SAM PECKINPAH. Krwawy moralista
1962-1969 – OD “STRZAŁÓW O ZMIERZCHU” DO “DZIKIEJ BANDY”
“Strzały o zmierzchu” (1962) to krok naprzód w filmografii “krwawego Sama”. Już pierwsze kadry tej opowieści o zmierzchu Dzikiego Zachodu znamionują nowe spojrzenie na wykorzystywaną już setki razy w amerykańskim kinie tematykę. Peckinpah serwuje nam bowiem scenę wyścigu, w którym jeden z kowbojów…mknie na osiodłanym wielbłądzie. To sygnał, że będziemy mieli do czynienia z czymś nowym i oryginalnym. I rzeczywiście. Reżyser opowiada nam historię dwóch rewolwerowców: Gila Westruma i Steve’a Judda (Randolph Scott, Joel McCrea), mających lata swej świetności daleko poza sobą. Bohaterowie przyjmują zlecenie, być może ostatnie w swojej “karierze”, polegające na ochronie transportu pieniędzy przeznaczonych na pensje dla górników. Zawodowcy stają przed wyzwaniem – pieniądze mogą zapewnić im godziwą emeryturę, dotrzymanie warunków umowy będzie zgodne z honorowym kodeksem postępowania.
W tę opowieść o wierności zasadom, wbrew zdrowemu rozsądkowi i spsiałemu światu, Peckinpah wpisuje motywy i obrazy, nigdy wcześniej nie widziane w skonwencjonalizowanym filmowym świecie Dzikiego Zachodu: rewolwerowiec zakładający do czytania okulary, ociekająca brudem górnicza osada, zamieszkana przez wiecznie umorusanych emigrantów, czy wreszcie prozaiczny, można by rzecz, ekonomiczny imperatyw, próbujący przemienić rewolwerowców – z bohaterów w zdrajców. W “Strzałach…” jest także jedna z niewielu w panteonie filmowych postaci “krwawego Sama” postać kobieca, potraktowana z niebywałą delikatnością i zrozumieniem. To młoda dziewczyna (Mariette Hartley), zmuszona do ożenku z jednym z górników, szybko poznająca wszystkie dole i niedole niewolniczego życia wśród mężczyzn pozbawionych elementarnych manier. To nie żadna “zdradliwa suka”, jakie wkrótce wypełnią filmy Peckinpaha, nadając im miano zajadle antyfeministycznych, to jeszcze niewinna i pokrzywdzona przez los kobieta, która by przeżyć musi zapomnieć o swej niewinności i stać się twardsza od mężczyzn.
“Strzały o zmierzchu” zakreślają pole filmowych poszukiwań Peckinpaha w dziedzinie westernu, który w obrazach “krwawego Sama” przyjmie kształt świata odchodzącego w przeszłość, pełnego nostalgii, wypełnionego skazanymi na fizyczną klęskę jednostkami, raz jeszcze podnoszącymi się do swej ostatniej walki. Tak jak bohaterowie “Dzikiej bandy” – najsłynniejszego i najlepszego z dzieł Sama Peckinpaha. Zanim jednak filmowa banda Pike’a Bishopa wkroczyła na wojenną ścieżkę, Peckinpah zrealizował znakomitego “Majora Dundee” (1965) – połączenie westernu z filmem wojennym, nawiązujące do słynnej “Trylogii kawaleryjskiej” Johna Forda. Peckinpah opowiada nam historię twardego oficera wojsk Unii (Charlton Heston), stojącego na czele oddziału kawalerii, odpowiedzialnego za schwytanie zbiegłych z rezerwatu Apaczów.
Kawalerzyści – w przeciwieństwie do bohaterów “Nosiła żółtą wstążkę” (1949) – to ludzie skłóceni, zmuszeni do wspólnego działania groźbą i drylem (oddział złożony jest z żołnierzy zwycięskiej Unii i pobitej Konfederacji). Postać majora Dundee także jest niejednoznaczna – to bohater, owszem, ale i psychopata, nie mogący żyć bez konfrontacji, bez zabijania. Główny bohater filmu skonfrontowany został z przedstawicielem pokonanego Południa, kapitanem Tyreenem (Richard Harris) – człowiekiem nienawidzącym przemocy, sięgającym po broń tylko w ostateczności. A jednak Peckinpah pokazuje, że w tej złożonej, antagonistycznej rzeczywistości zaistnieć może prawdziwa, męska przyjaźń, zdolna przezwyciężyć bariery i zagwarantować przeżycie.
Zrealizowana zaraz po “Majorze…” “Dzika banda” jest jądrem twórczości “krwawego Sama”. Znajdziemy w niej wszystkie tematyczne obsesje reżysera, wyrażone w wirtuozerskiej formie. “Dzika banda”, podobnie jak “Strzały o zmierzchu”, ponownie podejmuje temat odchodzenia w przeszłość Dzikiego Zachodu. Odchodzenia bolesnego, zwłaszcza dla ludzi takich jak rewolwerowcy z bandy Pike’a Bishopa (William Holden – występujący w zastępstwie Lee Marvina). W zwyciężającym Dziki Zachód Zachodzie Przemysłowym ludzie ci nie znajdują już dla siebie miejsca. Dlatego wzorem innych, westernowych postaci uciekają do Meksyku, ogarniętego powstaniem Pancho Villi – gdzie jeszcze można, przy pomocy rewolweru, zarobić na życie. Tam, na polecenie generała Mapache (Emilio Fernandez), dokonują spektakularnego napadu na wojskowy transport broni, przewożony przez amerykańską armię.
Film Peckinpaha przeszedł do historii kina przede wszystkim z powodu dwóch scen. Otwierającej obraz sekwencji napadu na bank w małym, pogranicznym miasteczku – gdzie od gradu kul rewolwerowców i ścigających ich regulatorów giną niewinni ludzie – i słynnej kilkuminutowej sekwencji finałowej, ukazującej krwawą rozprawę bandy Bishopa z armią generała Mapache – winnego okrutnej śmierci jednego z członków “dzikiej bandy”. “Chciałem uzyskać w tych scenach taką intensywność okrucieństwa i przemocy, aby widzowie wychodzili z kina fizycznie chorzy” (6) – stwierdził reżyser. I rzeczywiście, realizowane z pięciu kamer ujęcia strzelaniny, z malowniczymi bluzgami krwi, wydobywającymi się z szarpanych kulami ciał, dla wielu były po prostu nie do zniesienia.
[quote]Bezpośrednia i szokująca przemoc, zaserwowana przez Peckinpaha w dynamicznie zmontowanych sekwencjach, nadała reżyserowi przydomek “krwawego Sama”, z “Dzikiej bandy” czyniąc symbol ekranowego okrucieństwa[/quote]
A przecież ten spazmatycznie brutalny film jest z pewnością najpełniejszym w amerykańskim kinie filmowym hymnem na cześć bohaterów Dzikiego Zachodu – ludzi wolnych w pełnym tego słowa znaczeniu, którzy nie tylko wybierają drogę swego życia, ale i rodzaj swej śmierci. Finałowa sekwencja fotogenicznej jatki, poprzedzona słynną, przyrównywaną do sekwencji “schodów odeskich” z “Pancernika Potiomkina” sceną przemarszu rewolwerowców przez koszarowe miasteczko, rozpoczyna się słynnym ujęciem, które można by nazwać “pochwałą wolnej woli”. Oto po zabiciu generała Mapache bohaterowie stoją z rewolwerami w dłoniach i czekają na reakcję meksykańskich żołnierzy. Ta nie następuje. Dokonawszy swej zemsty, Bishop i jego ludzie mogliby bez problemów odjechać w siną dal. W mgnieniu oka zdają sobie jednak sprawę, że gdyby opuścili fort, czekałby ich żałosny los wyrzuconych na margines, umierających samotnie ze starości.
Wybierają więc koniec godny prawdziwych bohaterów Far Westu. Pike strzela w pierś jednemu z zastygłych w bezruchu oficerów, czym wywołuje totalną masakrę, w której niemalże wszyscy jej uczestnicy zostają zabici. Bohaterstwo rewolwerowców z “Dzikiej bandy” nie jest jednoznaczne. To ludzie brutalni i cyniczni, w celu osiągnięcia materialnych korzyści nie cofający się przed niczym, podobni są przez to do bohaterów spaghetti westernów, na których zresztą wzorował się Peckinpah, zwłaszcza w tworzeniu scen akcji (by się o tym przekonać, wystarczy porównać zakończenie “Dzikiej bandy” z finałami filmów Sergio Corbucciego – zwłaszcza “Django” (1966) i “Kulą dla generała” (1967). A jednak, w przeciwieństwie do rewolwerowców z europejskich westernów, postaci Peckinpaha pod maską cynizmu i gwałtowności skrywają pokłady godności i duchowej wrażliwości.
W tworzeniu obrazów fotogenicznej przemocy, tak nieodłącznej ludzkiej naturze (wspaniale obrazują tę tezę słynne ujęcia dzieci dręczących zwierzęta z otwarcia “Dzikiej bandy”), przyrównuje się filmy Peckinpaha do obrazów Stanleya Kubricka, zestawiając właśnie “Dziką bandę” ze słynną – również z powodu estetyzacji scen okrucieństwa – “Mechaniczną pomarańczą” (1971). Zarówno w filmie Peckinpaha, jak i Kubricka przemoc jest czymś wizualnie pięknym. Przerażającym, może, ale przede wszystkim fotogenicznym i baletowym. Zarówno rewolwerowcy z “Dzikiej bandy”, jak i “bojkowie” z “Mechanicznej pomarańczy” – uskuteczniają przemoc, która na ekranie wygląda niezwykle atrakcyjnie. Jednak, jak trafnie zauważyła Paulina Kael (7), istnieje podstawowa różnica między chuliganami Kubricka, a straceńcami Peckinpaha. Oglądając wyczyny Alexa (Malcolm McDowell) z “Mechanicznej pomarańczy”, do końca nie wiemy, czy reżyser akceptuje i zachwyca się “wyczynami” swoich postaci (których czyny są odrażające, ale pokazane w sposób zachwycający).
Patrząc na szlak przemocy bandy Pike’a Bishopa widz nie ma żadnych wątpliwości – reżyser kocha swych bohaterów, heroizuje ich czyny, tworzy z nich figury czysto romantyczne, niemalże mitologiczne, przy swym okrucieństwie i brutalności, w jakimś głębszym wymiarze, niewinne i prawe. Brutalność, jaka cechuje bohaterów “Dzikiej bandy”, ale i kolejnych filmów “krwawego Sama”, nie jest przejawem sadystycznego okrucieństwa, diaboliczną zabawą, to desperacki akt sprzeciwu przeciwko marazmowi świata, moralnej zapaści, w której dziecko strzela mężczyźnie w plecy (taką śmiercią ginie właśnie Pike Bishop) i gdzie nie ma już miejsca na heroizm i poświęcenie.
Na twórczość Peckinpaha, a zwłaszcza na “Dziką bandę”, powołują się dziś filmowi epigoni “krwawego Sama” – na czele z twórcą “Wściekłych psów”– Quentinem Tarantino. Oglądając filmy Peckinpaha wyraźnie widać, że są to powołania raczej chybione, pozostające w zakresie pobożnych życzeń. Tarantino i twórcy jemu podobni biorą z kina Peckinpaha wyłącznie fotogeniczną przemoc, zwielokrotniając ją jeszcze bardziej, czyniąc z niej ekranowy fetysz. Dla Peckinpaha, przemoc nie była celem samym w sobie, była wyłącznie nośnikiem, sposobem na zwrócenie uwagi widza, któremu w stanie roztrzęsienia można było przekazać ważne prawdy, dostarczając mu tym samym głębokiego, duchowego katharsis. Współcześni filmowcy tworzący “kino przemocy” poprzestają wyłącznie na wstrząsie, nie oferując widzowi nic ponadto.
6. Marshall Fine, The Slow – Motion Leap, (w:) Bloody Sam, New York, 1991, s. 143
7. Por. Kael Pauline, A Glorious High, (w: ) The Austin Chronicle, November 19, 1999