NAJLEPSZE Z NAJLEPSZYCH – oceniamy filmy, które wygrały Oscara

10. Birdman (2014)
7,76
Oscar w pełni zasłużony dla niezwykle oryginalnego, odważnego i inteligentnego filmu. Uwielbiam Birdmana za narrację, tempo, pozorny chaos – Alejandro González Iñárritu, którego cenię za wszystko, co do tej pory zrobił, bawi się formą (co za zdjęcia Emmanuela Lubezkiego! Jaki montaż!) i niebanalną treścią tak cudownie, że przez cały seans można pozostawać w niemym zachwycie (nie przez przypadek Oscar powędrował również w ręce reżysera i scenarzysty w jednej osobie). Tym bardziej, że każdy z aktorów daje z siebie wszystko, co najlepsze – nominację uzyskał Michael Keaton, a Emma Stone zalicza swoją najważniejszą dotychczas rolę. To szalona, niejednoznaczna, ironiczna historia o tym, co w życiu artysty najważniejsze – boziu, taki banał, ale podany tak orzeźwiająco! O sztuce, o uprawianiu sztuki, o byciu artystą. O walce egoizmu z odpowiedzialnością, o konflikcie szaleństwa ze zwykłością, o wojnie pomiędzy tak zwaną prawdziwą sztuką z tak zwaną komercją. Jak się wydaje, prócz świeżości dania i sposobu jego przyrządzenia, Akademia nagrodziła film właśnie za tę błyskotliwą penetrację środowiskowych fobii. Co ważne jednak, Birdman nie zbierał u publiczności wyłącznie pozytywnych ocen, bo jego rwana konstrukcja, zatopienie w teatralnej konwencji nie są łatwe w przyswojeniu i docenieniu. Kto docenił, ten docenił – obecność na dość wysokim dziesiątym miejscu świadczy o tym, że nasi czytelnicy wysoko oceniają ten brawurowy obraz, choć znajdzie się pewnie wiele osób, które bardziej doceniają Whiplash czy Grand Budapest Hotel z tego samego roku. [Rafał Oświeciński]
9. Gladiator (2000)
7,85
Uwielbiam Gladiatora za to, że największa siła tej ogromnej produkcji nie tkwi we wspaniałej stronie realizacyjnej, ale w wyjątkowym scenariuszu i psychologicznie złożonych, wiarygodnych postaciach. Film Ridleya Scotta ma trzyaktową strukturę i klasyczny kostium sandałowego kina Hollywood sprzed kilku dekad, ale jest również metatekstową refleksją nad naturą kina. Taki cel ma skierowany do publiczności (oczywiście, że kinowej) okrzyk Maximusa: „Are you not entertained?!” bądź zbliżenie na makietę Colosseum, na której Kommodus stawia dwie figurki. Gladiatora napędza precyzyjnie rozpisany psychologiczny konflikt, napędzany rozsadzającą ekran charyzmą genialnego Russella Crowe’a i obłąkanego, niepotrafiącego zwalczyć swoich kompleksów syna Marka Aureliusza – wybitny Joaquin Phoenix (gdzie statuetka?!). Nie boję się nazwać Gladiatora arcydziełem, łączącym w sobie rozrywkowe kino w stanie czystym z autorskimi ambicjami reżysera, który każdy projekt potrafi wzbogacić o drugie, trzecie dno. Gladiator elektryzuje mnie przy każdym seansie. Przyznam się na marginesie, że dla mnie to najlepszy film z całej plebiscytowej stawki. [Maciej Niedźwiedzki]
8. Braveheart. Waleczne serce (1995)
7,85
To jeden z tych filmów, które laury oscarowego zwycięscy dzielą na równi z prawdziwym kultem i wieczystym oddaniem publiczności. Dla Akademii musiała to być jednogłośna decyzja – Mel Gibson nie miał wówczas nawet z kim przegrać. Ceremonia Oscarów w 1996 została zdominowana przez Waleczne serce, przykrywając czapką takie dzieła jak Babe – świnka z klasą, Rozważna i romantyczna czy w końcu Apollo 13. Czym sobie film Gibsona zasłużył na uznanie? Dosłownie wszystkim. Jeśli ktoś kiedyś zadałby mi pytanie, po co wymyślono kinematografię, z pewnością użyłbym Walecznego serca jako dowodu na to, że sztuka filmu, przy udziale swych unikalnych narzędzi, potrafi wynosić odwieczne, uniwersalne historie o bohaterach, na najwyższy wymiar doznań. To jest właśnie magia kina – pozwolić, by fundamentalne przesłanie dosłownie ożyło na ekranie… Moc bijąca z Walecznego serca jest niezwykła – film nie zestarzał się przez te lata ani trochę. Płakałem z Melem wczoraj, będę płakał i jutro. [Jakub Piwoński]
7. Bez przebaczenia / Unforgiven (1992)
7,90
Wydaje mi się, że w tym przypadku Oscar znacznie ułatwił ocenę twórczości reżysera. Bo dziś wiele osób jest przekonanych, iż Bez przebaczenia to pierwsze arcydzieło Clinta Eastwooda i zarazem początek najdojrzalszego etapu kariery. Ja osobiście uważam, że swój pierwszy wybitny film Eastwood nakręcił już znacznie wcześniej i był to również western – Wyjęty spod prawa Josey Wales z 1976. Wtedy dopiero kształtował swój styl, szlifował talent, szukał odpowiednich środków wyrazu. Szczytem jego poszukiwań jest właśnie Bez przebaczenia – western z dedykacją dla Sergia Leone i Dona Siegela. Moralitet o starych i zmęczonych jeźdźcach, którzy mkną na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Film, w którym schematy gatunku zostały odwrócone, a bohaterowie zostali pozbawieni heroizmu. Przy kreowaniu fatalistycznej atmosfery bardzo pomocny był scenariusz Davida Webba Peoplesa, który dość jasno i klarownie przedstawił swoją wizję. Przy okazji udostępnił duże pole do popisu dla aktorów, co wykorzystał szczególnie Gene Hackman (nagrodzony Oscarem za rolę bezwzględnego szeryfa). [Mariusz Czernic]
6. Władca Pierścieni: Powrót króla / The Lord of the Rings:The Return of the King (2003)
8,02
Oddając pokłony nominowanym w 2003 roku Panu i władcy Weira, Między słowami Coppoli czy Rzece tajemnic Eastwooda – genialnym filmom! – Powrót króla był oczywistym wyborem. To nie był Oscar tylko dla trzeciej części wielkiej sagi fantasy, bo to oczywista nagroda dla całej trylogii Władcy Pierścieni, który jest de facto jednym jedenastogodzinnym filmem podzielonym na trzy odsłony. Był to jeden z najbardziej zasłużonych Oscarów w historii tych nagród – należyte docenienie wielkiego ryzyka, jakim dla New Line Cinema było oddanie produkcji w ręce wizjonera, Petera Jacksona, który – nie boję się tego sformułowania – zrewolucjonizował coś takiego jak widowisko filmowe, nadał nowe znaczenie spektaklowi kinowemu. Była to nagroda, która powędrowała w ręce nie tylko reżysera, który uparł się, że zrobi film w taki sposób, jak sobie wymarzył, ale i do rąk tysięcy ludzi, którzy przez wiele lat pracowali nad najmniejszymi detalami świata Śródziemia – to, co i jak zrobili, może budzić wyłącznie podziw (niedowiarków odsyłam do wielogodzinnych dodatków na Blu-ray lub DVD). Możemy się spierać, czy trylogia jest wybitnym dziełem, czy spełniła oczekiwania fana prozy Tolkiena i czy pojedyncze wpadki mają wpływ na całość. Nie musimy podzielać zachwytu, możesz uważać Gwiezdne wojny za coś nieporównywalnie lepszego, ale jestem w stanie nazwać głupcem każdego, kto Władcę Pierścieni nazwie „słabym filmem”. [Rafał Oświeciński]