search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

Richard Linklater: Kompletna filmografia

Filip Jalowski

5 września 2014

REKLAMA

Fast Food Nation (2006)

Można zaryzykować stwierdzenie, wedle którego Przed zachodem słońca wyssało z Linklatera zbyt wiele twórczej energii. O ile na wcześniejszych etapach swojej kariery reżyser w zasadzie nie chybiał (pomijając przeciętnych Braci Newton), to po roku 2005 i Drużynie specjalnej troski nadszedł czas na rok 2006 i Fast Food Nation. Adaptując powieść Erica Schlossera Linklater po raz pierwszy raz w karierze zdecydował się zarzucić zasadę przyświecającą wszystkim jego produkcjom, zaczął oceniać. Nie tylko swoich bohaterów, ale i rzeczywistość społeczno-kulturową, która popycha ich do pewnych zachowań. Oskarżycielski ton w żadnej mierze do Linklatera nie pasuje, dlatego Fast Food Nation szybko zaczyna przybierać kształty nieco przeciągniętej tyrady na temat okropieństw współczesnej Ameryki. Jej symbolem, a jakże, staje się tytułowa knajpa z marnym żarciem, które doprowadza do otyłości miliony ludzi salutujących do gwiaździstego sztandaru.

fast-food

Film próbuje rozwinąć zbyt wiele wątków, skupić uwagę widza na zbyt wielu postaciach. Efektem takiego działania jest oczywiście spłycenie bohaterów – rzecz w autorskim kinie Linklatera właściwie nie do pomyślenia. Postacie napotykają na swojej drodze coraz to nowsze problemy. Fatalizm wizji rośnie z każdą minutą, aż w końcu zaczyna wylewać się z ekranu niczym majonez z ociekających tłuszczem kanapek serwowanych w hamburgerowych sieciówkach. Na koniec filmu wszyscy mają ubrudzone dłonie, ale co z tego, skoro widzowi nie zależy na żadnym z bohaterów?

Przez ciemne zwierciadło (2006)

scanner-posterPrzez ciemne zwierciadło to powrót do techniki znanej z Życia świadomego. Linklater ponownie nakręcił film aktorski jedynie po to, aby następnie poddać go graficznej obróbce zmieniającej całość w oryginalnie wyglądającą animację. Po raz kolejny forma nie staję się dla autora jedynie atrakcyjnym dodatkiem, mającym wyróżnić produkcję na tle innych filmów. W przypadku pierwszego obrazu zrealizowanego w oparciu o technikę rotoskopii, odrealniona strona wizualna miała na celu wprowadzić widza do świata sennego marzenia. W przypadku Ciemnego zwierciadła służy ona odmalowaniu świata pustoszonego przez tajemniczy narkotyk.

Film oparty jest o quasi-biograficzną opowieść napisaną przez jednego z mistrzów gatunku, Philipa K. Dicka. Autor opisuje w niej narkotyczne doświadczenia zdobywane na początku lat siedemdziesiątych. Pomiędzy rokiem 1970 a rokiem 1972 drzwi jego domu były otwarte dosłownie dla wszystkich. W taki sposób usiłował on zapełnić pustkę po rozstaniu z żoną. Efektem prowadzenia takiego trybu życia stało się uzależnienie oraz rozwinięcie sieci kontaktów z lokalnymi narkomanami. Dick twierdził, że postacie pojawiające się w filmie mają swoje realne pierwowzory, a przedstawione w książce sytuacje są uporządkowanym zestawem jego narkotycznych wizji oraz paranoi wywoływanych okresami chwilowej czystości.

scanner

Dobre i poważne science fiction niemal zawsze skupia się na dramacie jednostek uwikłanych w sprawy, które wymykają się możliwościom poznawczym ludzkiego umysłu. W tym ujęciu, nieco na przekór, gatunek ten – mimo kreowania nieistniejących światów oraz snucia naukowych teorii – staje się bardzo bliski człowiekowi. Linklater doskonale rozumie tę zależność. Przez ciemne zwierciadło zawiera w sobie szereg motywów charakterystycznych dla wcześniejszej twórczości Amerykanina. Główny bohater filmu, Bob Arctor, to postać żywcem wyciągnięta spod ściany jednego z linklaterowskich spożywczaków. Zagubiony chłopak, który wpadł w nieodpowiednie towarzystwo i zmarnował wiele lat tkwiąc bez pomysłu w punkcie niepozwalającym mu na zrobienie choćby kroku do przodu. Wokół niego twarze takich samych straceńców, ludzi na pozór kontestujących zastałe zasady, a w istocie uciekających przed odpowiedzialnością w świat chemicznych używek. Nad tym wszystkim wisi natomiast pytanie o status oglądanej rzeczywistości – czy to jawa, czy sen, trzeźwe spojrzenie, czy narkotykowa wizja. Linklater, podobnie jak Dick, jedynie z pozoru udziela łatwych odpowiedzi.

Przez ciemne zwierciadło sprawiło o wiele więcej problemów realizacyjnych, aniżeli Życie świadome. Na efekt końcowy warto było jednak czekać. Chłopak z Austin ponownie udowodnił, że ma jeszcze sporo do powiedzenia.

Ja i Orson Welles (2008)

welles-posterPrzed realizacją swojego kolejnego filmu fabularnego Linklater wyreżyserował dokumentalną biografię trenera Augie Garrido, legendy tekstańskiego basseballa. Więcej w tej produkcji miłości do lokalnej społeczności (Linklater od zawsze utożsamiał się z Teksasem, w którym się wychował i spędził większość życia), aniżeli reżyserskiego kunsztu. Ot, dobra robota i ładna laurka.

Scenariusz Ja i Orson Welles opiera się na powieści napisanej przez Roberta Kaplowa. Książka skupia się na krótkim fragmencie z życia młodego Wellesa, który wielką karierę ma dopiero przed sobą. Zdaje się, że to właśnie ten fakt popchnął Linklatera do realizacji filmu o legendarnym, amerykańskim twórcy. Jest bowiem w opowieści Kaplowa to, co Linklater lubi najbardziej. Ta chwila napięcia, zawieszenie w momencie granicznym, w trakcie którego ważą się losy kolejnych lat życia.

Akcja powieści toczy się w roku 1937, Welles przygotowuje się właśnie do premiery Juliusza Cezara – pierwszego spektaklu mającego zainaugurować działanie jego Mercury Theatre. Od powodzenia sztuki zależy wiele, jeśli nie wszystko. Porażka będzie oznaczać poważną groźbę bankructwa oraz ogromną twórczą kompromitację. Na to Welles, na obecnym etapie kariery, pozwolić sobie natomiast nie może. Linklater sprawnie uwypukla nerwice targające bohaterem, niemniej tym razem film kradnie mu Christian McKay, który nie tyle gra Wellesa, co staje się Wellesem. Aktor wcześniej wcielał się w tę postać na deskach teatrów, co przyniosło niebotycznych wręcz rozmiarów efekty. To głównie jego pamięta się po zniknięciu ostatniego kadru.

welles

Przy szarżującym McKayu blado wypada Zac Efron, odgrywający rolę młodego chłopaka zatrudnionego przez reżysera do pomocy przy organizacji przedstawienia. Mimo tego, że historia opowiadana jest z jego perspektywy, a scenariusz skrojony jest w taki sposób, aby film stał się na równi opowieścią o wielkim twórcy i historią dorastania, losy bohatera Efrona w istocie mało nas interesują. Aktorowi brakuje charyzmy, a wątek miłosny, w który angażuje się jego bohater nosi zbyt wiele znamion opowiadań drukowanych na najtańszym papierze. Na usprawiedliwienie Efrona można zaznaczyć jednak, że przy McKayu i jego Wellesie mało kto potrafiłby błyszczeć.

Ostatecznie, drugi (po nieudanych Braciach Newton) film biograficzny w karierze Linklatera jest połowicznym sukcesem. Z jednej strony potwierdza linklaterowską maksymę, wedle której nie trzeba pisać opasłych biografii, aby poznać jakim ktoś jest człowiekiem. Wystarczy odpowiedni moment, ta magiczna chwila napięcia towarzysząca oczekiwaniu na wielki zmiany. Jest to również całkiem zgrabny, pełen niuansów oraz odwołań, ukłon w stronę człowieka, który już w rok po swoim Juliuszu Cezarze miał przestraszyć Amerykę inwazją Marsjan, a cztery lata później wpisał się w historię kina swoim Obywatelem Kanem. Pomijając jednak te wszystkie wellesowskie konteksty i skupiając się na, jakby nie patrzeć, wiodącym wątku przyśpieszonej lekcji z dorastania odbieranej przez bohatera Efrona, nie sposób nie zauważyć, że jest to opowieść dość banalna. Komu jak komu, ale Linklaterowi schematyczne podejście do dorastania zdecydowanie nie przystoi. Tradycje zobowiązują.

Bernie (2011)

bernie-posterDo realizacji Berniego zainspirował Linklatera artykuł przeczytany w magazynie „Texas Monthly”. Skip Hollandsworth opisał w nim sprawę Barnhardta Tiedego, skazanego na dożywocie za zabójstwo pierwszego stopnia. Ofiarą mężczyzny była ponad osiemdziesięcioletnia właścicielka małej fortuny. Tiede przez długi czas był jej jedynym i niezwykle oddanym przyjacielem. W oczach lokalnej społeczności kobieta uchodziła za zgorzkniałą i wredną staruszkę, którą należy omijać jak najszerszym łukiem. Zupełnie inaczej sprawa miała się z samym mordercą, który przez sąsiadów był po prostu uwielbiany. Tiede zastrzelił przyjaciółkę ze względu na jej zaborczy charakter i emocjonalny szantaż, jaki stosowała, aby odizolować go od innych znajomych. Po zabójstwie ciało osiemdziesięciolatki zostało umieszczone w lodówce. Jej majątek był w tym czasie trwoniony przez Tiedego. Nie kupował on jednak drogich aut, wycieczek i garniturów. Większość funduszy przeznaczał na pomoc ludziom zamieszkującym jego miasto. Gdy ostatecznie morderstwo wyszło na jaw, sąd był zmuszony przenieść sprawę Tiedego do innego okręgu, ponieważ wsparcie lokalnej społeczności było tak silne, że obawiano się wpływu na wynik postępowania.

Do roli mordercy Linklater wybiera tego samego aktora, który jeszcze kilka lat temu uczył dla niego gitarowych riffów. Jack Black nie tylko przypomina tytułowego Berniego (pseudonim mordercy), ale i wprost idealnie odwzorowuje jego podwójną naturę. Tiede jest postacią niezwykle złożoną. Z jednej strony wręcz przesadnie uprzejmy, szczerze zaangażowany w życie miasta i jego mieszkańców, społecznik, który stawia dobro innych nad swoim własnym. Z drugiej, człowiek nękany psychicznie przez kobietę, do której jako jedyny wyciągnął pomocną dłoń, pod uśmiechniętą maską kryjący wielki życiowy dramat. W końcu wypadkowa tych dwóch porządków – morderca, który zabija z zimną krwią, ukrywa ciało i wykorzystuje dostęp do skarbonki ofiary. Profity inwestuje jednak w niecodzienny dla mordercy sposób. Black radzi sobie z tymi niuansami doskonale, budując postać złożoną z wielu niedopowiedzeń.

bernie

Bernie utrzymany jest w lekkim duchu, bo mimo powagi sprawy historia Tiedego mimowolnie wywołuje delikatny uśmiech na twarzy. To czarna komedia mająca w sobie wiele z patologicznych, acz na pewien sposób dziwnie przyciągających światów Todda Solondza, czyli reżysera wywodzącego się z tego samego pokolenia filmowców, co Richard Linklater. Film świetnie zagrany i sympatyczny w odbiorze. Tylko tyle i aż tyle.

Przed północą (2013)

before-midnight-posterNie można mieć pewności co do tego, czy opowieść o Jessem i Celine już na zawsze pozostanie trylogią. W trakcie rozmów na jednym z festiwali filmowych Linklater podkreślił, że Przed północą nie ma intencji podsumowania cyklu, uporządkowania wszystkich jego wątków i spięcia ich sensowną klamrą. To, podobnie jak poprzednie części historii, spojrzenie na punkt, bardzo konkretny moment w życiu bardzo konkretnych ludzi.

Greckie wakacje ponad czterdziestoletnich bohaterów kontynuują tradycje poprzednich części. Widz ponownie zostaje wtrącony w wir rozmów, choć tym razem niemożliwy do zatrzymania żywioł z Przed wschodem… i Przed zachodem… coraz częściej ustępuje miejsca znaczącej ciszy. Nie znaczy to oczywiście, że bohaterowie przerywają komunikację. Chodzi o to, że ewolucji ulega jej sposób. Po dziewięciu latach spędzonych razem słowa zaczynają powoli tracić swoją moc. Ważniejsze stają się spojrzenia, gesty i zasugerowane nimi treści. Treści intymne i niedostępne dla innych, bo oparte na wspólnych wspomnieniach.

W Przed północą dokonuje się wcale niełatwa do zauważania (Linklater sprytnie ukrywa ją pomiędzy morzem mniej znaczących konwersacji), ale niezwykle znacząca wolta. Podczas spacerów po Wiedniu i Paryżu Jesse i Celine rozmawiali niemal wyłącznie o przyszłości. To, co teraz oraz to, co kiedyś miało jedynie popychać rozmowę w kierunku tego, co nieznane, co przed nami. Greckie wybrzeże wysłuchuje zgoła innych opowieści. Para spogląda w przód niezwykle rzadko, snucie planów na przyszłość ogranicza się właściwie do przekomarzania dotyczącego własnych pogrzebów. Większość rozmów odbywanych pomiędzy bohaterami skupia się na przeszłości, bowiem od dziewięciu lat, to ona kształtuje ich wspólną teraźniejszość. W Przed wschodem… i Przed zachodem… Jesse i Celine spoglądali w stronę horyzontu, w Przed północą patrzą za plecy.

before-midnight

Z pozoru, wspólne doświadczenia odbierają ich relacji niezwykłość, ten nimb tajemnicy unoszący się nad spotkaniami w austriackiej i francuskiej stolicy. Momentami wydaje się, że patrzą oni na siebie ze zdziwieniem, zastanawiając się gdzie podział się ten ideał, tajemniczy nieznajomy sprzed dziewięciu czy osiemnastu lat. Gdy dokładnie się przyjrzymy, dostrzeżemy jednak, że to wciąż te same dzieciaki z wiedeńskich ulic. Jedyną różnicą jest fakt, że tym razem prócz własnych blizn, muszą radzić sobie również z tymi wspólnymi.

Przed północą to najbardziej gorzka część trylogii, ale i w swej goryczy część najmądrzejsza. Linklater, Hawke i Delpy mogli pójść na łatwiznę, namieszać i zamknąć wszystko zgrabnym happy endem. Idą jednak w zupełnie innym kierunku. Widz chciałby po raz kolejny raz poczuć magię Przed wschodem słońca, wierzyć, że zauroczenie i romantyczna miłość pomiędzy Jessem i Celine będzie trwać bez ustanku. Nie tak wygląda jednak życie. Miłość nie gaśnie, zmienia się.

Boyhood (2014)

boyhood-posterZdjęcia do Boyhood rozpoczęły się w roku 2002, ostatni klaps trzasnął natomiast w październiku, jedenaście lat później. W opowieściach o Jessem i Celine Linklater skupiał się na sposobie, w jaki czas zmienia życie dwójki zakochanych osób. W Boyhood obiektem jego zainteresowania jest dorastanie. W maju 2002 Ellar Coltrane miał zaledwie siedem lat. Linklater towarzyszył mu aż do osiągnięcia pełnoletności i opuszczenia rodzinnego domu. Film jest zatem na równi zapisem dorastania, ale i przemijania. Jego sens najlepiej podkreślają natomiast ostatnie linijki tekstu wypowiedziane w finale przez Coltrane’a i poznaną przez niego dziewczynę. Cytować nie będę, zaznaczę jedynie, że chodzi o zdziwienie związane z tym, kiedy czas pognał do przodu tak gwałtownie, skoro człowiekowi wydaje się, że jedyne, w czym uczestniczy, to nieustające „teraz”.

Eksperyment Linklatera nie jest niczym rewolucyjnym. Pomijając oczywiste podobieństwa do jego trylogii, wystarczy wspomnieć rozpoczętą w roku 1964 The Up Series Michaela Apteda czy składający się z pięciu filmów cykl Françoisa Truffauta, rozpoczęty przez 400 batów (1959). Tego typu przedsięwzięcia zawsze wprawiają jednak w osłupienie. Po części dzieje się tak z powodu podziwu dla zaangażowania samych twórców oraz ekipy, którzy potrafią trwać w projekcie mimo upływających lat oraz zachodzących dookoła zmian. Głównym katalizatorem zdziwienia jest jednak fakt, że filmy pokroju Boyhood uświadamiają nam istnienie czasu innego, niż czas zegara. Gdy jesteśmy dziećmi, czas nie interesuje nas w ogóle, gdy dorastamy, zapominamy o nim w trakcie codziennej gonitwy od punktu do punktu. On jednak nie zapomina i płynie, a my dorastamy i przemijamy.

boyhood

Boyhood jest filmem udanym, lecz niepozbawionym wad. Brak w nim trochę błyskotliwych dialogów charakterystycznych dla filmów Linklatera, czasem odnosi się wrażenie, że akcja zahacza o nie do końca potrzebne wątki. Są to jednak zarzuty dziecinnie proste do obalenia. Wystarczy powiedzieć, że życie nie jest filmem, w którym bohaterowie zabawiają się inteligentną rozmową przez bite dwie godziny, że dorastanie i relacje z rodzicami nie zawsze dostarczają interesujących opowieści. W trakcie seansu trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Nie należy popadać jednak w obłęd i zapominać o tym, że Boyhood to wciąż film, a nie życie, więc w kategorii filmu można go oceniać.

Najbardziej interesującym aspektem seansu nie jest wątek główny (dorastanie bohatera Coltrane’a), ale to, co dzieje się w tle. Ethan Hawke, ale przede wszystkim Patricia Arquette, wcielający się w rodziców chłopca, uzmysławiają nam, że dorastanie nie jest procesem kończącym się w momencie otrzymania dowodu osobistego. To rzecz niezwykła, jak często o tym zapominamy.

REKLAMA