Sceny ŚMIERCI, do których NAJCZĘŚCIEJ wracamy
Zielona mila (1999), reż. Frank Darabont
Paul Edgecomb wspomina swoją pracę, kiedy jako strażnik pilnował więźniów skazanych na śmierć. Jednym z nich jest oskarżony o zabicie dwóch dziewczynek John Coffey. My jednak najpierw czujemy, a potem dowiadujemy się, że ogromnej postury więzień o gołębim sercu jest niewinny. Dodatkowo Coffey przejawia dar leczenia i sprawia wrażenie bycia z innego, lepszego świata. W scenie jego egzekucji widzimy Toma Hanksa niemogącego powstrzymać łez. Chwile wcześniej jego Paul Edgecomb zastanawia się, co odpowie Bogu na sądzie ostatecznym, gdy ten zapyta, dlaczego zabił jego największy cud. Nie tylko on odczuwa wewnętrzny sprzeciw wobec kary. Śledząc cały proces windowania Coffeya do rangi anioła na ziemi, jesteśmy przerażeni, wiedząc, że film może mieć tylko jeden finał. To jedna z najbardziej przejmujących, ale też najpiękniejszych scen śmierci w kinie.
Psychoza (1960), reż. Alfred Hitchcock
Czasem po prostu nie mamy wyjścia. Scena brutalnego morderstwa z Psychozy Alfreda Hitchcocka towarzyszy nam mimowolnie od ponad 60 lat. Jest w niej wszystko – ciepła woda, codzienna czynność przynosząca relaks i spokój, który zakłóca nagłe wtargnięcie nożownika. Jest terror, zupełnie bezbronna ofiara, basen krwi i przemoc, nawet jeśli z dzisiejszej perspektywy odrobinę przypudrowana. To, co również szokuje to fakt, że główna bohaterka ginie na tak wczesnym etapie filmu. Przez to mamy wrażenie, że morderca stanie się odtąd jeszcze bardziej bezkarny. W scenie pod prysznicem nie można również zapomnieć o niesłychanie sugestywnej muzyce Bernarda Herrmanna. Zapytany przez Françoisa Truffaut dlaczego nakręcił ten film, Hitchock odparł, że chodziło wyłącznie o zabójstwo pod prysznicem. Ponadczasowy klasyk, który wielokrotnie przetwarzano na potrzeby innych produkcji, włączając Simpsonów.
Braveheart – Waleczne Serce (1995), reż. Mel Gibson
W rzeczywistości William Wallace skończył w o wiele bardziej okrutny sposób, niż portretuje to Mel Gibson. Nie zmienia to jednak faktu, że stracenie szkockiego bohatera należy do najbardziej wymownych i dramatycznych scen śmierci, jakie zaserwowało nam kino. Wymierzenie kary zostaje przeprowadzone w zgodzie z oczekiwaniami mieszczaństwa, pragnących chleba i igrzysk w czasie wolnym. I na tego typu rozrywkę zanosi się od samego początku, jako że supportem egzekucji jest komiczny występ karłów, odwzorowujących, to co za chwilę nastąpi. Po wprowadzeniu więźnia mistrz ceremonii odsłania przygotowany arsenał wymyślnych broni, tym samym stopniowo nakreślając ścieżkę upokorzenia skazańca. Sama gehenna Wallace’a trwa kilka ekranowych minut. Jednak z każdymi kolejnymi torturami zapał publiczności maleje, a ich paląca nienawiść przeradza się w miłosierdzie. Nagle to, co miało stanowić odskocznie od codzienności, staje się przejmującym misterium cierpienia. Wybitny w swojej roli Mel Gibson cierpliwie znosi ból, kamera przeskakuje pomiędzy nim a twarzami gapiów, nie pomijając przy tym kilkuletniego dziecka, które z ciekawością i niezrozumieniem obserwuje cały spektakl. W tłumie nie brakuje również przyjaciół Wallace’a, a nawet ducha jego straconej żony, Murron, która ostatecznie pomaga mu przejść na tamten świat.