POZOSTAWIENI. Koniec jest bliski…
Pozostawieni to wielowarstwowa historia, w której samo zniknięcie dwóch procent ludzkości jest zaledwie pretekstem do rozważań nad międzyludzkimi zależnościami i kondycją społeczeństwa. Jak w swojej recenzji napisał jeden z dziennikarzy gazety “Seatlle Times”: “Perrotta łączy absurdalne okoliczności i pełnych autentyzmu bohaterów, by uzyskać tętniący życiem opis tego, w co wierzymy, co się dla nas najbardziej liczy i w jaki sposób udaje nam się iść dalej”. I tak to właśnie jest. Widzimy, jak ludzie starają się sobie radzić z odejściem, nie mając pojęcia, czy było ono “Porwaniem Kościoła” (chrześcijańska doktryna sugerująca ponowne przyjście Jezusa), czy też czymś zupełnie niezwiązanym z wiarą. Gorliwie wierzący z zazdrością myślą o tych, którzy zniknęli i starają się udowodnić, że to nie mogło być Porwanie Kościoła, ponieważ te osoby nie zasłużyły na nie. Ludzie, którzy wcześniej zupełnie nie wierzyli, nagle zaczynają dołączać do mnożących się sekt. A gdzieś między nimi pozostają szarzy obywatele, próbujący jakoś uporać się z tym traumatycznym wydarzeniem.
Trzeba mieć jaja…
Oglądałem serial, czytałem książkę (w tej kolejności, co może zaważyć na mojej ocenie) i nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że choć powieść jest naprawdę dobra, nie umywa się do adaptacji!
W obu przypadkach historia wyraźnie dzieli się na dwa główne wątki: Kevina Garveya (Justin Theroux) i Nory Durst (Carrie Coon) oraz kilka mniejszych, dotyczących Jill Garvey (Margaret Qualley), Toma Garveya (Chris Zylka) i Winnych Pozostałych (sekta, główni antagoniści). Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ten pierwszy, będący głównym bohaterem w obu wersjach, został “przebranżowiony”. Z milionera, byłego przedsiębiorcy, a obecnie burmistrza Mapleton w stanie Nowy Jork (książka), na komendanta tamtejszej policji (serial). Nie wydaje mi się, by zmiana ta miała jakikolwiek wpływ na całą resztę fabuły. Oczywiście to nie jedyna różnica między materiałem źródłowym a tym, co zobaczyliśmy na antenie HBO, ale zdecydowanie jedna z najbardziej rzucających się w oczy. W najczystszej postaci ostał się tu Tom, syn Kevina.
Pomijając nieścisłości, serial znacznie bardziej uwydatnił historie poboczne, inne postaci nagle dostały dużo więcej czasu, niż miało to miejsce w książce – co z kolei oznaczało, że ich rola także się zmieniła. Tak czy inaczej, wszystko działo się pod bacznym okiem autora pierwowzoru. I właśnie dlatego sądzę, że trzeba mieć jaja, by zrobić to, co Tom Perrotta. Przecież mógł sprzedać prawa i mieć w nosie, co się z tym stanie – ale nie. On postanowił uczestniczyć w pracach nad serialem, godząc się jednocześnie z tym, że Damon Lindelof robi to lepiej. Wynosi książkową historię na wyżyny. Jeśli nie chcecie wierzyć mi na słowo – przeczytajcie książkę, a potem obejrzyjcie pierwszy sezon serialu. Kolejne dwa są bowiem zupełnie wolną twórczością obu panów.