RODZINA SOPRANO. „College”, czyli przełomowy odcinek w historii telewizji
W poprzednim odcinku #6: RODZINA SOPRANO. „College”, czyli przełomowy odcinek w historii telewizji
Rodzina Soprano, emitowany w latach 1999–2006 serial HBO, zmienił oblicze telewizji, otwierając nowy rozdział w historii seriali emitowanych na małym ekranie. Mafijna psychodrama, skomponowana wokół postaci bossa z New Jersey, Tony’ego Soprano, była nie tyle podzieloną na odcinki sagą, ile złożoną, stopniowo rozwijaną i wielowymiarową narracją, stanowiącą jakościowy przełom w swojej niszy. Stworzony przez Davida Chase’a serial osiągnął status kultowego arcydzieła storytellingu, podbijając stawkę dla telewizyjnych produkcji i torując drogę do triumfalnego pochodu seriali w dwóch pierwszych dekadach XXI wieku, kiedy to stały się one równorzędnym graczem dla filmów kinowych. Choć siła Rodziny Soprano tkwi w konsekwencji i spójności, na przestrzeni sześciu sezonów nie zabrakło wyróżniających się epizodów – czy to przynoszących pamiętne sceny, czy otwierających nowe perspektywy dla gatunku i formatu. Do drugiej grupy zalicza się wyemitowany 7 lutego 1999 roku piąty odcinek pierwszego sezonu pt. College – pierwsza i być może najbardziej spektakularna demonstracja tego, jak bardzo Soprano wywracają do góry nogami zastany porządek.
O odcinku piszą Tomasz Raczkowski i Szymon Skowroński.
Tomasz: Do tego momentu David Chase klarownie zarysował ramy swojej narracji. Już Pilot bardzo wyraziście wprowadza ambiwalentną postać głównego bohatera, mafijnego kapitana żyjącego w nieustannym rozkroku pomiędzy dwiema rodzinami – przestępczą i krewniaczą – i potajemnie udającego się na sesje psychoterapeutyczne, mające pomóc mu zapanować nad zagrażającymi jego pozycji atakami paniki. Ustanowiona została też formuła dramaturgiczna, wbrew gangsterskiej tematyce skoncentrowana przede wszystkim na dialogach i warstwie obyczajowej, dla której codzienna w mafijnym życiu przemoc stanowi w zasadzie okazjonalny kontrapunkt, częściej przybierając raczej formę nieustannie obecnej groźby niż faktycznych zdarzeń. Krótko mówiąc, rozpoczynając seans piątego odcinka, widzowie mieli już dość jasny obraz tego, czym jest Rodzina Soprano – dramatem o mafii, w którym główny akcent położony jest na codzienną krzątaninę i studium charakterów. W tej opowieści sympatia intuicyjnie skierowana była na postać Tony’ego, z którego perspektywy Chase przedstawia gangsterskie życie. Na tym etapie Soprano jawi się nam jako błądzący, lecz w gruncie rzeczy porządny człowiek, kochający ojciec, chcący jak najlepiej dla swojej rodziny – tyle że obierający do tego familijnego dobrobytu drogę nieco za bardzo na skróty.
Zanim do rzeczy, krótki recap, żeby było wiadomo, nad czym tutaj piejemy. Od samego początku Rodziny Soprano pozytywnie przedstawiana jest relacja Tony’ego z nastoletnią córką Meadow i to właśnie na tej dwójce koncentruje się wyreżyserowany przez Allena Coultera epizod, którego tytuł odnosi się bezpośrednio do centralnego tematu tego odcinka, jakim jest wyprawa Soprano z córką do Maine, gdzie odwiedzają rozważane przez dziewczynę szkoły. Meadow, która pomimo całkowitego izolowania przez Tony’ego od jakichkolwiek informacji na temat jego życia „zawodowego”, jest już zdecydowanie świadoma, czym trudni się jej ojciec, zadaje mu pytanie wprost: „Czy jesteś w mafii?”. Nieco zbity z tropu Tony odpowiada przecząco, lecz ostatecznie przyznaje, że nie wszystkie jego przychody są całkowicie legalne. To małe uchylenie rąbka sekretu wyraźnie wzmacnia więź między ojcem a córką i pogłębia nasze przekonanie o wewnętrznej dobroduszności Soprano oraz głębi jego więzi z córką – osobą, z którą może być prawdopodobnie najbardziej szczery ze wszystkich.
Sielanka szybko zostaje jednak zaburzona, gdy na stacji benzynowej Tony przypadkowo widzi byłego członka swojej drugiej rodziny, Fabiana Petrulio, który poszedł na współpracę z FBI w zamian za ochronę dla świadków. Spotkanie całkowicie zmienia dzień dla Soprano – jego umysł zaprząta już nie córka, ale zdrajca, którego tożsamość potwierdza szybko przy pomocy kilku telefonów i śledzenia. Następnego dnia (nieświadomy, że śledzony, zorientowawszy się w sytuacji, sam zaczął go tropić i niemal zabił przed motelem) Soprano zostawia Meadow na wywiadzie w jednym z college’ów i rusza wymierzyć sprawiedliwość byłemu współpracownikowi. Robi to na tyłach jego biura, dusząc go kablem w brutalnej, bardzo fizycznej i realistycznie zainscenizowanej bójce. Pamiątką po tym spotkaniu są ślady błota na butach Tony’ego, które zauważa Meadow – zaniepokojona tym szczegółem oraz zachowaniem ojca ponawia wcześniejsze pytanie, które tym razem Soprano szorstko zbywa, ucinając rozmowę. Zaledwie dzień po momencie wzajemnej szczerości i więzi między ojcem i córką wyrasta niewidzialna bariera, a Meadow w ciągu kilku sekund niemal na naszych oczach oddala się od Tony’ego – powstała tu zadra pozostanie pomiędzy tą dwójką do końca serialu.
Szymon: Pilot był fundamentem, na którym Chase z ekipą mogli budować swój koncept opowieści „gangsterskiej”, ale to College był tzw. game changerem w historii telewizji. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy, by główny bohater serialu telewizyjnego kogoś ZAMORDOWAŁ. Dla ścisłości: nie była to obrona konieczna lub zabicie kogoś w ramach większej akcji „militarnej” – strzelaniny czy bijatyki. Tony Soprano samodzielnie wytropił i własnoręcznie, z zimną krwią (bez afektu) zamordował człowieka, który przed laty przysporzył mu problemów. Po raz pierwszy w historii telewizji bohater, któremu kibicujemy, który jest naszym punktem zaczepienia w wykreowanym świecie, wprowadza nas w stan moralnej ambiwalencji. Z jednej strony nie sposób przecież nie uwielbiać Tony’ego Soprano w wykonaniu Jamesa Gandolfiniego. Pełen sprzeczności, a jednak czarujący, pociągający, ludzki bohater-większy-niż życie uwiódł widzów już od pierwszego odcinka. Widzieliśmy w nim ojca, męża, szefa mafii, który wydaje polecenia. Teraz zobaczyliśmy, że Tony jest mordercą. Nie mordercą w słusznej sprawie. Nie pogromcą jeszcze większych przestępców. Jest mściwym, kalkulującym, pozbawionym wyrzutów sumienia mordercą. A jednocześnie… jest przecież kochającym ojcem, który – owszem, ma problemy z komunikowaniem uczuć, ale za swoje dzieci poszedłby do piekła.
Warto też zauważyć, że twórcy zdecydowali się na kilka chwytów formalnych, które podkreślają, podbijają ten moment. Tony nie morduje strzałem z pistoletu – nie daje szybkiej, bezbolesnej śmierci. Bohater (antybohater!) dusi swojego przeciwnika, a kamera przygląda się temu w ekstremalnie niewygodnym zbliżeniu – twarz duszonego, nabrzmiała, spocona, wypełnia kadr. Mamy tam również bardzo interesujące zbliżenie na dłonie Tony’ego zaciskające się na kablu, którym dusi ofiarę – kabel wbija się Tony’emu w palce, przecinając skórę, co symbolizuje, że i on jest tutaj ofiarą – ofiarą trybu życia, jaki prowadzi. Choć jeszcze nie znamy go doskonale (to dopiero piąty odcinek pierwszego sezonu), to możemy przypuszczać, że niekoniecznie wybrał życie bossa mafii – to raczej życie bossa mafii wybrało jego. Zwłaszcza po zapoznaniu się z całą historią zawartą w sześciu sezonach powrót do tej sceny robi jeszcze większe wrażenie. Według mnie stanowi ona samospełniającą się przepowiednię: Tony, krzywdząc innych ludzi, krzywdzi sam siebie. Czy jest postacią tragiczną? Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć.
Tomasz: Ten przebieg wypadków z perspektywy czasu może nie wydawać się aż tak szokujący – w Rodzinie Soprano było sporo bardziej dramatycznych morderstw, napięcia pomiędzy Tonym a jego dziećmi są zaś stałym motywem serialu. Jednak College zdecydowanie jest przełomem, nie tylko dla serii Chase’a, ale i całej telewizji. Po pierwsze zabicie Fabiana Petrulia to pierwsze pokazane na ekranie morderstwo dokonane przez Tony’ego Soprano – i nie jest to zabójstwo dokonane w samoobronie, afekcie czy z przypadku. Protagonista (!) bezlitośnie namierza, wytrapia i likwiduje człowieka podczas wyjazdu z nastoletnią córką. Owszem, w mafijnej logice Petrulio zasługuje na zemstę i tak, chciał wcześniej zabić Tony’ego i prawdopodobnie Meadow. Tyle że to drugie wiemy my, nie główny bohater, i nie zmienia to faktu, że dokonuje on morderstwa z zimną krwią. Dusząc kablem kogoś, kto również jest mężem i ojcem chcącym dostatku dla swojej rodziny. Na ekranie, w mocnym, niekomfortowym zbliżeniu na wykrzywioną wysiłkiem i żądzą krwi twarz. Główny bohater, z którym domyślnie sympatyzujemy, którego racje ważymy jako pierwsze i który jest naszym przewodnikiem po świecie serialu. Trudno przecenić znaczenie tego momentu. Chase i Coulter mistrzowsko prowadzą widzów na czołowe zderzenie z mrocznym obliczem Tony’ego Soprano, który po tym odcinku już nie może być postrzegany jako poczciwa głowa rodziny z grzeszkami na sumieniu. Brutalnie zderzając dwa światy Tony’ego – ten, w którym jest kochającym ojcem, i ten, w którym zabija bez mrugnięcia okiem – twórcy odkrywają ostatecznie karty, pokazując że Rodzina Soprano to nie opowieść o honorze i wartościach rodzinnych, ale o degeneracji, erozji relacji międzyludzkich i przede wszystkim podróż w głąb naprawdę mrocznego, skomplikowanego umysłu głównego (anty)bohatera.
Szymon: Widzę, że mamy bardzo podobne odczucia i zwróciliśmy uwagę na te same ujęcia i chwyty dramaturgiczne. Już od pierwszego odcinka mieliśmy do czynienia z nową jakością, więc nie jest tak, że College wprowadza coś nowego – ale to dobra okazja, żeby w ogóle porozprawiać o tym, jak głęboko przemyślanym formalnie serialem jest Rodzina Soprano. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to charakterystyczne świecenie – twórcy nie boją się zatapiać postaci w cieniu i operować niedoświetlonymi kadrami (oczywiście w granicach technicznej poprawności ekspozycji). Kiedy Tony zakrada się, by zobaczyć swoją ofiarę w jacuzzi – twarz bohatera jest praktycznie niewidoczna, światło wydobywa z ciemności ledwie fragment jego policzka i jedno oko. To styl inspirowany klasycznym amerykańskim lookiem filmu noir, który właściwie zapoczątkował w kinie moralny dysonans i niejednoznaczność. W Rodzinie Soprano obserwujemy mroczne zakamarki ludzkiej psychiki – i to widać. College kończy się odlotem kamery, która filmuje Tony’ego z perspektywy często określanej jako „boska” – czyli patrzymy na postać z góry, niczym Bóg. To oczywiście prawda – oto Bóg spogląda na swoją zbłąkaną owieczkę, która zgrzeszyła. Ja jednak interpretuję tę scenę inaczej. W pierwszym odcinku Tony, na wizycie u doktor Melfi, opowiadał o kaczkach, które wybrały sobie jego dom jako bezpieczną przystań. Dla Tony’ego kaczki były symbolem jego niewinności. Być może moment po morderstwie obserwujemy z perspektywy odlatującej kaczki – kaczki, która zabiera ze sobą ostatni okruszek niewinności, jaka do tej pory pozostawała z Tonym. Od tego momentu jesteśmy świadkami powolnego staczania się człowieka w otchłań zła.
Tomasz: Choć College przynosi przede wszystkim fundamentalny zwrot w postrzeganiu protagonisty, warto też zwrócić uwagę na drugi wątek rozgrywający się w tym odcinku, a dotyczący Carmeli Soprano. Pod nieobecność męża i dzieci (A.J., młodszy brat Meadow, nocuje u kolegi) zaprasza ona do domu księdza Phila, służącego jej za powiernika w życiowych rozterkach. W trakcie obficie podlewanego winem wieczoru Phil wykonuje sakramenty spowiedzi i komunii, podczas których Carmela (która wcześniej dowiedziała się, że terapeutka Tony’ego jest kobietą, i zakłada, że również jego kochanką) zwierza się całkowicie szczerze ze swoich lęków, a ostatecznie między praworządną żoną a katolickim księdzem dochodzi do pocałunku. Z jednej strony ta sekwencja jest kolejnym obok brutalnego morderstwa dokonanego przez protagonistę momentem szokującym – nie tylko dochodzi do grzesznego pocałunku łamiącego kilka zakazów moralno-religijnych naraz, ale cała sytuacja z wykonywanymi pod wpływem alkoholu sakramentami nosi znamiona świętokradztwa. Co jednak ważniejsze, to pierwszy moment w serialu, gdy widzimy Carmelę Soprano rozbrojoną z jej cokolwiek antypatycznego sposobu bycia uprzywilejowanej mafijnej żony, jedynie zrzędzącej nad uchem męża. W College’u widzimy w niej w końcu prawdziwą osobę, kobietę zamkniętą w złotej klatce, w której nie do końca wie, jak się odnaleźć. W jednym odcinku Chase jednocześnie odziera Tony’ego z jego blasku protagonisty i odrzuca wytwarzany przez niego filtr w postrzeganiu Carmeli – obie te rzeczy staną się kluczowe dla dalszego przebiegu opowieści o tytułowej rodzinie.
Szymon: Dokładnie, skupiamy się na tym morderstwie, ale przecież to zaledwie finał tego odcinka, a jest tutaj kilka innych interesujących kwestii. Zresztą – ja mam wrażenie, że cały epizod jest podbudowaniem do tej sceny, a jednocześnie pars pro toto całej historii (o której nie wiadomo jeszcze było, że rozwinie się do sześciu sezonów!) i zaakcentowaniem najważniejszych wątków. Tony i Meadow są w podróży. Wątek Carmeli i ojca Phila także jest przełamaniem pewnego tabu. Kolacja i oglądanie filmów wyraźnie zmierzają w stronę flirtu, ale to nie wszystko. Religia odgrywa istotną rolę w serialu – i w życiu jego bohaterów – i zawsze stanowi kontrapunkt dla ich morderczej, zmysłowej, pożądliwej natury. Dla mnie przyjmowanie przez Carmelę hostii jest wizualną aluzją do brania przez Tony’ego tabletek. Oboje – Tony i Carmela – biorę od specjalistów (psychiatry i księdza) „pigułki” w postaci xanaxu i hostii w celu zagłuszenia swojego sumienia. Carmela daje sobie prawo do myślenia o innych mężczyznach, a Tony usprawiedliwia swoje postępowanie. W świecie rodziny Soprano można albo umrzeć, albo całe życie oglądać się przez ramię. Każdy szuka, na swój sposób, pocieszenia, zbawienia, wytłumaczenia, ale też – usprawiedliwienia.
Tomek, ciekawi mnie – jaki odcinek serialu uważasz za równie znakomity co College? Nie przyjmuję odpowiedzi: Pine Barrels! Ja mam swój typ – jest to Mayham. Bardzo ciekawi mnie Twój wybór. Może będzie jeszcze co najmniej jedna szansa podyskutować o tym genialnym serialu?
Tomasz: Mayham – ciekawy, chyba niedoceniony moment serialu. Sam przyznam, że w czasie pierwszego oglądania Rodziny Soprano miałem mieszane odczucia wobec przełamania formuły i wyprawienia Tony’ego do świata duchów. Jeśli chodzi o mnie, to mam co najmniej kilka faworytów, o których mniemanie mam równie wysokie co o College’u – ten serial jest pełen odcinków perełek, które wbijają w fotel. Gdybym miał jednak wybrać jeden, to byłby to finał czwartego sezonu (zresztą moim zdaniem najdoskonalszej serii spośród sześciu), Whitecaps. To odcinek poniekąd wieńczący rozpoczętą na poważnie w College’u linię narracyjną dotyczącą napięcia między Tonym a Carmelą, w którym w końcu dochodzi do przełomu i rodzinna sielanka wywraca się w bolesną opowieść o rozstaniu z absolutnie genialnymi rolami Gandolfiniego i Eddiego Falco. Jeśli będzie taka okazja, chętnie podyskutowałbym z Tobą o tym i innych epizodach Rodziny Soprano, dla mnie do dziś najlepszego serialu, jaki widziałem.