Roland Emmerich – człowiek, który ukochał katastrofy
THE DAY AFTER TOMORROW
POJUTRZE (2004)
Lodowaty powiew nudy.
Kampania promocyjna zapowiadała, że wręcz strach się będzie bać – zewsząd atakowały billboardy z ponurym zapytaniem „a ty – gdzie wtedy będziesz?”. Ku mojej wielkiej radości, ponieważ kocham kino katastroficzne miłością wielką. Niestety, to skomplikowany i bolesny związek, albowiem rzeczone kino katastroficzne na każdym kroku funduje mi rozczarowania.
I tak też stało się tym razem. Kiedy radośnie zasiadam do seansu filmu tego typu, włącza mi się automatycznie tryb tolerancji na bzdury. Byle zabawa była przednia, rozpierducha konkretna, a bohaterowie przyjemni i godni sympatii. No, ale są granice i niestety „Pojutrze” wyraźnie je przekroczyło. Smutna prawda wygląda bowiem tak, że ten film jest nie tylko głupi, co jeszcze by się jakoś dało przełknąć. Jest głupi i nudny, a to już niewybaczalne. Niby wszystko jest jak trzeba: stary dobry schemat fabularny (naukowiec z dramatycznym odkryciem, które stara się przekazać sceptycznym ludziom u władzy, dużo wody, dużo lodu, jest również bohater tragiczny i podniosła afirmacja wartości rodzinnych i etyki zawodowej), odpowiednia doza spektakularnych zniszczeń, ale tempo co chwilę siada, zwłaszcza od momentu zlodowacenia. Woda ma jednak w sobie więcej dynamizmu. Na plus uroczo zakochany Jake Gyllenhaal, ale już charyzma głównego bohatera w interpretacji Dennisa Quaida (którego skądinąd bardzo lubię) pozostawia wiele do życzenia. No i nijak nie pojmę, czemu od razu na wstępie musieli ogrzewać się skarbami literatury. 5/10 [Deina]
10 000 BC
10 000 BC: Prehistoryczna legenda (2007)
Kpina z widza.
Roland Emmerich jest twórcą, któremu naprawdę wiele można wybaczyć. Jego specjalnością jest w końcu – za sprawą monumentalnych widowisk – dostarczanie niczym nieskrępowanej rozrywki. Jego widowiska mają zaskakiwać efektowną formą, przy jednoczesnym odwracaniu uwagi od treści. Ale i taka rola zobowiązuje. Bo kino rozrywkowe, bez względu na to jak spłaszczony jest jego przekaz, posiada pewne granice przyzwoitości. Granice, które w 10.000 BC ewidentnie zostały przekroczone. O czym mowa w tym przypadku? Nie rozumiem, jak obraz odwołujący w swym tytule i fabularnym koncepcie do konkretnego momentu w dziejach Ziemi, może być w rezultacie tak antyhistoryczny? Tu już nawet nie chodzi o historyczne nieścisłości, a o jawną z historii, tudzież prahistorii, kpinę! Zaiste, 10.000 BC może mierzyć się swoim naukowym zapleczem z kultowcem „Milion lat przed naszą erą”- tylko że ten, umiał się przynajmniej pochwalić boską Raquel Welch. Ba! Przecież tam jaskiniowcy przynajmniej starali się udawać swoją prymitywność.
Gdyby film Emmericha nie został podany z tak śmiertelną powagą lub gdybym na jego końcu dowiedział się, że obejrzałem właśnie prequel „Gwiezdnych wrót” (tego samego reżysera), bo akcja nie toczyła się na Ziemi, tylko w odległym, alternatywnym wymiarze- może i potrafiłbym wtedy spojrzeć na to dzieło przychylniejszym okiem. To tylko pobożne życzenia, przez co film ten- choć powinien- to nie potrafi wpisać się w żadną kategorię rozrywki. I nie zmieni tego fantazyjne spojrzenie Camilli Belle, mamuty i inne tygrysy szablozębne w CGI. 3/10 [Piwon]
2012
(2009)
Czyli “Pojutrze 2”. Czyli kolejna zabawa w globalną katastrofę z wielką rozpierduchą w tle, z obowiązkowymi naukowymi majakami i fabułą tak dziurawą, tak pretekstową, tak schematyczną, że wszyscy adepci scenariopisarstwa powinni obowiązkowo zaliczać “2012” na egzaminach pisząc elaboraty na temat tego, jak się nie powinno tworzyć bohaterów i fabuły.
Mimo wszystko ten film da się oglądać z niekłamaną radością. To katastrofa, jakiej jeszcze kino nie widziało: w drobny mak rozbijane są wszelkie światowe symbole, na czele z rozpadającym się Jezusem mającym pod swoja opieką Rio de Janeiro i Kaplicą Sykstyńską toczącą się na wiernych. W “2012” toną całe miasta (oczywiście Nowy Jork!), z nieba spadają zabójcze meteoryty, skorupa ziemska pęka i wchłania w siebie wszystko to, co przez człowieka było stworzone. Nad całą tą największą w dziejach ludzkości katastrofą unosi się swąd przepowiedni Majów oraz nadzieje na ratunek w… łodzi, która z miejsca kojarzy się z Arką Noego. To tak pocieszna historia, tak głupiutka, tak cudownie efekciarska, że mimo ciągłego parskania śmiechem, siedzi się przyklejonym do ekranu przez ponad 2 godziny. Taki to film! 5/10 [desjudi]
ANONYMOUS
ANONIMUS (2011)
Udany eksperyment.
Zaskoczenie – to słowo które najlepiej oddaje wartość tego filmu. Bo któż by się spodziewał, że popularny „Master of Disaster” będzie chciał i umiał nakręcić dramat kostiumowy? Bez specjalnych efektów, kataklizmów i inwazji kosmitów? A jednak! Za sprawą dobrze rozpisanego scenariusza, alternatywną historię Szekspira śledzi się z dużym zainteresowaniem. Wszystko skąpane jest w wyraźnie teatralnej formie i odpowiednio solidnym aktorstwie. Cytując fragment swojej recenzji, podsumowuje: „Ten film to swoisty dowód na to, że zanim kogoś na stałe zamkniemy w popcornowej, mainstreamowej szufladzie, warto się zastanowić czy na to zasługuje. Bo pomimo tego, że Emmerich pasuje do niej jak ulał, to i jemu czasem może się ona wydać za ciasna.” Byle więcej takich eksperymentów formalnych Panie Emmerich! 7/10 [Piwon]
WHITE HOUSE DOWN
Świat w płomieniach (2013)
Roland Niszczyciel tym razem się nie popisał. Najgorsza w „Świecie w płomieniach” jest właśnie reżyseria – miejscami toporna, ale przez większość czasu cechująca się niezdecydowaniem. Gdyby Emmerich zrezygnował z humoru w takiej dawce i powiewania flagą (dosłownie i w przenośni) byłoby lepiej. Mógł też iść w drugą stronę i nakręcić ostrą jazdę bez trzymanki, gdzie wszystko może się zdarzyć, łącznie z totalną demolką Białego Domu, ale również i tego wariantu nie wybrał. Rajd limuzynami po trawnikach zapamiętam bardzo mile, tak samo role Tatuma i Woodsa. O całej reszcie szybko zapomnę. [Krzysztof Walecki, recenzja]
[polldaddy poll=7216458]