search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Scena na dziś #2

Rafał Oświeciński

29 kwietnia 2011

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA
Przy okazji premiery napisałem o Strażnikach dwa teksty na stronę, więc nad filmem jako całością w tym miejscu nie zamierzam się już rozwodzić. Może oprócz wspomnienia, że nadal uważam przesadne nadużywanie slow-motion przez Snydera za efekciarski, ale jednocześnie mile efektowny zabieg, który bardzo cieszy moje oko. Jednak oprócz używania szybkiej kamery Zack S. ma jeszcze jedną charakterystyczną przypadłość – epatowanie brutalnością.


Warto zaznaczyć, że w żaden sposób nie można obecnej w jego filmach brutalności porównać do tej serwowanej na ekranie przez Cronenberga albo Verhoevena. Obaj panowie są przeważnie dosadni, a prowadzona przez nich kamera wcale nie ucieka w bok, gdy z jakąś postacią dzieje się coś niedobrego. Z jednej strony szokują, ale z drugiej zawsze mają w tym jakiś cel. Zack Snyder przemocą się bawi, trywializuje ją, “upiększa”, bierze w nawias konwencji. “Jego” przemoc jest celem samym w sobie i o ile w 300 faktycznie takie podejście się sprawdza (a oglądanie Leonidasa szlachtującego Persów w morderczym “tańcu” sprawia ogromną przyjemność) to w Strażnikach już razi w oczy. Można odnieść wrażenie, że Snyder nachalnie mówi: “Patrzcie jaki mój film jest mroczny i na serio”, przez co uzyskuje efekt odwrotny: robi się niedojrzale i niepoważnie.

A duża zawartość CGI we krwi mu w zachowaniu powagi nie pomaga.
Snyder jest subtelny jak amputacja ręki za pomocą szlifierki kątowej przeprowadzona bez znieczulenia…

O właśnie tak.

…ale w jednej scenie mu się udało. Raz jeden jucha lejąca się strumieniami z ekranu ma mocne uzasadnienie. Kiedy Dr Manhattan opowiada swoją historię, zarówno w komiksie jak i w filmie pojawia się fragment, w którym z pierwszej ręki widzimy “superbohaterzenie” w jego wykonaniu.

“W listopadzie gazety napisały, że walczę z przestępczością, więc Pentagon powiedział, że muszę to robić. W siedzibie występku Molocha westchnięcia zamieniają się w krzyki przerażenia. Moralność moich działań mi umyka.”
A jak to wygląda w filmie?

Hollis Mason, emerytowany zamaskowany mściciel wydaje swoją książkę…

…w której nazywa moje pojawienie się “świtem superbohaterstwa”.

Nie wiem, czy rozumiem te słowa.
Akcja w komiksie jest “czysta” i przeprowadzona z niemal chirurgiczną precyzją. W filmie oprócz motywu moralności działania superbohatera w tej scenie pojawia się coś innego, równie ważnego – odczłowieczenie Manhattana. Archetypiczny heros oddałby schwytanego nikczemnika w ręce systemu sprawiedliwości, a siedzącym w pobliżu kobietom ofiarował rozbrajający uśmiech i zapewnienie o tym, że zawsze czuwa w pobliżu. Dla Ostermana ludzie i ich uczucia nie mają już żadnego znaczenia, więc postronni zostają obryzgani z bliskiej odległości krwią i wnętrznościami, a gorzkie słowa padające w narracji (w obu “wariantach”) tylko dodają tej scenie mocy. I właśnie za to jedno ujęcie kobiety najpierw zasłaniającej twarz, a następnie w osłupieniu przyglądającej się rozsmarowanemu po suficie oprychowi chylę głowę przed reżyserem. Może było to zamierzone, może wyszło mu to przez przypadek. Dla mnie nie ma to znaczenia.

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA