search
REKLAMA
Archiwum

ROMEO I JULIA

Rafał Donica

30 lipca 2018

REKLAMA

CZAS, MIEJSCE AKCJI I STYL WIZUALNY

AUTORSKIE KINO BAZA LUHRMANNA

Nie jest dokładnie znana data powstania Szekspirowskiego „Romea i Julii”, tak jak nie jest do końca i na pewno stwierdzone, kiedy rozgrywa się sama tragedia. W książce znajduje się jedna wskazówka co do czasu akcji utworu: „Mija teraz rok jedenasty od trzęsienia ziemi;”. Szekspirolodzy twierdzą, że skoro w roku 1580 faktycznie miało miejsce trzęsienie ziemi, to czas akcji (jak i powstania samego utworu) szacować można na rok 1591. Kolejne wskazówki w tekście wskazują na dokładny miesiąc – „Rychło będzie święto Piotra i Pawła?” – „Za parę tygodni” – pada odpowiedź. Dzień, o którym mowa, to 29 czerwca. W oryginalnym tekście mówi się jednak o „Święcie dożynek”, które w Anglii obchodzone jest 1 sierpnia. Tak czy inaczej, wszelkie znaki na ziemi i niebie jasno dają do zrozumienia, że akcja „Romea i Julii” dzieje się wiosną lub wczesnym latem, prawdopodobnie roku 1591, i trwa 5 dób (tak, wiem, jak to fonetycznie brzmi, ale nie będę zmieniał konstrukcji zdania, bo ktoś ma dziwne skojarzenia), od niedzielnego poranka do piątkowego świtu – licząc zgodnie z książkowymi wskazówkami.

Akcję osadził Szekspir na ulicach Werony, na miejskim placu, w ogrodzie i domu Kapuletów, na ulicach Mantui, w celi Ojca Laurentego, i oczywiście na cmentarzu i w grobowcu Kapuletów. Konstrukcja tragedii pozwala na w pełni swobodne jej potraktowanie i „edytowanie”, wszak nie trzeba sztywno trzymać się ani miejsc, ani tym bardziej wyglądu postaci, ni też – co najważniejsze – ram czasowych. Jak bowiem pokazał Baz Luhrmann, przy odpowiednim podejściu, przymrużeniu oka na kilka detali oraz zmianie innych, można doskonale wpisać „Romea i Julię” w nasze czasy (a przyszłe pokolenia przy odrobinie fantazji wpiszą je w swoje) i dokonać jakże śmiałej i udanej trawestacji pisanego przez Szekspira słowa. Bohaterowie AD 1996 wciąż oczywiście pochodzą ze szlacheckich rodów, ale tytuły te wytyczane są nie z racji dobrego urodzenia, a raczej z ilości pieniędzy, którą dysponuje posiadacz tytułu, za które to pieniądze tytuł szlachecki można sobie „kupić”. Współczesne rodziny Kapuletów i Montekich to bowiem nic innego, jak rodzinne przedsiębiorstwa (Monteki prowadzi firmę budowlano-konstrukcyjną, Kapulet zajmuje się bliżej niesprecyzowaną gałęzią przemysłu) – wszak i ci, i ci posiadają wieżowce, limuzyny i służbę (ochronę) w postaci oddanych ludzi. Prolog filmu w kilka chwil daje zresztą do zrozumienia, że cały konflikt opiera się na walce między dwiema potężnymi firmami – wieżowce obu zwaśnionych stron stoją nawet obok siebie, oddzielone jedynie wielką figurą Jezusa (o symbolach religijnych można przeczytać więcej w rozdziale RELIGIA – str. 6), a dzieci potentatów, Romeo i Julia, będą musiały cierpieć przez grzech ślepego zacietrzewienia swoich rodziców, skłóconych gdzieś na niedogodnym przecięciu się „kwestii biznesowych”.

Reżyserowi idealnie udała się sztuka przeniesienia klasycznej tragedii w lata końca XX wieku (film kręcony był w lokalizacjach w Meksyku), czasów na wskroś nowoczesnych, zwariowanych i nieobliczalnych (a czy któreś czasy w historii tego świata były normalne, spokojne i poukładane?). Zasługa w tym wielka uniwersalności i ponadczasowości książkowego oryginału, z którego wciąż można wycisnąć nowe znaczenia i wysnuć dowolne wnioski – choć, odchodząc od założeń greckiej tragedii, u Szekspira bohaterami nie kieruje żadne fatum (chociaż o losie sporo się mówi), tylko miłość, a tragedia nie wynika z przeznaczenia, ale przez zachodzące po sobie, fatalne zbiegi okoliczności (które, według Davida Lyncha, nie istnieją) – zatem ten ostateczny wydźwięk zawsze, bez względu na kreatywność reżysera i wprowadzone zmiany, należy zachować w stanie nienaruszonym, co też Luhrmann zrobił. Zupełna jest jednak w Romeo i Julii dowolność strojów i rekwizytów – vide miecze zamienione w pistolety (nieco więcej o broni w rozdziale BROŃ – str. 7).

Bohaterowie noszą kolorowe, pstrokate koszule, jeżdżą pomalowanymi na jaskrawe kolory, stuningowanymi autami (nieco więcej o autach w rozdziale SAMOCHODY – str. 6), bawią się w imprezy, przebieranki (Merkucjo jako Drag Queen na przyjęciu u Kapuletów – swoisty ukłon w stronę biseksualnych skłonności samego Szekspira), a Romeo przed pójściem na bal do domu Julii łyka podaną mu przez Merkucja pastylkę – prawdopodobnie LSD (Szekspir ponoć czasem pisał, paląc opium;) opatrzoną logo z przebitym strzałą sercem, a nad wszystkim unosi się młodzieżowa, wpadająca w ucho muzyka i nowoczesność w postaci wiadomości telewizyjnych – właśnie w ten sposób Luhrmann wprowadza nas w prologu w świat Romea i Julii. Dodać do tego należy mnogość symboli religijnych, które widać niemalże w każdym kadrze (więcej w rozdziale RELIGIA – str. 6). To, że żadnej z tych rzeczy nie było u Szekspira nie znaczy bowiem, że nie mogły zaistnieć dziś, inteligentnie wkomponowane w szekspirowskie dialogi wygłaszane przez bohaterów (przy odrobinie wyobraźni można było nawet w opowieść o Romeo i Julii wpleść nieistniejący Tygodnik TIMELY – odpowiednik TIMESA – z Walecznym Parysem na okładce). Jeśliby się zresztą dobrze zastanowić i słusznie (jak słuszna może być porcja w restauracji) pokombinować, to tragedię „Romea i Julii” można przedstawić w każdych okolicznościach, czy to w mieście przyszłości Verona Beach (w oryginale Werona), czy to na pokładzie promu kosmicznego – najważniejszy jest bowiem pomysł i otwarty umysł, nie znający ograniczeń formalnych.

Baz Luhrmann swoją wersję Romea i Julii przedstawia zatem w wyrafinowany wizualnie (nominacja do Oscara za dekoracje) i dźwiękowo sposób; prolog filmu to dziesiątki krótkich ujęć zmontowanych z szybkością karabinu maszynowego, później (dokładnie opisana – podobnie jak prolog – w rozdziale PROLOG + AKT I, SCENA 1 – str. 1) scena „bójki” na stacji benzynowej między chłopcami Kapuletów i Montekich („Chwycę kciuk w zęby, hańba im jeśli to ścierpią”), dalej zwariowany moment, w którym poznajemy Julię, nakręcony z postmodernistycznym nerwem, na przyspieszonych, zakręconych jazdach kamery i szybko pomontowanych zbliżeniach – a wszystko to kolorowe, szalone, swobodne i naturalne, jakby matka Julii codziennie szukała jej, wrzeszcząc imię JULIA (!) pod niebiosa. Już tu Luhrmann daje popis w tworzeniu niezwykle kolorowej feerii wydarzeń zgranej z muzyką, czemu całkowity upust da kilka lat później w jeszcze bardziej rozpasanym wizualnie Moulin Rouge! (2001). Bal u Kapuletów to już zupełna jazda bez trzymanki – wszak Romeo jest lekko, że tak można powiedzieć…, ućpany – impreza jest zwariowana, szybka i głośna, a całość oglądamy, niczym przez narkotyczny filtr, oczami Romea właśnie. Dodając do tego niesamowite sceny z prologu i 1-ej Sceny Aktu 1-ego, mnóstwo ciekawych zabiegów formalnych – jak monologi Ojca Laurentego nakręcone z niezwykłym, magicznym wręcz wydźwiękiem lub okrzyk Merkucja: „This is She!!!” i fajerwerk wybuchający w tym samym czasie na nocnym niebie nad Verona Beach, niesamowity wygląd i luzackie zachowanie bohaterów, oraz piękne, malownicze zdjęcia – niezapomniany wystrój kościoła pełnego świec – … dostajemy niezwykłe dzieło filmowe, odważne, ekstrawaganckie (Merkucjo jest tu czarnoskóry) i wolne od wszelakich ograniczeń, czy to formalnych, czy technicznych i nieskrępowane ramami czasowymi.

Ten zakręcony, aczkolwiek nie pozbawiony scen niesamowicie romantycznych i po prostu wzruszających, film jest jednak dla niektórych jedynie kolejną adaptacją – i to średnio udaną – tragedii Szekspira. Przeciwnicy filmu po premierze pisali przecież: „Wszystko w tym filmie jest w porządku, dopóki bohaterowie nie otwierają ust…” . Warto jednak wgryźć się w luhrmannowską wizję znacznie głębiej (co też za chwilę uczynimy), wtedy obcowanie z Romeo i Julią Anno Domini 1996 może być wielką przygodą, niezapomnianym doznaniem estetycznym i „sercowym”, lecz – może zabrzmi to wręcz banalnie – film ten należy oglądać tylko i wyłącznie w wersji panoramicznej i dźwiękiem Dolby Digital 5.1; wciąż można w Polsce wydanie DVD nabyć. Wtedy dopiero widać piękno świata wykreowanego przez Luhrmanna i słychać potężne brzmienie muzyki, która szczególnie w prologu robi piorunujące wrażenie i chwyta za gardło, budując przejmujący klimat odwiecznego konfliktu dwóch zwaśnionych stron (znacznie więcej o muzyce w rozdziale MUZYKA – str. 8). Warto na koniec zaznaczyć, że film Luhrmanna trwa dokładnie 120 minut, oddając tym samym cześć słowom z prologu książki: „Aż ją zakończy dzieci zgon przedwczesny, Dwugodzinnego treścią przedstawienia…”

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA