziecko usiłujące odnaleźć utraconą rodzinę, lekarz starający się dociec przyczyn tragedii i młoda dziewczyna przebywająca w schronie, który z jednej strony gwarantuje bezpieczeństwo, z drugiej skazuje na pozbawienie wolności i życie pomiędzy betonowymi ścianami, i przestępczość targająca światem bez pamięci. To wszystko ma złożyć się na to, czym w istocie powinno być dobre kino science fiction – zadumę nad tym, co nam zagraża, ale i refleksję dotyczącą tego, co sprawia, że jesteśmy ludźmi.
Film zaczął być wyświetlany na festiwalach. Praktycznie nie zbiera złych recenzji. IndieWire nazywa go największym odkryciem science fiction roku, Variety zwraca uwagę na kompleksowość opowieści, Chicago Examiner uważa go za „wysokokoncepcyjną” poezję. Czemu jednak o tym wszystkim piszę? Co ma do tego wstęp w bolesny sposób przypominający o Wiedźminie? Śpieszę z tłumaczeniem.
Embers to projekt, w którym ogromną rolę odgrywa polski dom produkcyjny Papaya Films. Jeszcze większe brawa za to, że przez zaangażowaniem się w ten projekt, firma realizowała głównie krótkie reklamy, a więc wkroczenie w świat filmu fabularnego jest dla niej pewnym ryzykiem. Gdy wrócimy zatem do wspominanego już Platige Image i zauważymy, że studio, które również zajmuje się głównie komercyjnymi projektami realizowanymi na zamówienia klientów szukających porządnie zrealizowanych reklam, też od czasu do czasu stara się uciekać w kierunku świata filmu, możemy powoli zacząć myśleć o zalążku pewnych zmian. Zarówno Platige Image, jak i Papaya Films angażują się w projekty science fiction, ponieważ dla ludzi pracujących za kamerami czy też przy tworzeniu postprodukcyjnej magii, ten świat jest wyjątkowo bliski. Czy właśnie w takich miejscach miałoby utworzyć się zatem środowisko, które pozwoli w przyszłości na realizowanie w pełni polskich produkcji?
Pytanie rzucam w eter, ponieważ zdecydowanie za wcześnie na to, aby rozpocząć rzeczową dyskusję mającą na celu znalezienie odpowiedzi. Warto jednak zwracać uwagę na ten trend, tym bardziej, że ostatnimi czasy polscy filmowcy coraz częściej decydują się na odejście od utartych schematów. Być może sukces Córek dancingu na festiwalu w Sundance stworzy odpowiednie podłoże dla twórców, którzy będą chcieli podążyć w równie nietypowych dla polskiego kina kierunkach. Niezależnie od tego, jeśli Embers uda się wyrwać z festiwalowej dystrybucji, dostać do głównego obiegu i zdobyć statut chociażby zbliżony do wielokrotnie przypominanego filmu z Samem Rockwellem, miło będzie widzieć na planszach napisowych znaczący polski akcent. Oby więcej takich, a z całą pewnością w końcu doczekamy się porządnego polskiego science fiction.
korekta: Kornelia Farynowska