search
REKLAMA
Zestawienie

REMAKI i REBOOTY, o które NIKT nie prosił

Które remaki i rebooty są najbardziej zbędne?

Tomasz Raczkowski

18 maja 2022

REKLAMA

Robocop

Klasyczne filmy akcji Paula Verhoevena nie powinny być robione na nowo. Kropka. Po daremnej Pamięci absolutnej ktoś jednak wpadł na pomysł, że należy odświeżyć legendarnego Robocopa. Ten z 1987 roku cechuje się kampowym posmakiem i solidną dawką brutalności, która sprawia, że mesjanistyczna metafora, krytyka moralna i transhumanistyczne podteksty zawarte w opowieści płynnie wtapiają się w tkankę bezpretensjonalnego kina akcji. Remake… nie ma z tego nic. I nie chodzi nawet o ledwie ślizgający się po obyczajowych banałach i sensacyjnej sztampie scenariusz, ale przede wszystkim o zupełnie chybioną konwencję. Nowy Robocop zrobiony jest na modłę (znowu) popularnych widowisk superbohaterskich, zbroja supergliny jest więc bardziej eleganckim kostiumem herosa niż transhumanistycznym nowym ciałem, a całość wykastrowano z krwi i wizualnej przemocy, które cechowały oryginał. W tej historii to po prostu nie działa i w efekcie Robocop okazał się klapą, a sequel skasowano. Niestety wnioski nie do końca zostały wyciągnięte, bo w Hollywood wciąż egzystuje plan rebootu serii – ignorujący film z 2014 roku. Na szczęście na razie są to mocno mgliste plany, dalekie od realizacji.

Footloose

Podobnie jak w przypadku Mumii, nie mogę powiedzieć, żeby Footloose z Kevinem Baconem i Lori Singer należał do moich ulubionych filmów. Za najlepszą jego część uważam na pewno piosenkę tytułową. Ale nie muszę podzielać uczucia, żeby doceniać miejsce, jakie zajmuje w panoramie kina ten musical. I żeby być naprawdę krytycznie ustosunkowanym do próby monetyzowania nostalgii za popkulturą lat 80. w postaci remake’u, jaki zgotowali nam hollywoodzcy księgowi w 2011 roku. Powrót do tej historii był zupełnie niepotrzebny i jak można się było spodziewać, efekt jest gorszy niż przeciętny. Brak klimatu, brak charyzmy obsady, brak jakiegokolwiek pomysłu na film wykraczającego poza to, że „ludzie lubią Footloose, zróbmy to jeszcze raz”.

Nędzne psy

W 2011 roku na ekrany powrócił też jeden z klasycznych filmów mistrza filmowej przemocy i baletu śmierci, Sama Peckinpaha. Nowa wersja Nędzych psów… nie wniosła kompletnie nic. Film Roda Luriego ani nie jest szczególnie udanym thrillerem samym w sobie, ani nie przepisuje jakoś szczególnie przesiąkniętego dekadencją lat 70. oryginału na współczesność, ani też nie wchodzi w dialog z Peckinpahem (który byłby swoją drogą na miejscu, biorąc pod uwagę kontrowersyjne, mizoginistyczne treści zawarte przez niepokornego reżysera w Nędznych psach). O nowej wersji można powiedzieć, że po prostu jest i jedyne, co udało się przez produkcję tego filmu osiągnąć, to wprowadzenie zamętu w wyszukiwarkach internetowych baz danych. Ale to chyba nie był cel twórców. Co nim było, pozostaje zagadką.

Ghostbusters

Intencje stojące za powstaniem rebooto-remake’u Pogromców duchów są za to całkiem jasne. Oczywiście chodzi o pieniądze. Film z 2016 roku przepisuje kultowego klasyka lat 80. na współczesność, tokenizując dyskursy równościowe poprzez zmianę czwórki męskich bohaterów na czwórkę żeńskich heroin. Pomysł sam w sobie niezły, ale w korporacyjnym koszmarku, jakim są nowi/e Pogromcy/czynie duchów wypada tyleż słabo, co fałszywie. Bo trudno oprzeć się wrażeniu, że recasting kultowych postaci ma tylko maskować bezwstydny recykling oryginalnego materiału pod pozorem „podążania za duchem czasów”. Osobiście uważam, że napędzane ejtisową nostalgią powroty klasyków nie powinny mieć miejsca w ogóle, ale ten przypadek jest o tyle przykry, że pokazuje obłudę Hollywood, gotowego instrumentalnie nadużyć każdej sprawy, żeby tylko wpisać odpowiednie liczby w tabele finansowe.

Terminator: Ocalenie i Terminator: Genisys

Jak pewnie zauważyliście, zdecydowana większość filmów na tej liście to próby wskrzeszenia popularnych produkcji lat 80. i jako takie są świadectwem szkodliwej (przynajmniej moim zdaniem) dla kultury obsesji na punkcie tej dekady i jej produktów. Dekady, którą, jak pokazują te przykłady, wbrew pozorom trudno jest wskrzesić – powroty do ejtisowych klasyków w uwspółcześnionej konwencji są raczej skazane na porażkę, bo urok tamtych filmów brał się nie tyle z samych historii, co z ich oprawy. Świetnie pokazuje to mój ostatni wybór. Jest to pozycja podwójna, bo dotyczy aż dwóch rebootów legendarnej serii Terminator. Cykl zapoczątkowany dwoma znakomitymi filmami Jamesa Camerona wykoleił się w 2003 roku wraz z Buntem maszyn – sequelem, który boleśnie uwypuklił, że historia sama w sobie najwybitniejsza raczej nie jest i średnio broni się bez bezpretensjonalnego podejścia do akcji w klimacie lat 80. i 90. Nie mogąc pogodzić się z odejściem dochodowej serii, jej decydenci zdecydowali się na reboot w formie Ocalenia z 2009 roku – przenoszącej opowieść do przyszłości i skupiającej się bezpośrednio na walce dorosłego Johna Connora z maszynami. Wyszło średnio, m.in. dlatego, że za fenomen Terminatora odpowiadał Arnold Schwarzenegger, którego tym razem zabrakło. Tak się stało, że kilka lat później Arni wrócił do aktorstwa, co umożliwiło wystartowanie serii jeszcze raz na nowo – efektem jest Terminator Genisys, po którym wypuszczono jeszcze bezpośredni sequel, Mroczne przeznaczenie. Podobnie jak Ocalenie, Genisys nie resetuje serii, wprowadza jednak kolejne wątki rozwijające opowieść w autonomicznej narracji opatrzonej inną dystynkcją niż wcześniejsze filmy. Co więcej, wszystko wciąż kręci się wokół bazy fabularnej pierwszego filmu, przez co Terminator staje się niekończąca pętlą powtórzeń i przeróbek. Genisys i jego sequel przynoszą zarówno chaos w świecie przedstawionym, jak i scenariuszowo-realizacyjny bałagan. Żaden z rebootów nie potrafił zbliżyć się do poziomu Terminatora i Dnia sądu, a jedyne, co oferują, to żmudne remiksowanie znanych i lubianych motywów w kakofonicznej próbie zarobienia paru dolarów więcej.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA