Sceny z filmów SCIENCE FICTION wywołujące największy DYSKOMFORT
Krwotok z pępowiny („eXistenZ”, 1999, reż. David Cronenberg)
EXistenZ jest grą podpinaną do neuroportu w ludzkim ciele. Łączy się bezpośrednio z naszym układem nerwowym i wprowadza go w kompletną symulację rzeczywistości. David Cronenberg tak zaprojektował wizualnie konsolę, że przypomina ona żywy organizm, łożysko, coś, co jest kluczowe dla naszych narodzin, przewód podpinany do ludzkiego ciała wygląda zaś jak pępowina. Scena, w której Ted przecina ją, a z niej wylewa się obficie krew, budzi niepokój na poziomie niemal pierwotnym. Cronenberg odkrywa tu nasze społeczne tabu, którym otoczony jest poród kobiety, a po części również jej okres. Nasze religie i zaprzęgnięta by im służyć kultura, niezależnie od szerokości geograficznej, uczyniły z kobiecego ciała, porodu i cyklu menstruacyjnego tabu, wiedzę tajemną, coś, co maluczkim przedstawiane było jako brudne, wyłącznie w celu kontroli ich zachowania. Cronenberg zręcznie ten motyw przeciętej pępowiny wykorzystuje w eXistenZ, celnie wpływając na psychikę widza i uświadamiając mu, jak mocno tkwi w dawnych przesądach. Tu nie chodzi o przemoc, dlatego ta scena jest tak skutecznie niepokojąca.
Testy broni Wikusa („Dystrykt 9”, 2009, reż. Neill Blomkamp)
Wikus nie miał żadnych skrupułów, żeby wyrzucać obcych z ich domów, a także patrzeć beznamiętnie, jak ich mordują. Dopiero gdy sam stał się po części kosmitą, ksenomorfem, zrozumiał, z jak wielką samotnością i potępieniem spotykają się obcy przybysze, niemal jak Żydzi podczas Holokaustu. Zmiana perspektywy okazała się dla Wikusa zbawienna, chociaż radykalnie odcinająca od ludzkiego społeczeństwa. Na samym początku konwersji ludzie zaczęli na nim eksperymentować, a szczytem podłości było użycie zmutowanego ramienia Wikusa do obsługi broni obcych. Wikus został więc torturami zmuszony do strzelania do kosmitów. Nie sprawiło mu to przyjemności. Spowodowało szok, niezrozumienie, nienawiść. A dla widza jest naprawdę trudnym momentem, podanym na dodatek w sposób dokumentalny, jeśli chodzi o formę estetyczną.
Wybuch głowy i pękające żyły („Skanerzy”, 1981, reż. David Cronenberg)
Nic tak nie porusza w scenach przemocy jak destrukcja głowy i twarzy. A mistrz naturalistycznej i naznaczonej tabu grozy David Cronenberg zadbał o to, żeby nawet w przypadku wybuchu głowy, widz otrzymał należytą dawkę suspensu. I tak siła skanerów musi się objawiać gwałtownie narastającym ciśnieniem śródczaszkowym, co od razu widać na twarzy ofiary. Pot, rumieniec, wystające żyły, grymas, aż w końcu wielka eksplozja i z mózgu nic nie zostaje. W Skanerach jest jeszcze jedna, warta uwagi scena, która z pewnością nieco podniesie ciśnienie wszystkim wrażliwym – końcowe starcie między Cameronem (Stephen Lack) a Darrylem (Michael Ironside). Tu akurat dyskomfort widza nie będzie spowodowany wybuchem głowy, a czymś zupełnie innym – oczekiwaniem na ten wybuch. Reżyser jednak zdecydował, że mózg na wszystkich ścianach nie jest rzeczą najważniejszą, a niepewność, kto ukazaną walkę przetrwa i kim po niej będzie.
Badanie i deprywacja sensoryczna („Uprowadzenie”, 1993, reż. Robert Lieberman)
Tym razem nie David Cronenberg, ale jego wpływ jest widoczny. Kosmici, którzy porwali Travisa Waltona, najwidoczniej lubili ciekawe praktyki seksualne w postaci szczelnego opatulania ciała w słabo lub wręcz w ogóle nieoddychający materiał, w którym odsłoniętych było tylko kilka strategicznych miejsc. Nie mam zamiaru podawać w wątpliwość przeżyć głównego bohatera, o których tak ze szczegółami opowiadał, ale wydaje mi się co najmniej dziwne, że praktyki badawcze kosmitów tak mocno skupiają się na sferze analno-oralnej ludzkiego ciała. Z drugiej strony, być może gdybyśmy my spotkali jakąś nieznaną istotę, która posiada tajemnicze otwory, to zapewne byśmy się nimi bardzo zainteresowali. Moje wątpliwości co do prawdomówności Waltona być może są nieuzasadnione, niemniej scena z badaniami budzi u mnie niepokój – mam nadzieję, że u widzów również i to ten seksualny.
Wizje, czyli krew, bebechy i robaki („Ukryty wymiar”, 1997, reż. Paul W.S. Anderson)
W Ukrytym wymiarze wiele jest scen niewygodnych dla psychiki np. Sam Neil bez oczu czy jego pełne objawienie się już jako istoty panwymiarowej. Najbardziej niewygodna i niepokojąca jest jednak ta sekwencja, kiedy członkowie załogi statku przeglądają zapisy z kamer. Udaje się im je wyczyścić i wyseparować najbardziej mięsiste sekwencje – seks miesza się w nich z krwią, wylewającymi się wnętrznościami i wszystkim, co tylko możemy sobie wyobrazić w sensie najmocniejszego gore. To orgia śmierci, pokazywana krótko, szybko, żeby tylko wbić drzazgę w wyobraźnię widza, a ta już zrobi swoje. Z jednej strony nie będzie chciała tego więcej oglądać, a z drugiej będzie ciekawa, co jest tam głębiej, bo widziała zaledwie urywek. Chciałby więcej, dokładniej, żeby móc stwierdzić, czy lęk ma sens, a tu tego właśnie uzupełnienia nie dostanie. I to jest największą siłą tej sceny – brak dopowiedzenia, żeby widzowi było jak najbardziej niewygodnie.