PIERCE BROSNAN jako JAMES BOND. Ranking filmów z tym, który PRZYWRÓCIŁ 007 DO ŻYCIA
Ian Fleming z pewnością nie stworzył postaci Jamesa Bonda z myślą o Timothym Daltonie. Aż 6 lat widzowie musieli czekać, nim dostali wreszcie film o agencie Jej Królewskiej Mości, który pomógł im się otrząsnąć po tym, co z Bonda zrobił Dalton. Na szczęście w porę zjawił się Pierce Brosnan, dając agentowi 007 w GoldenEye klasę godną Rogera Moore’a i Seana Connery’ego. Zachowanie i powierzchowność Daltona nie pasowały do idei szarmanckiego szpiega dysponującego niespotykaną zdolnością wychodzenia cało nawet z najbardziej nieprawdopodobnych opresji. Pasował bardziej do fachu wykonywanego przez Roberta Daviego z Licencji na zabijanie. Dla całej serii GoldenEye okazało się przełomową produkcją, a Brosnan zagrał jeszcze w trzech filmach o Bondzie, co nie oznacza, że każdy z nich utrzymał poziom tego pierwszego.
4. Śmierć nadejdzie jutro (2002), reż. Lee Tamahori
Podobne wpisy
Seria o Jamesie Bondzie to nie tylko jedyne w swoim rodzaju kino akcji, ale i charakterystyczna muzyka. W każdym filmie występują aranżowany na nowo motyw napisany przez Johna Barry’ego oraz korzystająca z tematu, bądź też nie, piosenka główna. W części Śmierć nadejdzie jutro jest to Die Another Day napisana przez Davida Arnolda, a zaśpiewana przez Madonnę, która też występuje w produkcji z całkiem niezłym aktorskim skutkiem. Amelodyczność i dziwność tego utworu idealnie oddają wszelkie wady całego filmu. Gdyby nie mój ogromny sentyment do całej serii, powiedziałbym, że to najgorszy Bond, jaki kiedykolwiek powstał, nie licząc tych z Daltonem. Historia jest nieprawdopodobna, efekty specjalne nieakceptowalne jak na taki budżet i czasy powstania, widać tanie makiety, niedopracowany green box, lodowce jak z silikonu, nieuzasadnione filmowanymi tematami drżenie kamery itd. Jedynie walka 007 na miecze z Gustavem Gravesem (Toby Stephens) ratuje całość akcji przed określeniem jej przeinwestowaną klasą B w marnującym dorobek poprzedników zwykłym filmie sensacyjnym, jakich wiele. A to przecież miała być seria z klasą, istniejąca dziesięciolecia i mająca ciche zakusy na najdłużej realizowaną komercyjną franczyzę w historii kina. Nieoczekiwanie jednak Lee Tamahori doprowadził 007 do ściany. Pierce Brosnan zrezygnował, a James Bond, co zadziwiające, jak historia lubi się powtarzać, zaczął potrzebować radykalnego odświeżenia podobnie jak po potknięciu, które zaliczył w 1989 roku, gdy ukazała się na ekranach Licencja na zabijanie.
3. Jutro nie umiera nigdy (1997), reż. Roger Spottiswoode
Ilekroć patrzę na Jonathana Pryce’a w tej roli, dziwię się, że aż tak dobrze poszło mu wykreowanie bondowskiego czarnego charakteru. Nie jest on ani mistrzem walki, ani jego powierzchowność nie sugeruje, że nawet mógłby nim kiedykolwiek zostać. Pod tym względem bardzo odróżnia się od wielu klasycznych złoczyńców. Posiada za to zestaw cech i przymiotów, które w odpowiednich warunkach mogą stać się niesamowicie śmiercionośną bronią – władza, pieniądze, przemożna chęć dominacji nad światem, chwiejność emocjonalna i dążenie do kontroli. Całość produkcji jest przede wszystkim świetnie zmontowana, sfotografowana i wyposażona w efekty pirotechniczne, a zatrudnienie Michelle Yeoh było świetnym posunięciem. Zrównoważyła ona postać agenta 007, tworząc dla jego skłonnych do rozwałki działań ciekawe i zmysłowe tło. Miło oglądać kobietę walczącą ramię w ramię z 007. Nie jest ona towarem do jego użytku, a jeśli już, to na swoich zasadach. Co do fabuły, w przeciwieństwie do genetycznych szaleństw zaprezentowanych w Śmierć nadejdzie jutro, tutaj historia jest całkiem prawdopodobna, i jak rzadko się zdarza w tego typu filmach, posiada pewien morał oraz namowę do refleksji nad stopniem, w jaki media potrafią, i będą potrafiły, wniknąć w życie zwykłych obywateli. Linia akcji jest poprowadzona niezwykle emocjonująco, bez zbytniego suspensu, lecz wcale nie jest on potrzebny. Brosnan w roli Bonda naprawdę się stara, żeby uchodzić za niezniszczalnego. Dopada go jednak nieraz realizm, co sprawia, że kibicuje się mu znacznie bardziej niż wszechmocnemu herosowi.