search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Scena na dziś #3

Rafał Oświeciński

7 maja 2011

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA
“The Punisher” z 2004 roku przemknął przez kina niezauważenie, nie był kinowym hitem, nie zawojował box-office’ów i w efekcie z planowanej kontynuacji nic nie wyszło. Trochę niezasłużenie obraz ten nie odniósł oczekiwanego sukcesu, bo stanowił prawdziwy powiew świeżości w kinie akcji. Nieczęsto zdarza się w dzisiejszych, obłożonych kategoriami wiekowymi PG13 akcyjniakach, by krew lała się tak soczyście jak w obrazie z Thomasem Jane’em w roli głównej.

W momencie gdy “Szklana pułapka 4.0” ma do zaoferowania bezkrwawe postrzały i przekleństwa zagłuszane przez strzały, z obawy by nie usłyszeli ich nastolatkowie, w “The Punisher” możemy zobaczyć tak ostre sceny jak wyrywanie kolczyków czy nóż wbijany w głowę z ostrzem widocznym przez usta, brrrr… Film w reżyserii Jonathana Hensleigha to powrót do akcji kręconej bezpośrednio na planie, bez blue-boxów i speszalefeks. Przyjemnie popatrzeć na starą dobrą kaskaderkę, prawdziwe eksplozje i rasowe mordobicie. Scena na dziś – Walka Franka Castle z potężnym Rosjaninem jest kwintesencją stylu nowego “Punishera”.

Mimo brutalności tej sceny, zawarto w niej potężny ładunek (czarnego) humoru. Gdy Castle otwiera drzwi spodziewając się za nimi dziewczyny, widzi groteskowo ubranego osiłka, który na dzień dobry wali go w łeb. A później jest równie zaskakująco i nieprzewidywalnie. Wszystkie próby pokonania Ruska, jakie podejmuje główny bohater, spalają na panewce. Wszystkie przygotowane bronie okazują się nieskuteczne – Rusek miażdży lufę rewolweru, granat odbija niczym piłkę baseballową, a nóż Franka Castle wykorzystuje przeciwko niemu. Wszystkiemu towarzyszy muzyka operowa, której słuchają i do której radośnie tańczą sąsiedzi Franka. Sama walka też chwilami poddaje się rytmowi klasycznej muzyki.

W finale tego pojedynku, gdy Frank Castle jest wyrzucany przez drzwi i uderza o ścianę, Thomas Jane zastąpiony został przez kaskadera, który podobno zdrowo się podczas tej ewolucji poobijał – ale warto było połamać kości, bo Castle wpadający z impetem na ścianę robi wrażenie. Jak dla mnie cała walka z wielkim Rosjaninem jest niezapomnianą sceną i jedną z najlepszych i najdłuższych filmowych bójek, jakie widziały moje oczy. I zawsze przypomina mi nieporadne zmagania Indiany Jonesa z mechanikami przy kołującym samolocie w “Poszukiwaczach zaginionej Arki”, za co otrzymuje dodatkowy plus.

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA